- Mówiłeś, że jak się nazywa? - zapytał nagle Ashton, odsuwając puszkę piwa od siebie.
- Dorf... Waldorf, jakoś tak - odparł blondyn z przekonaniem. Irwin natychmiast machnął ręką do Michaela w odpowiedzi na co czerwonowłosy chłopak podał mu laptopa leżącego na stoliku. Chwilę potem oboje zawiesili wzrok na jednym punkcie i z zainteresowaniem zerknęli na ekran.
- Mark Waldorf - powiedział Clifford - stary - prychnął odwracając w kierunku Luke'a źródło informacji. Ten tylko pokręcił głową dostrzegając ciemnoskórego mężczyznę z afro, ubranego w grafitowy garnitur. Z jednej strony to tak jakby Alexander spojrzał w lustro. Z drugiej zaś musiałby spojrzeć w nie za jakieś trzydzieści lat.
- Co ona w nim widzi? - zapytał Irwin odwracając komputer w swoim kierunku.
- Przecież to nie...
- Nie Hugh Laurie? Prawda, sporo mu do niego brakuje. Poza tym jak to możliwe, że jej matka jest nim zauroczona? Nim? - zapytał kolejny raz a Luke instynktownie uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Chłopaki, chwila. Ten facet ma na imię Alexander, nie Mark.
- No... tak, Alexander to jego wspólnik - powiedział Michael zgodnie ze swoimi obserwacjami. Oboje ponownie z wielkim zaciekawieniem spojrzeli na ekran. Znów zapadła cisza.
- Alexander Waldorf i Mark Waldorf są rodziną - powiedział zaskoczony Clifford a Luke mimowolnie uderzył dłońmi.
- Jak na to wpadałeś? Geniuszu! - zapytał z przekąsem i odebrał im laptopa. Potem uważnie przewertował stronę, którą otworzyli.
- Waldorf Company Real Estate - mówi spokojnie Ashton.
- Co?
- Ta firma.
- Przecież Scottie w niej pracuje - powiedział zjeżdżając na sam dół strony. Że też nie wpadł na to wcześniej.
- I masz odpowiedź, bzyknęła szefa - odparł szybko Clifford otwierając puszkę piwa.
- Wracam do domu - mruknął blondyn, wstając z miejsca. Jednak Ashton momentalnie go zatrzymał, więc opadł z powrotem na fotel przez chwile nic nie mówiąc i tylko się im przyglądając.
- Wierzymy, że znowu coś do niej czujesz, ale bez urazy. Ty i on to przepaść jak ta w Wielkim Kanionie. Ty i ona także - powiedział ze spokojem blondyn. Dla Luke'a wyglądało to na typową interwencję i miał nadzieję, że skutkiem będzie to, że porzuci wszelkie myśli o jakiejkolwiek przyszłości ze Scotlyn. Skinął więc głową, choć mimo wszystko nadal nie mógł dopuścić do siebie tej myśli. - Wy tylko opiekujecie się dzieciakami. Kiedy Daisy wyjdzie ze szpitala wszystko wróci do normy.
- Nawet Kirsten o ciebie pytała - dodał Michael. Na te słowa westchnął, patrząc na ekran laptopa. Kompletnie zignorował dalszą część wypowiedzi Clifforda, której kontynuacja i tak nie miała najmniejszego sensu. Kirsten to dla niego zakończony temat.
- Muszę znaleźć jakąś pracę - powiedział w końcu, biorąc kurtkę z kanapy. Założył ją i wtedy Irwin wyrósł przed nim, jakby spod ziemi.
- Masz cholerne szczęście, że masz mnie - powiedział uśmiechając się niewyobrażalnie szeroko. - Dziękuj niebiosom. Ktoś obecny w tym pokoju był w firmie kuzyna Castiela i zapytał czy nie potrzebują grafika - kontynuował, więc Luke pierwszy raz w życiu miał ochotę uściskać go tak aby zabrakło mu oddechu - masz rozmowę w środę o piętnastej.
Tak, zdecydowanie miał ochotę zabić go tym uściskiem.
Z domu Irwina wyszedł z niewyobrażalnie szerokim uśmiechem na twarzy. Pogwizdując wsiadł na rower i zanim ruszył z miejsca wsunął jeszcze słuchawki do uszu.
Prawdę mówiąc wiedział, że rozmowa kwalifikacyjna wcale nie oznacza posady, ale firma Castiela jest pewną marką, znaną niemalże w całym mieście. Gdyby mógł zająć się pracą dla niego nie musiałby już martwić się o to jak przeżyje do następnego miesiąca. I mógłby kupić coś dzieciakom. A co ważniejsze - mógłby pokazać wszystkim, że potrafi zadbać o rodzinę, którą tymczasowo miał.
Jadąc kolejnymi ulicami usłyszał dźwięk telefonu. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien się zatrzymać i sprawdzić kto to. W końcu co jeśli to Scottie? Jeśli coś się stało? Jeśli to jakaś pilna sprawa. Przecież nie chciał kolejny raz wyjść na nieodpowiedzialnego. Wjechał więc na chodnik i nacisnął hamulec tym samym zeskakując z roweru. Wyjął komórkę z plecaka i spojrzał na ekran. Mógł odetchnąć z ulgą.
- Cześć, ciociu - powiedział pchając rower przed siebie.
- Luke, dzieciaku. Ile razy mówiłam żebyś dzwonił regularnie? Mogłabym stworzyć tyle czarnych scenariuszy - lamentowała gdy pierwszy raz przewrócił oczyma. Ciotka popadała w paranoję po śmierci Lachlana. To bardziej fakt niż stwierdzenie. Teraz jako, że Lachlan był jej jedynym dzieckiem całą swoją uwagę skupiła na swoim bratanku. Skłamałby mówiąc, że nie jest to miłe.
- Jest w porządku, jestem trochę zabiegany. Wciąż szukam pracy - dodał po jej słowach i wypuścił powietrze z płuc. Chętnie by zapalił, ale obiecał Scottie, że to rzuci.
- Pracy? Przecież mogłeś powiedzieć, że czegoś szukasz. Wiesz co, najlepiej przyjedź z Malcolmem i Mavelle i porozmawiamy.
- Kiedy?
- Chociażby jutro, jest w końcu sobota.
- Zapytam Scottie czy mogę ich zabrać - powiedział, zastanawiając się już jak ubłaga Hooda by pożyczył mu swoje audi chociażby na trzy godziny.
- Przyjedź ze Scottie, proszę - powiedziała smutno a on nagle poczuł, że to na marne, ponieważ i tak nie będzie wiedział jak miałby jej odmówić.
- Nie wiem czy nie ma żadnych planów - odpowiedział idąc dalej. Gdy przeszedł przez pasy nawet się nie obejrzał i to był jego błąd. Bardzo szybko wylądował na ziemi i poczuł jak dosłownie wszystko zaczyna go boleć. Kątem oka widział swój rower i telefon, którego ekran był już kompletnie pęknięty. Rok oszczędzania poszedł się pieprzyć, pomyślał zanim zabolała go głowa. Przyłożył do niej dłoń w nadziei, że nie zobaczy krwi.
W prawdziwy szał wpadł jednak później. Mężczyzna, który był przyczyną tego wszystkiego w nerwach wysiadł z samochodu. Wystarczył mu koniec rejestracji oraz jego głos by wiedzieć do czego doszło.
- Luke? - powiedział głośno i uklęknął tuż obok niego, szarpiąc jego ramię.
- Mocniej. Pewnie jeszcze nie jest złamane - odparł gdy mulat wyjął komórkę z wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Przestań. Możesz wstać?
- Nie chce wstać - odpowiedział, gdy zobaczył jak jego ręce się trzęsą. To miasto jest ogromne. Jakie mogło być prawdopodobieństwo, że wpadł akurat na niego i to akurat on go potrącił?
Jak jeden do stu milionów? Więcej?
- Nie wygłupiaj się - powiedział kiedy jakaś kobieta w średnim wieku wyjęła komórkę i poinformowała ich, że dzwoni na pogotowie. - Zadzwonię do Scottie, niczym się nie przejmuj. Tak mi przykro, zagapiłem się. Że też to musiałeś być akurat ty.
- Innego rowerzysty byś nie żałował? - wymruczał, próbując się podnieść i prawdę mówiąc nieźle mu to wyszło. Prawie, bo w ostatniej chwili się zachwiał i musiał skorzystać z pomocy swojego rywala.
Alex pokiwał głową przecząco. Blondyn zaśmiał się pod nosem choć prawdę mówiąc nawet i to cholernie go bolało w tamtym momencie.
- Inny rowerzysta nie zagraża twojemu związkowi - dodał a Waldorf przetarł twarz w dłoniach.
- Nie widzę w tobie ani wroga, ani rywala Hemmings - odpowiedział, wstając na równe nogi i zaraz potem zaczął oględziny roweru Luke'a.
Jestem tak beznadziejny, że nie uważa mnie nawet za malutką kłodę pod stopami, pomyślał.Suchy, przepraszam xd chciałam cos dodać w końcu..
CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanficw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30