Scottie.
─ Nie martwiłabym się o to. Są dorośli. I są we czwórkę ─ mówi znudzona Gaia.
─ I właśnie to mnie martwi, że są tam we czwórkę ─ mruczę pod nosem, patrząc na pochłaniającą pudełko lodów czekoladowych siostrę. Chcę zapytać ją, czy na pewno chce wyjść za Michaela, ale milczę. Przypominam sobie jak to było, gdy byliśmy parą i dzień pogrzebu mojej babci, po którym jak zawsze wróciłam do punktu zwrotnego w moim życiu, którym zawsze i od zawsze był Luke. Zastanawiam się, czy gdybym do niego nie poszła tamtego wieczoru byłabym wciąż z Michaelem. To był tak dawno, że wciąż istnieje możliwość, że dziś bylibyśmy małżeństwem. I właśnie tak wyglądają moje myśli od kilku dni, gdy patrzę na Gaię i tkwiący na jej palcu pierścionek. Co prawda nie jest to zapewne jej wymarzony pierścionek, ale na przestrzeni lat zmieniła się nie do poznania. A właściwie w ciągu zaledwie roku.
─ Daj spokój, Mikey pisze, że są u Ashtona. Choć może to miało być z Ashtonem ─ zastanawia się głośno, spoglądając na ekran telefonu. ─ Myli wszystkie możliwe litery.
─ Dobrze, nie zamartwiajmy się tym. Jadę zawieźć dzieciaki do mamy Lachlana ─ mówię, wstając z kanapy. Gaia odkłada pospiesznie pudełko lodów, a w zasadzie pudełko po lodach i w niemalże błyskawicznym tępie wsuwa na stopy adidasy.
Zakładam, że patrzę na nią z niekontrolowanym zdziwieniem, bo wzrusza ramionami i zakłada czarną czapkę z daszkiem.
─ Zrobimy najazd Ashtonowi, będziemy incognito.
─Jeżeli tego właśnie chcesz ─ mówię zakładając kurtkę.
─ Ty tego chcesz ─ mówi, kładąc dłoń na moim ramieniu. Uśmiecham się pod nosem i wychodzę z domu rodziców, otwierając samochód. Gaia bez słowa wsiada na miejsce pasażera i otwiera schowek szukając tej jednej, jedynej płyty.
Kiedy obraca w palcach Divide Sheerana uśmiecha się szeroko i otwiera pudełko.
Jakim cudem wygrał z Twenty One Pilots? Nie wiem, ale jest nadzieja, że przy kolejnych kilometrach będzie towarzyszyć mi inny głos niż ten, należący do Tylera.Staję na ulicy i spoglądam na blok, pod którym zaparkowałyśmy samochód. Gaia naciąga czapkę i spogląda na pogaszone w całym budynku światła, a dokładniej na wszystkie okna.
─ Może faktycznie chodziło o to, że są z Ashtonem ─ mówię cicho. Myślę, że mam wątpliwości.
─ A może śpią.
─ No jasne ─ mamroczę i otwieram z powrotem drzwi od auta. ─ Wsiadaj.
─ Co? Nie wejdziemy?
─ Nie jestem wariatką. Nie będę go sprawdzać, gdy raz na jakiś czas wyjdzie z kumplami ─ mówię i wsiadam do samochodu. Czekam chwile, minutę, cztery.
Gaia wsiada do samochodu. Zapina pas i przełącza Castle on a hill na perfect.
─ Dobrze, w takim razie jedziemy po pizzę ─ mówi spoglądając przez okno.
─ O pierwszej?
─ Jestem głodna. Głód przygody zabiłaś, więc wisisz mi za tą fatalną jazdę dużą hawajską. No już, jedź ─ pogania mnie, ale z powrotem zaciągam ręczny.
─ Wiesz co, chodź ─ mówię i gaszę silnik. Gaia uradowana wysiada z samochodu.
─ Ale żeby była jasność. Wciąż wisisz mi hawajską.
Dodaje po czym podchodzi do domofonu.
Naciska odpowiedni guzik i opiera się o drzwi wejściowe. Naciska kolejny raz.
I kolejny. Cisza.
Kolejny, i kolejny. To samo.
─ Chyba pomyliłaś numery. Zaraz wyzwie nas jakaś staruszka.
─ Dobry. Nie ważne, nie ma ich tu. Ale wiem gdzie mogą być.Mrużę oczy od nadmiernego, jasnego światła, które mnie otacza na tej ulicy. Nie miałam pojęcia, że taka dzielnica w ogóle istnieje w naszym mieście. Tyle lat tu mieszkałam i nigdy nie zwiedziłam całego.
Gaia wchodzi pierwsza, ja tuż za nią. Całkiem szybko zauważamy Caluma i Michaela siedzących przy stoliku nad w połowie pustą butelką Wasmund's. Albo w połowie pełną, jak kto woli.
─ Gaia? ─ pyta zaskoczony. Mimo to chce wstać, choć tak naprawdę nie może. Opada z powrotem na krzesło. Tak będzie bezpieczniej, myślę.
─ Z pewnością nie matka święta ─ mamrocze moja siostra. Wzdycham cicho i rozglądam się po lokalu.
─ Gdzie jest Luke?
─ Miło nam, że wpadłyście ─ mówi Hood.
─ Gdzie on jest? ─ ponawiam pytanie.
─ Kto? ─ pyta niskim głosem i bierze w dłoń szklankę.
─ Hemmings ─ wtrąca się Gaia.
─ No tak, wyszedł na zewnątrz z Ashtonem. Trochę ich wzięło ─ odpowiada. Gaia siada z nimi przy stoliku i ogląda butelkę whisky, którą zamówili. Ja zaś nie czekając długo wychodzę ponownie na zewnątrz. Rozglądam się, ale poza przechodniami i jakimś wymiotującym facetem nie ma nikogo.
I właśnie.
─ Luke? ─ pytam jakby bardziej w samą siebie niż blondyna, który opiera się o ścianę baru.
─ Odejdź, Scottie ─ mamrocze gdy stoję już przy nim.
─ Chodź, wrócimy do domu ─ szepcze i łapie go za dłonie, ale wyrywa się z uścisku.
─ Nigdzie nie wracam ─ mówi trochę głośniej niż zwykle. ─ Zostaw mnie.
─ Przestań się wygłupiać, Luke.
─ Nie wracam do domu ─ mówi. Jestem pewna, że wciąż jest mu nie dobrze, bo wygląda gorzej niż marnie. Mimo to nie odchodzę.
─ Co?
─ Nie mam domu.
─ Przestań, dobrze wiesz, że masz. Dzieciaki...
─ To życie to gówno prawda ─ mamrocze podpierając się ─ nie nadaje się do tego, nie chcę tego. Nie chcę tego domu, nie chcę tej cholernej pracy, nie chce Mavelle, ani Malcolma. I nie chcę Ciebie ─ kiedy to mówi mam ochotę odejść.
Przecież wszyscy mówią, że będąc pijanym mówi się rzeczy, których nie ma się odwagi powiedzieć gdy jest się trzeźwym.
─ Nie wygłupiaj się.
─ Nie wygłupiam ─ mówi ─ chcę swojego starego życia. Tylko to mnie uszczęśliwia.
─ Picie do nieprzytomności i brak pracy? I wynajmowanie meliny a nie mieszkania?
Kiwa głową.
─ To moje życie. Nic Tobie do tego jak będę żył.
─ Dobrze ─ mówię. ─ Ale wiedz, że jeśli tu zostaniesz i nie pojedziesz ze mną to nie masz już po co wracać ─ dodaję.
Luke nie ma zamiaru się ruszyć, więc ja to robię. Zatrzymuję się po kilku krokach i odwracam w jego stronę.
─ Każdy miał racje. Jesteś dupkiem. Nieodpowiedzialnym fiutem ─ podnoszę głos. Jednym ruchem zdejmuję pierścionek i rzucam w jego kierunku. ─ Sprzedaj go i kup sobie za niego więcej tego cholernego alkoholu. Zapij się ─ mówię po czym wsiadam do samochodu. Zostawiam Gaię. Poradzi sobie a ja chcę być w tym momencie jak najdalej od tego miejsca.
CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30