{32}

3K 352 12
                                    

[ Luke ]

─ Wiem, też się zgodziłam, ale to bez sensu. Nawet gdyby, to i tak wszyscy mamy inne nazwiska ─ mówi brunetka, gdy stawia przede mną talerz z kanapkami. Mniej więcej w tym samym momencie do kuchni wchodzi Irwin, którego już dziś muszę odwieźć do miasta. Jego tydzień wolnego dawno się zakończył i tym razem już naprawdę musi wrócić do swojego życia, pracy i nowej dzieczyny.
─ Istnieje jedno rozwiązanie ─ mówi zapinając ostatnie guziki granatowej koszuli.
─ Co ty taki elegancki z rana? ─ pytam a gdy zabiera kawę, którą chwilę wcześniej postawiłem na stole mierze go wzrokiem.
─ Jakie? ─ tym razem to Scottie zabiera głos, zupełnie jakby liczyła na to, że Ashton podzieli się z nami czymś wyjątkowo mądrym. Ale to tylko Ashton.
─ Czas na ślub i adopcję ─ mówi upijając łyk i krzywiąc się przy tym znacznie. Tylko dlatego, że nie osłodziłem kawy, którą mi bezczelnie ukradł. A masz, Irwin.
─ Stary ─ mówię pod nosem, patrząc jednocześnie czy Scottie przypadkiem nie dusi się jogurtem, który jadła wcześniej.
─ A nie? I tak będziecie się nimi opiekować, nie zastąpicie im rodziców, ale możecie być ich zastępczymi rodzicami. Adoptowane dzieci z czasem traktują ich jako prawdziwych, dopóki nikt nie wie, że są adoptowane wszystko jest w porządku i mają takie życie, jakie miałyby gdyby ich biologiczni rodzice byli z nimi ─ mówi odstawiając filiżankę na bok. Otwiera cukierniczkę i sypie trzy łyżeczki kawy, a ja powstrzymuję odruch wymiotny widząc, jak sypie czwartą.

Tak, ale ślub? ─ mruczy Scottie i sięga po swoją kawę, lecz widząc jak blondyn miesza swoją odsuwa filiżankę.
─ A co? Nie chciałabyś za mnie wyjść? ─ pytam unosząc brwi ku górze a kobieta śmieje się pod nosem. Z opresji ratuje ją Mavelle, która pocierając oczy wchodzi do kuchni, ciągnąc za sobą stopy, na których ma wełniane skarpetki. ─ Dzień dobry śpiochu ─ mówię ─ upiekło ci się, ale wciąż oczekuję odpowiedzi ─ to kieruję do brunetki, lecz ta zajmuje się robieniem śniadania dla dziewczynki, która wciąż pocierając oczy siada na przeciwko mnie.
─ Za Alexandra chciałaś wyjść ─ mówi Ashton. Wiem, że próbuje, ale akurat w tej chwili mam ochotę go zabić.
─ Właśnie dlatego. Dopiero odwołałam jeden ślub. Koniec tematu ─ mówi i ostatecznie podsuwa pod nos Mavie żółty talerz z kanapkami z sałatą i szynką.
─ Malcolmowi mówiłaś, że wuja Alex nie będzie z nami mieszkał ─ mówi krzyżując rączki na klatce piersiowej. W tym samym czasie Scottie staje przy blacie i zabiera z niego filiżankę z kawą.
─ Bo nie będzie ─ tłumaczy, ale dziewczynka mówi dalej. I to sprawia, że jestem coraz bardziej zainteresowany tym, co o ma do powiedzenia.
─ Był baaaardzo smutny kiedy pojechaliśmy ─ mówi, wymachując wciąż nóżkami.
─ Gdzie pojechaliście? ─ pytam a brunetka upija łyk i chwilę potem jest już obok dziewczynki.
─ Tutaj ─ mówi bez namysłu, zanim Scottie reaguje w jakikolwiek sposób. Więc musiała się z nim widzieć. Nagle wszystko znów zostaje przerwane przez kolejnych domowników. No cóż, prawie domowników. Chwilowo domowników.
─ Dzień dobry wszystkim ─ mówi radośnie Gaia, gdy w za dużej koszulce Blink 182 wchodzi do pomieszczenia, w którym mimo tylu osób wciąż jest sporo miejsca. Tuż za nią, a dokładniej prowadzony przez nią za rękę, wchodzi mój przyjaciel. Clifford także w połowie ubrany drapie się po karku i podciąga niebieskie spodenki, udając się w kierunku ekspresu. Szybki podział obowiązków sprawia, że znikają z kuchni w ekstremalnie szybkim tempie.
─ Czy to była ta koszulka Michaela? ─ pyta Scottie, mocno podkreślając przy tym słowo 'ta' gdy Ashton kiwa głową nieznacznie.
─ Ta, która ma sentymentalną ważność, której nikomu nie daje. Niech pomyślę, tak ─ mamrocze najwyraźniej rozbawiony tą sytuacją, więc Scottie postanawia się go pozbyć. Zupełnie tak jak i mnie. W końcu nie jesteśmy jej dziś potrzebni i im prędzej się nas pozbędzie tym lepiej.
─ Nie powinniście już jechać? ─ zwraca celną uwagę. Z Castielem jestem umówiony na dwunastą, podczas gdy dochodzi dziewiąta dwadzieścia.
Rezygnuję więc i postanawiam całkowicie odpuścić temat. Dlatego też decyduję się na zabranie kluczyków i portfela a chwilę potem siedzę już w samochodzie.

÷

─ Poskładaliśmy meble z Calumem. Potem poszłam z dzieciakami na spacer. No a potem...
─ A kiedy w tej historii ponownie pojawia się Waldorf? ─ przerywam jej nagle. Patrzy na mnie uważnie, gdy wyczekuję odpowiedzi z jej strony.
─ Nie rozumiem do czego...
─ Widziałaś go, prawda? Kiedy? ─ znów jej przerywam. Kompletnie nie dbam o to, że brzmię jak obsesyjnie zazdrosny nowy facet, choć tak naprawdę w takim zestawieniu zgadzałoby się słowo 'zazdrosny'. Milczy, wiec powtarzam pytanie i dopiero wtedy decyduje się odpowiedzieć.
─ Trzy dni temu, ale czy to ważne? ─ pyta odsuwając się ode mnie. Wiem, że wcześniej cieszyła się, że wróciłem. Prawdopodobnie zaplanowała wieczór, bo dzwoniła by powiedzieć co mam kupić po drodze, jednak jak to ja - zepsułem i to.
─ Dla mnie ważne ─ odpowiadam bez wahania.
Oczy Scottie zdają się błądzić po pomieszczeniu i mam wrażenie, że pragnie patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie.
─ Myślisz, że umówiłam się z nim na kawę, albo kolację?
─ Nie.
─ Ale to sugerujesz ─ wytyka mi. Wiem, że nie mam się jak bronić, ale wytrwale próbuje.
─ Wcale nie.
─ Tak. Właśnie to robisz. Myślisz, że cię okłamuje i znowu się z nim spotykam ─ mamrocze i wychodzi z pokoju a tym danym zostawia mnie w nim samego.
Nie na długo, ponieważ wychodzę za nią. W porę, gdy wchodzi po schodach na górę, łapie ją za dłoń. Odwraca się niechętnie w moją stronę i bierze głęboki wdech.
─ Nie chcę się kłócić ─ mówię cicho.
─ To mi uwierz, bo nie ma nic gorszego niż brak zaufania, Luke ─ mówi równie cicho. ─ Spotkałam go przypadkiem.
─ Wiem, po prostu wciąż świruję. Poprzednim razem, gdy byliśmy ze sobą nie chciałem się angażować. Tym razem zaangażowałem się za bardzo ─ mówię kiedy Scottie odpuszcza i schodzi ze schodów, by stanąć tuż obok mnie.
─ To jesteśmy ze sobą? ─ pyta. Wiem, że w ostatnich dniach sporo nakręciłem i w końcu muszę wyjaśnić sobie z nią pewne kwestie, bo bez tego takich sytuacji będzie znacznie więcej.
─ A nie jesteśmy? ─ pytam uśmiechając się pod nosem, gdy odgarniam kosmyk jej włosów za ucho. ─ Jesteśmy na tyle poważnie, że następnym razem go rozszarpię. Nie wierzę w przypadki ─ mówie cicho i przytulam ją do siebie, całując czubek jej głowy.
─ Przecież mnie nie śledził ─ mówi nieco rozbawiona.
─ Zawsze był jakiś dziwny. Te trzysta sześćdziesiąt pięć garniturów i koszul, bycie sztywnym i lexus za trzysta tysięcy. Takich ludzi stać na wszystko a detektywa to już w ogóle ─ dodaję, gdy brunetka obejmuje mnie rękoma. Uśmiecham się pod nosem i spoglądam przez wielkie okno, które wychodzi na podjazd. A obecne na samochód, który się na nim pojawił.
─ Kto to? ─ pyta cicho, gdy mrużę oczy, by dostrzec kto postanowił nas odwiedzić.

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz