- Tutaj nie można wchodzić - powiedziała znużonym głosem jedna z pielęgniarek, stojąc za wysokim blatem. Zignorował ją i pchnął z całej siły drzwi, tym samym wchodząc na korytarz, gdzie byli już wszyscy. Mówiąc to miał oczywiście na myśli rodzinę Daisy. Pan Nygaard wraz z panią Nygaard i ojciec Scottie wraz z jej matką wtulona w jego ramiona oraz... właśnie. Jedyną osobą jakiej tu brakowało poza niechcianym Waldorfem była ona.
- Bardzo państwa przepraszam... Próbowałam go zatrzymać. Musi pan stąd wyjść - powiedziała, dotykając mojego ramienia.
- Zostaję - mruknął, odchodząc od niej.
- Nie jest pan członkiem rodziny - dodała. Ma szczęście, bo w tej chwili nie zabolało go to aż tak bardzo. - Proszę wyjść, bo zawołam ochronę.
Wszyscy byli za bardzo wstrząśnięci sytuacją by zareagować. William zdawał się go nie zauważać, ponieważ rozmawiał z lekarzem. Westchnął ciężko, ale nagle ktoś postanowił mnie obronić za niego. Bogu dzięki za...
- Zostaje. To mój narzeczony - głos zza jego pleców zdecydowanie go zadziwił. Postanowił mimo wszystko się nie odwracać. Nie był gotowy na to by zobaczyć ją po tak długim czasie. Ale Scottie o to nie dbała. Teraz nic się nie liczyło. Podeszła więc i wtuliła się w jego ciało a pielęgniarka odpuściła, wracając na swoje poprzednie miejsce. Wtedy przytulił ciało kobiety do siebie i zamknął na moment oczy, wdychając zapach owocowego szamponu do włosów.
- Jak to się stało? - zapytał, a Scottie jedynie pociągnęła nosem.
- Jechali na zakupy. Mówią, że straciła panowanie nad samochodem... Najgorzej jest z Mav - zapłakała w jego ramię, więc zdecydował się aby przytulić ją znacznie mocniej. - Trwa operacja.
- A Daisy i Malcolm?
- Z Daisy też nie jest najlepiej. O Malcolmie jeszcze nic nie wiemy.
Po tych słowach zapadła cisza. Żadne z nich nie zdecydowało się by rozpocząć rozmowę. Nikt nie chciał powiedzieć nawet zdania dopóki nie wrócił lekarz.
Tak też spędzili kilka następnych godzin. Siedzieli bezczynnie na korytarzu podczas gdy za dwoma ścianami toczyła się walka o życie i zdrowie trójki osób.
Nigdy nie czuł się bardziej bezradny.
Nigdy nie czuł się gorzej niż dzisiaj.
Nigdy nie bał się bardziej niż dzisiaj.
Wziął kolejny głęboki wdech gdy z sali wyszła pielęgniarka. Dziadek Scotttie, który czuwał tu z nimi zniknął z pola widzenia, decydując się na mały spacer po oddziale by uspokoić nerwy. Jego żona zaś zasnęła a on nie chciał jej budzić. Zupełnie tak jak Scottie, która spała wtulona w jego ramię. Dopiero teraz ponownie zastanowił się dlaczego nie ma tu Alexandra. Coś musi być nie tak.
Pierścionek tkwiący na palcu serdecznym brunetki przywoływał go do porządku i zamartwiania się o ważniejsze sprawy. O właściwie sprawy.
Kiedy wyszedł jeden z lekarzy odruchowo podniósł się a Scottie otworzyła oczy. Na oddziale dziecięcym byli od kilku godzin, zaś ojciec Scottie wraz z jej matką byli pod salą, w której chirurdzy walczyli o życie Daisy. Zdecydowanie miał już dość tego oczekiwania.
- Przewieziemy go do sali 290. Życiu chłopca już nic nie zagraża - powiedział wysoki mężczyzna w średnim wieku. I w końcu mógł połowicznie odetchnąć z ulgą gdy doszło do niego to co właśnie powiedział.
- Możemy go zobaczyć?
- Pani jest ciocią, tak?
- I matką chrzestną - powiedziała, ocierając łzy z policzków. Już wiedział co będzie dalej.
- A Pan?
- Ch...
- Moim narzeczonym. Za trzy tygodnie bierzemy ślub - odpowiedziała za niego i gdy lekarz się zgodził, pociągnęła go za dłoń w kierunku sali, która znajdowała się piętro niżej. Nie budzili nawet babci brunetki. Jedyne co chcieli zrobić to upewnić się, że Malcolmowi nic nie jest.
Sam nie wiedział jak mógł zapomnieć o Daisy i Mavelle, ale wiadomość o Malcolmie była w tamtym momencie przełomem.*
- Boże, jest taki blady - mruknęła Scottie, dotykając dłoni chłopca.
- Wydaje ci się. Z resztą to teraz nie ważne - odpowiedział, przyglądając się mu z uwagą. Naprawdę cieszył się, że nic mu nie jest. Lekarze zgodnie twierdzili, że powinien niedługo się obudzić a wtedy już wszystko będzie w porządku. - Alexander nie...
- Nie wiem - odpowiedziała automatycznie, więc ponownie zaczął zastanawiać się co musiało się pomiędzy nimi wydarzyć, że w takiej okoliczności nie ma go tutaj, przy niej. On sam gdyby był nim nie zastanawiałby się dwa razy czy rzucić wszystko i tutaj przyjechać. - Nie mówmy o tym.
Pokiwał zgodnie głową.
- Powinniśmy zobaczyć co z Mav - powiedział, wyciągając dłoń w jej kierunku. Nie protestowała i gdy tylko ruszył z miejsca splotła razem ich palce. Tym razem to on ciągnął ją w stronę wyjścia zapewniając, że zaraz tu wrócą. Weszli po schodach na górę i od razu zauważył, że coś jest nie tak.
Cała czwórka była na oddziale dziecięcym a przecież państwo Nygaard zobowiązali się zostać na chirurgii ogólnej by oczekiwać na wiadomości od lekarza w sprawie Daisy.
Pchnął mocno drzwi i wtedy naszło go okropne przeczucie. Nie chciał tego słyszeć, ale z każdym następnym krokiem wiadomość zbliżała się nieubłaganie.
Kiedy stanęli twarzą w twarz z pozostałymi członkami rodziny Nygaard babcia Scottie wybuchnęła płaczem. Zaczerwienione oczy pani Nygaard nie za wiele im mówiły. Dopiero tamte słowa.
- Nie mogli nic zrobić - szepnęła w ich kierunku, a Scottie zdawała się nie rozumieć. Zupełnie jak on. Zupełnie tak, jakby byli amerykańskimi turystami we Włoszech albo Chinach.
- Co? Co się stało, mamo? - usłyszał nerwowy głos brunetki. Przytulił ją do siebie mocniej zanim miała uderzyć fala bólu.
- Nie mogli uratować Daisy - w tym momencie obie wybuchnęły płaczem i gdy William przytulił swoją żonę próbując ją uspokoić Luke zrobił to samo ze Scottie. Musiał być silny.*
- Cześć maluchu - powiedział z ogromnym spokojem gdy Malcolm zdecydował się mu przyjrzeć.
- Nie kłamałeś, że zawsze będziesz obok - powiedział, poruszając dłonią.
- Nigdy nie kłamie.
- To skąd ten duży nos? - zapytał, a blondyn uśmiechnął się, choć wcale nie miał na to ochoty. Został tu wysłany, ponieważ nikt inny nie był w stanie zostać z Malcolmem. Wszyscy byli rozbici na tyle, że chłopiec od razu zrozumiałby, że coś jest nie tak. Poza tym wszyscy czekali na dobre wiadomości o Mavelle. Luke nie wyobrażał sobie żeby mieli stracić dziś dwie tak ważne dla nich osoby.
- Kłamca od urodzenia - powiedział, spoglądając na moment w kierunku drugiego, pustego łóżka.
- Gdzie mama i Mav?
Przez chwilę milczał, choć wcale nie zamierzał tego robić. W końcu to zawsze źle świadczy. Poza tym nie zdążył ułożyć jakiejś sensownej historii.
- Też tutaj są. Po prostu nie mogą przyjść.
- Mają operację?
- Tak. Nie martw się. Lekarz mówił, że musisz odpoczywać. Jeśli chcesz sprawdzę co u nich - powiedział, a kiedy malec pokiwał głową, Luke wstał z krzesełka. I tak dłużej by tu nie wytrzymał. Kiedy wyszedł, na korytarz westchnął cicho, widząc jak Scottie płacze w ramie Alexandra. Udał się więc w zupełnie innym kierunku.
Nie jest to inny oddział a wyjście ze szpitala.
Następne co pamiętał to dość spore zamówienie w barze i telefon do Kirsten.
Zdecydowanie nie potrafił poradzić sobie z emocjami.
Bynajmniej nie prawidłowo.Halo, miałam dodac wczoraj. Nie miałam siły.
Jak myślicie co z Mav?
I dziękuję za sporą ilość komentarzy pod poprzednim <3 motywcja. Wiec dodam drugi rozdział później :)

CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30