{ 40 }

2.5K 278 15
                                        

∆ ten sam dzień, 6 godzin wcześniej.

Luke;

─ Zabiję go, przysięgam. Uduszę, wypatroszę, wrzucę do studni, zgniotę jego głowę kamieniem. Cokolwiek ─ rzucam talerz. Ten zaś spada na płytki i chwilę potem słyszę trzask tłuczącego się naczynia.
─ Wszystko rozumiem. Ale moje talerze nie są niczemu winne. A już na pewno nie temu, że jak dupek zostawiłeś Scottie z dzieciakami, bo chciałeś pożyć jak student. Ale złe wieści, wiesz? Te czasy już dawno minęły i nie wrócą. Nie będziesz znów miał dwadzieścia lat. A nawet powiem więcej. Powoli zbliżasz się do trzydziestki ─ mówi Ashton. Biorę głęboki wdech.
Cztery, trzy, dwa, jeden...
No chyba z naciskiem na słowo"powoli".
Ma rację. Gdyby nie zachciało mi się żyć jak wcześniej, nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji. Pewnie siedziałbym teraz ze Scottie w naszym salonie i planował nasz czerwcowy ślub. A tak? Mogę co najwyżej popatrzeć na pierścionek, który mi oddała. Nic więcej.
Nic mniej.
─ To do kurwy nie usprawiedliwia też Caluma ─ odkładam kolejny talerz, który trzymam w dłoni a Ashton odzyskuje oddech.
─ Tak, do kurwy, nie usprawiedliwia go ─ odpowiada śmiejąc się pod nosem. Wtóruję mu.
─ Wiesz co, pojadę tam. Masz rację.
─ Powiedz mi, kiedy usłyszałeś z moich ust słowa "jedź tam"? ─ pyta obracając w dłoni filiżankę kawy.
─ Nie powiedziałeś, ale pomyślałeś ─ mówię, gdy spogląda na zegarek.
─ Jest dziewiąta.
─ Tym lepiej. O dwunastej jestem na miejscu.
─ To się nie skończy dobrze ─ mruczy pod nosem, ale nie zwracam na to większej uwagi i wychodzę z mieszkania. Przechodzę przez korytarz i wchodzę do swojego mieszkanka. Przez chwilę zastanawiam się czy jest sens zabrać ze sobą kilka rzeczy. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że Scottie i tak nie będzie chciała mnie widzieć, a co dopiero chcieć abym został. Zabieram jedynie portfel i kluczyki od auta. Cofam się także po telefon. Na wypadek gdyby coś miało się stać. Chcę wyjść, ale zatrzymuję się przy drzwiach.
Spoglądam w lewo, na swoje odbicie w lustrze.
Nie miałem nawet pojęcia, że wyglądam aż tak fatalnie. I cuchnę. Rzucam portfel i kluczyki. Wyjmuje telefon z kieszeni spodni i udaję się do łazienki.
Podróż może chwilę poczekać.

∆ godzina wcześniej.

Ale jesteś teraz w Rosenport? ─ pytam zmieniając też stację w radio.
─ A gdzie mam być? ─ odpowiada szorstko.
─ A ja wiem, na Karaibach, chociażby.
─ Nie stać mnie na to, dobrze o tym wiesz.
─ Dobra, dobra. Do zobaczenia, Clifford ─ rozłączam się. Biorę nieco głębszy wdech i patrzę na kierunkowskaz, który informuje mnie, że już niebawem będę na miejscu.
Jak to mówią: dom, słodki dom.
Szkoda, że nie mój. Ale sam na to zasłużyłem.

∆ pół godziny wcześniej.

─ Cholerny Hood ─ mruczę, gdy parkuję już na podjeździe. Jego samochód przysłania mi widok na werandę mojego domu. Zaciskam więc palce na kierownicy i decyduję się wysiąść z auta. ─ Obiecuję, że przefiletuje go na kawałki ─ dodaję i jednocześnie zaczynam się śmiać z własnej głupoty. A tak prawdę mówiąc sam z siebie. W końcu przy tych słowach budzi się we mnie ktoś na kształt psychopaty.
Kiedy w końcu docieram pod drzwi łapię się na tym, że trzymam dłoń na klamce, że chcę wejść jak do siebie.
W końcu jestem u siebie.
Może dlatego tak wiele kosztuje mnie to, aby zadzwonić dzwonkiem. Niby nie widzę samochodu Scottie, ale mimo wszystko wciąż może być wewnątrz. Mogła pożyczyć komuś auto, mieć wolne. Zapewne byłaby wściekła widząc mnie tutaj a co dopiero widząc mnie, wchodzącego bez pukania.
W końcu widzę ruch, czyjąś sylwetkę przez szklany element w drzwiach. Chwilę potem otwiera mi Calum. Przez cały czas miałem wrażenie, że zrobi to Michael i głównie dlatego, że do niego dzwoniłem.
Że wiedział, że przyjadę.
─ Stary, mówiłem ci... ─ zaczyna, ale nie potrafię nad sobą panować. Nie mam kontroli nad własnym ciałem, nad myślami. Nad niczym.
Tracę rozum, gdy opanowuje mnie gniew.
Uderzam Hooda i chwilę potem czuje metaliczny smak krwi. Na chwilę przytomnieje, ale wtedy obrywam w twarz.
─ O co ci kurwa chodzi ─ warczy pełen złości. Czy naprawdę, kurwa, to on ma powód do tego by być złym na mnie?
─ Nie udawaj idioty. Dobrze wiem co kombinujesz. Chciałeś się mnie pozbyć od samego poczatku. To dlatego powiedziałeś mi, że zaliczyłem Kirsten. I dlatego powiedziałeś to Scottie ─ staram się nie bełkotać, ale mam wrażenie, że moja warga napuchła do ogromnego rozmiaru.
─ Co? Przecież niczego jej nie powiedziałem!
I wtedy wraca moja świadomość. Wszystko dzieje się szybko. Policjant, Michael. Siedzę na schodach tej samej, pieprzonej werandy a Gaia podaje mi lód. Przykładam go w opuchnięte miejsce i zamykam oczy.
Kiedy znalazłem się w tym położeniu?
No tak, Kirsten. Calum. Moja niedojrzałość.
─ Nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego powiedziałeś mi o tym. A Scottie nie.
─ Obawiałem się, że tkwisz w tym, bo myślisz, że musisz. Myślisz, że jesteś skazany na takie zycie, że musisz być ze Scottie i dzieciakami. A wcale tego nie chcesz i tym samym blokujesz jej drogę do szczęścia ─ odpowiada niemalże od razu. Wzruszam ramionami i prycham pod nosem.
─ I niech, kurwa zgadnę. To ty jesteś tą drogą ─ mamroczę a Hood zaczyna się śmiać.
─ No co ty. Ja? Jest naprawdę świetną kobietą, ale jedyne co do niej czuje to symoatia. Lubię ją i to tyle. A z racji tego, że ją lubię nie chce by cierpiała. Nawet jeżeli oznacza to wyeliminowanie ciebie, Luke. Chcę waszego szczęścia ─ mówi. ─ Widać nie pasujecie do siebie.
We mnie jednak wciąż wszystko się gotuje.
─ Ja ci kurwa pokażę ─ mówię pełen złości.
Od kiedy jest pieprzonym psychologiem albo znawcą miłości, by wiedzieć czy ja i Scottie do siebie pasujemy czy też nie.
Wściekły rzucam okład od Gai na podłogę i zamierzam do samochodu.
Czas zmienić plan.
Ale wtedy na mojej drodze staje ona.
Wpatruje się we mnie bez żadnych emocji.
Chociaż może twierdzi, że jestem żałosny. Na pewno tak właśnie twierdzi.
Z resztą dałem tego najlepszy dowód.
─ Dlaczego miałam to cholerne przeczucie, że wrócisz tu szybciej niż kiedykolwiek ─ mówi pod nosem, gdy mi się przygląda.
I pierwszy raz nie wiem co zrobić.
Może to czas na plan D?



Ilu z was orientuje się w tej (tak, dopiero to ogarnęłam ) akcji projekcie semicolon?

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz