{22}

3.9K 421 61
                                        

[ Scottie ]

── Zmiażdżę cię, Nygaard ── mówi wskazując palcem na moją osobę, co wygląda - w każdym razie z mojej perspektywy - dość zabawnie.
── Ciebie też miło widzieć, Hemmings. Mój dzień? Świetny. A twój? ── myślę, że rozumie ironię, bo chwilę potem unosi ręce w geście obronnym i zabiera banana z blatu.
── Ćwiczę na tą śmieszną wojnę ── odpowiada gdy tylko zajmuje miejsce na krześle. Odwracam wzrok i wracam do krojenia owoców, przez chwilę  zastanawiając się co tak właściwie ma na myśli. Dopiero po jakimś niedługim czasie uswiadamiam sobie o zbliżającym się wielkimi krokami festynie organizowanym przez szkołę, do której uczęszcza Malcolm.
── Festyn.
── Co? ── pyta unosząc wzrok z nad ekranu komórki. Odstawiam na moment na bok krojenie owoców i patrzę na jego twarz. Znów na mnie nie patrzy. Ostatnio głównym obiektem jego zainteresowań był telefon i ciągle przychodzące wiadomości, jakieś rozmowy. Ale gdyby zaczął się z kimś spotykać zapewne by mi po prostu powiedział. A może to po prostu Calum zawaraca mu czymś głowę? Z resztą nie powinno mnie to obchodzić. Formalnie nic nas nie łączy. Poza dzieciakami a ich nie można nazwać "czymś".
── To festyn.
── A co to za różnica? Jeżeli oznacza pokonanie kogoś to jest wojna ── mamrocze skupiając się bardziej na stukaniu palcami w ekran, niż dobraniu odpowiednich słów.
── Ta różnica, że gramy w jednej drużynie przeciwko Andersonom. Ah i... Zaprosiłam moich rodziców ── mówię spokojnie, ale Luke zdaję się nawet nie reagować.
── A Garrett?
── Masz na myśli mojego dziadka? ── pytam nie kryjąc nawet zdziwienia. Od kiedy są na "ty" i kiedy uzyskał tak dobre kontakty z mężczyzną, którego z reguły bał się każdy mężczyzna będący w pobliżu mnie? ── Od kiedy to takie nieoficjalne?
── Oh, ta ── to jedyne co słyszę. Potem znów wychodzi i widzę go jak chodzi w kółko po tarasie, przyciskając telefon do ucha. Wiem, że z kimś rozmawia i jestem ogromnie ciekawa z kim, ale przecież nie wypada mi zapytać. Bo kim dla niego jestem by to robić?
Kończę dokładać owoce do lodów, które przygotowałam i spoglądam na czarny, ścienny zegar, wiszący na ścianie. Dawno powinni tu być.
Nie czekam długo. Widzę jak na podjeździe pojawia się czarny nissan qashqai, z którego dosłownie chwilę później wysiadają rodzice i mój dziadek. Odkładam nóż, myję dłonie i włączam ekspres a jak na zawołanie pojawia się Malcolm.
── Ja mogę czekoladę? ── pyta kładąc dłonie na blacie i sięga po filiżanki. Chwilę potem biegnie przez salon widząc swoich dziadków i pra dziadka, który bacznie się rozgląda jak gdyby chciał sprawdzić, czy dziś nie ma ze mną Alexandra.
── Babciu ── piszczy malec a chwilę potem ściska też mojego tatę. ── Upieczesz to pyszne ciasto czekoladowe na festyn?
── Jaki festyn? ── kobieta idzie w moim kierunku, gdy chłopiec zafascynowany obietnicą dziadka o pograniu z nim na konsoli rzuca się do włączenia sprzętu. Ustawiam filiżankę i oglądam się przez ramię dusząc guzik.
── Szkolny, dla rodzin. Będą jakieś atrakcje, konkurencje. Pieniądze pójdą na leczenie jakiegoś chłopca z jego klasy ── wyjaśniam po krótce a mama kiwa nieznacznie głową.
── Więc zabierasz Alexa?
── Właściwie to idziemy z Luke'm. I nie musisz piec tego ciasta. Sama dam radę coś zrobić ── kiedy to mówię kobieta śmieje się pod nosem i zakłada nogę na nogę.
── Przecież nienawidzisz piec. Pomijając fakt, że nie potrafisz, bo nigdy...
── Mamo, proszę. Daj już spokój ── mówię naciskając przycisk od ekspresu. Spoglądam na wypełniającą się kawą filiżankę, kompletnie ignorując rodzicielkę, która twierdzi, że lepiej będzie jak ona upiecze ciasto na festyn.
── Scotlyn i ja coś upieczemy ── nagle z nikąd pojawia się Luke. Bierze kawę, którą zrobiłam dla ojca i sięga po mleko do lodówki.
── Przecież ty nie potrafisz nawet makaronu ugotować. Ani zrobić mrożonej pizzy ── mówię a moja mama kiwa głową. ── Malcolm opowiadał czym się żywiliście gdy nie było Scottie ── odpowiada kobieta.
── Przeszłość. Gramy ze Scotlyn w jednej drużynie, więc i ciasto upieczemy takie, żeby roztrzaskać Bena Andersona i jego głupią żonę i jeszcze głupszego dzieciaka. Nikt nie będzie robił przykrości mojemu dziecku ── powiedział wyjmując łyżeczkę z kawy i wrzucił ją do zlewu. ── A tak swoją drogą, jest z wami Garrett?
── Garett? Mój teść?  ── Luke kiwa głową na słowa mamy i gdy ta przytakuje udaje się do salonu gdzie sam Garrett, wita go serdecznie. Aż za serdecznie, zważając na to, że wciąż jest tym samym Garettem Nygaardem, który odstaraszał każdego mojego chłopaka w liceum, który pojawił się chociażby na moment w moim życiu. Jakby nie patrzeć na więcej nie miał zezwolenia. Ale Luke, miałam wrażenie był traktowany na innych zasadach.
── Nie pytaj. Nie wiem co się z nim dzieje ostatnio. Nie rozstaje się z telefonem, ciągle gdzieś wyjeżdża...
── Może ma kogoś ── zauważa moja rodzicielka a ja znów zabieram się za robienie kawy, tym samym przypominając sobie, że Luke nie pytał o cukier. Chwilę potem dostrzegam jak dziadek pije kawę, którą wcześniej ukradł.
── Konspiracja. Nie wiem co knuje, ale to nie będzie nic dobrego ── mówię szybko. Zastanawiam się kiedy powiedzieć mamie o moim rozstaniu z Alexandrem i czy to w ogóle odpowiedni moment, ale szybko otrzymuję odpowiedź, gdy kobieta wyjmuje z ogromnej, czarnej torby kilka zdjęć i gazet.
── Mówiąc o dobrym, myślę, że ten tort będzie idealny na wesele ── zaczyna a ja zajmuje się kawą. Spogladam na pieczeń, znajdującą sięw piekarniku, którą podrzucił mi Calum i kiwam głową nieznacznie.
── Jasne.

÷

── Praca dla Castiela jest naprawdę świetna, sporo się tam nauczyłem, ale postanowiłem to rzucić ── mówi blondyn, gdy ojciec pyta go jak się ma jego życie zawodowe.
── Słyszałem, że tworzysz naprawdę świetne plakaty. Wspomniałem nawet o tym mojemu przyjacielowi. Jest właścicielem teatru i chciałby abyś dołączył do jego grafików ── wyznaje biorąc w dłoń kieliszek wody.
── Bardzo mi miło, ale szukam czegoś innego. Poza tym miałbym daleko do pracy. Za daleko ── odpowiada a mój tata krzywi się nieznacznie.
── Teatr Milana jest w centrum, to zaledwie pół godziny.
── Przemyśle to, obiecuje. Póki co muszę popracować jeszcze tu ── mówi spoglądając na mnie. Wiem, że ma na uwadze nasze plany, które jeszcze nie są realizowane. To dlatego jeszcze nie powiedziałam o tym nikomu. Ale może czas to zmienić.
── Też rzucam pracę ── mówię, słysząc śmiech dziadka. Wraz z mamą spoglądamy na niego pytająco a on jedynie przybiera poważny wyraz twarzy i upijając łyk wina mówi jedynie: "przepraszam".
── Jak to rzucasz? Z czego będziecie żyć? ── ojciec nie kryje swojej złości. Nawet go rozumiem.
── Głupi, wyprowadzają się z miasta, będą szukać nowych wyzwań ── wtrąca dziadek a ja otwieram nieznacznie usta nie wiedząc co powiedzieć i czy w ogóle powinnam coś powiedzieć. Mężczyzna przyciąga wzrok każdego, poza dzieciakami i Luke'm.
── Co proszę? Luke, to prawda? ── pyta moja rodzicelka a blondyn kiwa głową.  ── Co z przedszkolem i szkołą? Co z domem i Alexandrem?
── Szkoła ssie ── mruczy Malcolm, co znów wywołuje na początku fale zdziwienia. Mama upomina go, ale to Luke wcina się w pół zdania.
── Alexander też ── odpowiada gdy ojciec mierzy go wzrokiem. Ten zaś spogląda na mnie. Biorę głęboki wdech. Nie będzie lepszej okazji, skoro już i tak są w szoku.
── Mamo, tato, dziadku, ja...
── Zostawiła go ── mówi Luke a chwilę potem słychać klaśnięcie w dłonie.
── Ile wspaniałych wieści ── mówi dziadek i śmieje się krzyżując ręce na klatce piersiowej ── ten dzień nie może być lepszy.


Badabum, dodam dziś jeszcze dwa... niedługo chcę opublikować stare opowiadanie, które kiedyś pisałam i usunęłam sama nie wiem kiedy.
Jest tu może ktoś, kto czytał moje prace kiedyś i kojarzy ff o bliźniaczkach?

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz