{17}

4K 430 28
                                    

- Powiedziałem Pani Mary, że ożenię się ze Stellą jak będziemy tacy duzi - malec w tym samym momencie uniósł swoją rączkę tak wysoko, jak tylko potrafił i tym samym spowodował, że razem z Luke'm roześmialiśmy się.
- Mieć dwa metry możesz mając szesnaście lat a ja i tak nie pozwolę ci się hajtnąć - odparł Luke podbierając szynkę z talerza.
- Co to znaczy hajtnąć? - zapytała Mavie a chwilę potem wsadziła do ust łyżkę cynamonowych płatków.
- To takie inne słowo na żenić się - wyjaśnił po krótce.
- Tata mówi, że jak ktoś jest dorosły to może robić co tylko chce i nikt nie może mu zabronić - powiedział oburzony Malcolm. Zaśmiałam się pod nosem nawet nie zwracając uwagi na to, że wciąż mówi o swoim ojcu w czasie teraźniejszym. Nawet go rozumiem. Sama wciąż łapie się na tym, że mówię w ten sposób o Daisy. W końcu kogoś, kogo się kocha ponad wszystko nie da się wykreślić z dnia na dzień ze swojego życia.
- Tak jest, ale...
- Nie. A jeżeli tak, to potem musi podjąć konsekwencje tego co zrobił. No na przykład dajmy ten twój nieszczęsny ślub z tą całą Stellą. Załóżmy, że się z nią ożenisz za kilkanaście lat. Ale potem może zrobić się brzydka, marudna - ciągnął.
- Dla mnie jest najpiękniejsza na caaałym świecie - odparł dumnie.
- Urocze - wtraciłam, zanim Luke ponownie uderzył, by zmiażdżyć marzenia chłopca.
- To się zmieni - odparł podkradając kawałek mozarelli, tym razem z mojego talerza. Za co oczywiście zarobił plaśnięcie w dłoń. - Widzisz? Albo zacznie Cię bić, znęcać się nad Tobą. Albo zabierać ci w nocy kołdrę. W ogóle nie dbając o to, że jest ci zimno, że się przeziębisz. A kiedy już to się stanie nie przyniesie ci nawet herbaty, albo nie ugotuje rosołu.
- To kupię drugą. A jeżeli mnie uderzy to wybaczę - powiedział przeżuwając kanapkę - a jeśli będę chory to sam zrobię sobie herbatę. I jej. A rosół zawsze można kupić u wuja Josha - dodał unosząc szklankę soku pomarańczowego.
Oboje spojrzeliśmy na chłopca, a chwilę później na siebie nawzajem i zamilkliśmy.
Ja to całkiem normalne, jednak Luke zakończył swój wywód poganiając nas tylko, że zaraz musimy jechać, żeby zdążyć złapać choć trochę promieni słońca.
Bo przecież tak sir guzdramy, że zdąży zajść nim będziemy gotowi.
Prawie miał rację.

-

- Dokładnie tego mi było potrzeba - powiedział wyciągając się na leżaku jak śledź.
- Jesteś taki blady. Chyba już dawno nie byłeś na wybrzeżu - powiedziałam zakładając słomkowy kapelusz na głowę.
- Jakieś sześć albo osiem lat temu byłem z chłopakami. Potem z Calumem a potem na kawalerskim Nathaniela dokładnie w tym samym miejscu. Tyle, że była jesień. Ja byłem drużbą - wyznał sięgając po swoje okulary przeciwsłoneczne. Wzrokiem odszukałam dzieciaki, które bawiły się z jakimś niskiego wzrostu chłopczykiem w żółtej czapce. - Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne.
- Nie dzwonisz, nie piszesz wiadomości i nie włączyłaś komputera od kiedy tu przyjechaliśmy. Rozmawiałaś tylko z mamą. Miedzy tobą a Alexem wszystko jest w porządku? - kiedy zadaje to pytanie przez chwilę milczę. Zdecydowanie się go nie spodziewałam. To Luke, więc obstawiałam raczej, że zapyta o cokolwiek, ale nie to.
- Mamy wakacje. Chcę je spędzić z wami a nie telefonem czy komputerem - odparłam kładąc się bokiem na ręczniku, by móc śledzić Mavie i Malcolma.
- Okay.
- No co? - zapytałam słysząc ton jego głosu.
- Nic. Gdyby coś było nie tak powiedziałabyś mi, prawda? Bo się przyjaźnimy?
- Nie przeginaj - mruknęłam śmiejąc się pod nosem.

-

- Śpią. Opowiedziałem im historię o Orfeuszu i Eurydyce - powiedział zadowolony z siebie i zasunął drzwi od pokoju dzieciaków. Uniosłam brwi u górze przez chwilę analizując mit, o którym mówił.
- Czy to nie ta historia, w której żmija zabija Eurydykę i Orfeusz schodzi po nią do Krainy Umarłych, lecz miłość go gubi i z rozpaczy błąka się aż ptaki nie rozerwą go na strzępy? - pytam otwierając jedną powiekę. Mimo to doskonale widzę, że Luke się śmieje.
- Dokładnie to.
- Więc dlaczego, do cholery opowiedziałeś ją dzieciom - powiedziałam rozbawiona a blondyn zrobił kilka kroków w moim kierunku.
- Zmieniłem ją trochę. Poza tym są bardzo mądre. Powinny wiedzieć do czego prowadzi miłość.
- Chodzi ci o to co powiedział Malcolm? Jest dzieckiem, Luke...
- Nie. Chodzi mi o to, że miłość wyniszcza - zaprotestował niemalże od razu. Zabrałam rzeczy i ruszyłam w kierunku łazienki, ale Hemmings nie przestawał mi towarzyszyć.
- Wyjdź - powiedziałam spoglądając na jego odbicie w lustrze.
- Nie mów, że się krępujesz. Pod tą sukienką nie ma nic czego już bym nie widział - odparł opierając się o ścianę za sobą. Mimowolnie przewróciłam oczyma i wyjęłam płatek i płyn do demakijażu.
- Uznam, że tego nie słyszałam i dam ci fory, bo zaraz zacznę straszyć - powiedziałam wciąż śledząc jego każdy ruch w lustrze. Chłopak odepchnął się od ściany i podszedł do mnie. Dłonie ułożył po obu stronach umywalki i podbródkiem delikatne przejechał po moim odsłoniętym ramieniu.
- Kończąc. Powiedziałem, że miłość wyniszcza. Spójrz co zrobiła ze mną. Kiedyś byłem taki przystojny, a teraz nawet kucharka na mnie nie spojrzała. Zapuściłem się. Zniszczyła mnie tak samo wewnątrz - powiedział cicho. Spojrzałam w dół na jego dłonie, które już nie spoczywały na umywalce a tym razem były splecione ze sobą. Na moim brzuchu. Obejmował mnie wciąż szepcząc.
- Zniszczyłaś mnie Scottie. Ty i to twoje durne wesele - dodał a następnie poczułam falę zimna. Opuścił łazienkę i zamknął za sobą drzwi pozostawiając mnie samą ze sobą, ze swoim odbiciem w lustrze, z myślami.

Jeden krótszy, tylko dlatego żebym jutro dodała drugi abyście nie czekały xd
To cóż, wracamy do punktu Luke'a.

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz