{23}

3.5K 392 16
                                        


[ Luke ]

─ Dziwisz się. Powiedziałaś im po dwóch miesiącach ─ mruczę i spoglądam na ekran telefonu wciąż zerkając na najnowsze e-maile, jednak po setnym odświeżeniu strony, na pierwszym miejscu wciąż jest ten, od jakiejś organizacji walczącej ze złem na świecie przez internet. "Donald Trump w Twoim domu" i tego typu nieważne już rzeczy.
─ Może to było za dużo jak na jeden raz ─ mamrocze chodząc w kółko. Znów się wyłączam i zajmuję jedynie oczekiwaniem na maila od Fishera. Pewnie gdyby Scottie wiedziała, że się z nim kontaktuje przestałaby się do mnie odzywać, ale to on zajmuje się sprzedażą i to z nim musiałem się kontaktować w sprawie negocjacji. ─ Luke, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Zwracam na nią uwagę dopiero wtedy, gdy szturcha mnie w ramię. Gaszę szybko ekran komórki i kładę ją na blacie.
─ Spójrz na to z innej strony ─ mówię wstając z miejsca i staję na przeciwko niej. ─ Garrett był szczęśliwy ─ dodaję z momentem, w którym ujmuję jej twarz w swoje dłonie. Przez chwilę nawet się we mnie wpatruje, do momentu, w którym prycha na moją odpowiedź.
─ Był szczęśliwy za każdym razem gdy z kimś zrywałam i nie wiem dlaczego się tak kumplujecie i jak to się stało, ale zakładam, że z naszego zerwania też by się cieszył ─ mówi śmiejąc się pod nosem a następnie wymija mnie. Wzdycham cicho, czując, że chce trzymać mnie na dystans. Poniekąd. Od kiedy wróciliśmy z Longside próbuje mnie unikać. Albo jestem po prostu przewrażliwiony.
─ A to jesteśmy w związku? ─ pytam unosząc brwi ku górze.
─ Wiesz, że nie o to mi chodziło.
─ Na dobrą sprawę nie wiem, zabrzmiało dwuznacznie ─ odpowiadam a gdy uśmiecha się i wymachuje palcem wskazującym jedynie się śmieje.
─ Dobra, gotowi? ─ krzyczy stając na schodach a chwilę potem Malcolm zbiega na dół.
─ Gdzie Mav? ─ pyta gdy łapie w dłoń telefon i powtarzam kolejny raz tę samą czynność. Do znudzenia odświeżam stronę słuchając wywodu malca na temat tego co spakował do niewielkiej torby.
─ Baw się dobrze. Nie jedz przed pływaniem i nie podrywaj dziewczyn, chociażby były nie wiadomo jak gorące ─ mówię pod nosem gdy chłopiec podbiega do mnie.
─ To plaża i słońce bardzo mocno świeci i będzie bardzo gorąco więc będą pewnie gorące jak piasek ─ krzyczy tuż nad moim uchem. Śmieje się i przytulam go zamykając na moment oczy. To tylko dwa tygodnie a mam wrażenie jakby wyjeżdżał na rok.
─ No to musisz się opanować ─ mówię a malec uśmiecha się i klepie mnie po ramieniu.
─ Będę tęsknił, bardzo ─ mówi. ─ Czy możemy dzwonić wieczorem?
─ Wieczorem, rano i w południe. Po obiedzie ─ mówię kładąc dłonie na jego ramionach. Wkrótce na dół zbiega Mavelle i też żegna się ze mną w ten sam sposób.
─ Luke, nie bądź taki nadopiekuńczy. Wakacje od ciebie dobrze im zrobią jak widać ─ mamrocze brunetka i poprawia naramkę od brzoskwiniowej sukienki. Prycham pod nosem a w odpowiedzi na to zaczyna się śmiać.
─ Dalej, musimy lecieć ─ pogania nas Scottie. Kiedy ostatni raz tulę dzieciaki zabiera kluczyki od auta. Dla niej rozstanie z nimi na dwa tygodnie pewnie też jest ciężkie, ale nie okazuje tego. W końcu szybko stały się naszą codziennością i juz prawie nie pamiętam życia bez nich. Kiedy machają mi na pożegnanie robię to samo i gdy wychodzą przez chwilę siedzę jak zdjęty z krzyża. Myślę, że to nieco spowolniona reakcja na rzeczy dziejące się dookoła. Jak na przykład dźwięk przechodzącej wiadomości. Dopiero gdy słyszę jak Scottie zapala samochód orientuje się, że coś przyszło. Szybko łapię w dłoń telefon i odczytuje wiadomość.
W końcu.

÷

─ To co? Też wyjeżdżasz na jakieś wakacje? ─ pytam spoglądając na wchodząca do domu Scottie. Zdejmuje z nóg czarne sandałki i siada na drugim końcu kanapy, kładąc nogi wzdłuż niej, tak że teraz stykają się niemal z moim biodrem.
─ Zaoszczędziłam sporo kasy na ślubie, ale straciłam też osobę, z którą ewentualnie mogłabym wyjechać. A na wakacje z przyjaciółkami nie jestem gotowa. Czuję jakbym była na nie za stara ─ mówi spoglądając w stronę kuchni. Chwilę potem wstaje a ja mogę jedynie odprowadzić ją wzrokiem. Wraca dosłownie dwie minuty później i podaje mi łyżeczkę i jedno z pudełek lodów. W udziale przypada mi sorbet truskawkowy, a jej malinowy. Siada tak jak poprzednio, ale znacznie uwazniej mi się przygląda.
─ Coś się zmieniło.
─ Co masz na myśli? ─ pytam otwierając pudełko i kładę nogi w taki sam sposób jak ona. Tym samym spoglądamy teraz na siebie nawzajem.
─ Coś się zmieniło w tobie ─ mówi zanurzając łyżeczkę w pudełku. ─ To nie włosy, bo wciąż są tak samo beznadziejnie ułożone. I to nie wyraz twarzy. Oh tak, telefon ─ mamrocze gdy delikatnie kopię ją w biodro.
─ Telefon?
Odpowiada mi śmiech.
─ Nie masz go przy sobie, nie jesteś jak zahipnotyzowany.
─ Czekałem na ważnego maila ─ wyjaśniam nabierając sorbet na łyżeczkę. ─ Dzieciaki szczęśliwe?
─ Jasne, w końcu lecą na Dominikanę ─ mruczy opierając łokieć. ─ Kto nie byłby szczęśliwy z wakacji na bajkowej wyspie?
─ Mam rozumieć, że chciałabyś lecieć na jakąś wyspę? - pytam a gdy ta kiwa głową siadam po turecku i odkładam pudełko na bok.
─ Nie Luke, nie polecimy na wakacje ─ mówi ze śmiechem i zabiera się za konsumpcję sorbetu.
─ Nie? Dlaczego nie? ─ pytam poruszając brwiami ─ jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteśmy w związku. Chcę zabrać cię na jakąś bajeczną wyspę i ci się oświadczyć, bo nie planuję życia z nikim innym ─ mówię a Scottie przez chwilę się śmieje.
─ Nikim innym?
─ Jesteś matką moich dzieci, trudno cię przebić ─ odpowiadam a brunetka odkłada na bok pudełko i także siada po turecku, patrząc mi prosto w oczy.
─ Szkoda tylko, że zepsułeś niespodziankę z zaręczynami na wyspie ─ mówi wciąż rozbawiona i odgarnia kosmyki włosów na plecy.
─ Ale mam inną. Chodź - wstaję z kanapy i wyciągam dłoń w jej kierunku. Przez chwilę patrzy na mnie tak, jakbym spadł właśnie z nieba i widziała mnie pierwszy raz w życiu. ─ No co? Nie mogę mieć niespodzianki?
─ Boje się.
─ Bardzo zabawne, Scottie ─ mówię i zabieram dłoń, odchodząc na kilka kroków.
─ Mówię serio, jestem sparaliżowana. Ty i niespodzianka. Po takim wyznaniu wiem, że mogę się spodziewać dosłownie wszystkiego ─ wzdycha i chwilę potem czuję jak dotyka mojej dłoni a następnie splata ją ze swoją. Uśmiecham się pod nosem unosząc wzrok na lustro, a dokładniej nasze odbicie w nim. Scotlyn też przez moment na nie patrzy, aż w końcu całuje mój policzek.
─ To jedziemy? ─ pyta widząc jak ściskam w wolnej dłoni kluczyki.
─ Już rzuciłaś lody?
─ Ta, wolę zjeść spaghetti, wstąpimy na jakieś, ale zero oświadczyn ─ mówi a chwilę potem oboje wychodzimy z domu w akompaniamencie śmiechu.

Szaleję, długość i częstość ale dziś jest wena, poza tym komentarze zmotywowały; )

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz