{33}

3.2K 331 9
                                        

[ Scottie ]

─ A może to jakiś morderca? Wiesz, jeden z tych obłąkanych ─ mówię a wtedy Luke obejmuje mnie ramieniem i w tym samym momencie zaczyna się śmiać.
─ Tak. Tylko powiedz, jaki szanujący się morderca pojawia się w tak oczywisty sposób? ─ pyta unosząc brwi ku górze. Ganię go wzrokiem, gdy znów zaczyna się ze mnie śmiać.
─ Nie wiem, może taki, który nie wydaje się od razu, który się ukrywa, czerpie z tego jakąś chorą przyjemność, chce poznać słabe punkty swojej ofiary? I który chce szuka miejsca do spania? A nad ranem obudzimy się... a w zasadzie to się nie obudzimy ─ mówię cicho a blondyn otwiera drzwi frontowe bez zastanowienia. ─ Luke! ─ piszczę gdy łapie mnie za biodra i pcha w kierunku wyjścia.
─ Mówią, że zło nigdy nie śpi. Mordercy sen jest niepotrzebny. Od razu przejdzie do rzeczy ─ mówi (oczywiście wciąż się ze mnie nabijając) i sam wychodzi na werandę.
Światła samochodu gasną, więc nie zauważam marki samochodu, ani tablicy rejestracyjnej. Luke zaś najwyraźniej świetnie się bawi łapiąc w dłoń latarkę.
─ Halo? Przepraszam, nie zamontowaliśmy jeszcze światła na zewnątrz ─ krzyczy, ale odpowiada mu cisza.
W końcu świeci latarką w kierunku auta i wówczas naszym oczom ukazuje się mężczyzna w pomarańczowej, wiosennej kurtce, która jak i samochód jest mi znana.
─ Tak witacie gości? Chyba nie myśleliście, że to jakiś morderca ─ szydzi ze mnie. W tym momencie Luke zaczyna się śmiać, dźgając mnie w bok przy okazji.
─ Garrett ─ mówi zeskakując ze schodków. W ostatnim momencie odwraca się do przybysza plecami i patrzy na mnie ─ wyrzucam twoje książki ─ mamrocze a następnie idzie w kierunku mojego dziadka. Nawet nie słyszy, że go przedrzeźniam.
─ Co tu robisz, dziadku? ─ pytam gdy tylko przytulam go na powitanie. Mężczyzna wzrusza ramionami i unosi wzrok na dom.
─ Myślałaś, że zostawię moje dwie wnuczki w takim wielkim domu z czterema facetami? ─ odpowiada pytaniem, jednak jego gest odpowiada sam za siebie; wyjmuje walizkę z bagażnika a ja otwieram szeroko oczy.
─ Trzema, będąc dokładnym ─ mówi Luke a dziadek jedynie mierzy go wzrokiem.
─ Cztery, trzy. Nie ważne i tak o pięciu za dużo. W dodatku skoro was znam ─ mamrocze i w tym samym momencie wciska rączkę zielonej walizki w dłoń Hemmingsa.
─ W zasadzie... ─ chłopak nagle milknie, gdy dziadek na niego spogląda. W takim układzie Luke nie ma żadnych szans i zabiera bagaż dziadka a następnie znika na werandzie. Spoglądam na dziadka i unoszę brwi ku górze.
─ A jaka jest prawda? ─ pytam, gdy mężczyzna obejmuje mnie ramieniem.
─ Dokładnie taka. Plus fakt, że jednym z tych facetów jest Clifford, który chce zawrócić w głowie mojej najmłodszej wnuczce ─ dodaje gdy otwiera tylne drzwi ze strony kierowcy.
─ Dziadku ─ upominam go a gdy wyjmuje jakąś reklamówkę i rozkłada ręce w geście poddania się.
─ Twoi rodzice ciągle się kłócą ─ mówi pod nosem.
─ A co z Josianne? ─ pytam o jego partnerkę, ale dziadek macha tylko ręką. ─ Czy tata wie, że tu jesteś?
─ Jeszcze tego by brakowało ─ odpowiada zamykając drzwi.
─ W porządku, ktokolwiek wie?
─ Wiesz jak definiuje się ucieczkę poza miasto? Mniej więcej tak, że jedziesz tam, dokąd wystarczy ci paliwa. I że nikomu nie mówisz dokąd jedziesz, że w ogóle jedziesz ─ wyjaśnia.
Oficjalnie brakuje mi na niego sił. Od śmierci babci przysparzał wielu kłopotów i zmartwień, ale ostatnio przechodzi sam siebie.
─ A mogę chociaż wiedzieć ile potrwa ta twoja ucieczka poza miasto? ─ decyduję się zadać chociaż to pytanie. Może chociaż na nie uzyskam odpowiedź.
─ To kolejna definicja ucieczki. Sam nie wiem ─ mówi uśmiechnięty od ucha do ucha i rusza w kierunku domu, zostawiając mnie samą na ciemnym podwórzu.

÷

─ Nikomu nie powiedział ─ mówię, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
─ Może potrzebuje wolnego ─ mówi Michael podczas naszej narady w kuchni. Gaia siada na blacie kuchennym i spogląda przez okno na bawiącego się z Malcolmem i Mavie starszego mężczyznę.
─ Ma sześćdziesiąt osiem lat, wie, że rodzice będą się martwić a zachowuje się jak nastolatek ─ protestuję.
─ Jest młody duchem ─ mówi Calum i podsuwa mi pod nos filiżankę kawy.
─ Ciśnienie już mam podniesione ─ mówię odsuwając filiżankę na bok.
─ Dobra, nie popadajmy w skrajności. Dziś dzownisz do rodziców, że Garrett tu jest i wszystko pasuje ─ mówi Luke.
─ Tak, a potem będzie słuchać, że na niego nakablowała ─ wtrąca się Michael.
─ Ale muszą wiedzieć, że nic mu nie jest.
─ Wezwą policję ─ mówi Gaia.
─ Dziwne, że jeszcze nie zadzwonili ─ dodaje Calum a ja spoglądam przez okno.
─ Zadzwonię do mamy ─ mówię w końcu i sięgam po telefon. Mimo, że wiem, iż właśnie to muszę zrobić to i tak mam wątpliwości co do tej decyzji.  Może coś się stało a mama zaraz przyjedzie po niego?
─ Porozmawiam z nim ─ mówię wsuwając telefon do kieszeni długiego, bawełnianego swetra. ─ Luke, chodź ze mną ─ w tym momencie szarpię za dłoń blondyna i razem opuszczamy kuchenną naradę. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie mężczyzna bawi się z dziećmi. Podchodzę i proszę go by usiadł na huśtawce a gdy to robi, siadam obok niego. Luke zaś siada po drugiej stronie.
─ Czuję się osaczony ─ mówi spoglądając raz na mnie, raz na blondyna.
─ Garrett, bardzo cieszymy się z twoich odwiedzin. Ale musisz powiedzieć rodzinie gdzie jesteś i kiedy masz zamiar wrócić ─ mówi chłopak.
─ Będziesz mógł zostać, ale im powiedz.
─ To nie to, że musisz pilnować swoich wnuczek, prawda? ─ pyta.
─ Jak nie? Ty i Clifford. Już wystarczy, że ty zawróciłeś w głowie Scottie ─ odpowiada, gdy oboje zaczynamy się śmiać.
─ Wcale nie zawrócił.
─ Nie, wcale ─ mówi ze śmiechem Luke i spogląda na mnie.
─ Jesteście siebie warci. Zadzwonię do Katherine. Ją jeszcze będzie obchodziło, że mnie nie ma bo ten mój pożal się boże syn ─ zaczyna i ostatecznie oddala się od nas, by po chwili wyjąć telefon z kieszeni. Opieram się wygodnie a blondyn obejmuje mnie ramieniem.
─ Czuje, że zaraz zleci się więcej ludzi, reszta rodzinki ─ mówię pod nosem obserwując Malcolma i Mavie.
─ Zawsze chciałaś mieć dom pełen gości, rodziny ─ wypomina, gdy Malcolm biegnie w naszą stronę.
─ Chciałam. Ale nigdy nie pomyślałam, że to spełni się w taki sposób ─ odpowiadam a chwilę potem zaczynamy się śmiać gdy Mavie wdrapuje się na moje kolana a Malcolm opada między nami.
Nie jesteśmy spokrewnieni w taki sposób, w jaki chciałabym, ale jesteśmy rodziną.
Dokładnie taką, jaką sobie wymarzyłam.

Wracam po przerwie. Jakoś mi nie wyszło, ale potrzebuję pisania. W każdym razie wracam tez do swojego starego opowiadania, które niegdyś usunęłam. Już niebawem.

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz