Luke;
Silne uderzenie w powłokę (zapewne, strzelam) moich drzwi sprawia, że ponownie czuję ogromny ból. Próbuję go rozmasować, ale nic z tego. Kolejne uderzenie i zamykam oczy.
─ Luke, dupku. Otwieraj, mam żarcie ─ krzyczy Ashton. Sięgam po telefon i spoglądam na ekran telefonu. Ciągle na wygaszaczu mam zdjęcie ze Scottie.
Zmieniłbym to gdybym miał jakiekolwiek inne zdjęcie.
─ Nie chcesz gadać to nie, ale w moim mieszkaniu są twoje rzeczy, idioto ─ dodaje najwyraźniej poirytowany.
─ Wpadnę po nie, daj mi piętnaście minut ─ krzyczę, ale ponownie czuję ból w okolicy skroni. I spadam z łóżka. ─ Może pół godziny ─ mruczę pod nosem.
Irwin odchodzi, jestem tego pewien.
Jest piętnasta. Wczoraj, jak i przedwczoraj. I tydzień temu i każdy dzień tego tygodnia i dwóch w tył, wybrałem się na imprezę ze starymi znajomymi. W ciągu kilku dni zrozumiałem czego mi brakowało. I pomyślałem, że jestem szczęśliwy.
Bo przecież jestem.
Jestem.
Jestem, prawda?─ Nie, kochanie ─ mówię uśmiechając się pod nosem i spoglądam na blondynkę, która wciąż namawia mnie, abyśmy pojechali do mnie i nie tracili czasu. Co prawda mógłbym to zrobić, ale mimo tego, iż Scottie ze mną zerwała wciąż czuje, że to nie byłoby w porządku w stosunku do niej.
─ Dlaczego? Nie pociągam Cię? ─ pyta, gdy wlewam w siebie kolejną szklankę whisky.
─ Pociągasz. Jak cholera. Ale nie mogę ─ mówię zamawiając kolejną kolejkę.
─ Twoja strata, frajerze ─ mamrocze i tak po prostu odchodzi. Czy te kobiety, w czasie gdy ja upadłem na głowę, także straciły rozum? Jasne, że nie szukała tu miłości, ale po co szukała kogoś, kto ją przeleci. Nie jest mi jej szkoda. Z następnym gościem się jej poszczęści.
Spoglądam na ekran telefonu.
Ciągle to zdjęcie ze Scottie.
Czy naprawdę nie mam innych zdjęć?
Wybieram numer Ashtona. Po czterech sygnałach słyszę jego głos.
─ Hej sąsiedzie ─ mamrocze, sunąć palcem po szklance.
─ Cześć Luke.
─ Siedzę w Club 22. Wpadniesz? ─ pytam, jednak mam przeczucie, że Irwin mi odmówi.
─ Wybacz, Luke. Jestem na kolacji u rodziców Jaz. Dlatego też nie odebrałem wcześniej. W ogóle to wszystko w porządku?
─ Aha. Jasne, w porządku. Co miałoby nie być w porządku! Świetnie jest, myślałem, że dołączysz i tyle. Ale skoro wolisz nudę i towarzystwo starych to nie przeszkadzam, cześć sąsiedzie ─ mówię i rozłączam się.
Nie dzwonię do Michaela. Jest na pewno z Gaią u Scottie. Dzwonię do Jake'a, ale odmawia. Tak samo Gregg, Hugh, Stuart i Austin. Wybieram numer Caluma.
─ Hej, gdzie jesteś? Na mieście jest świetna impreza i...
─ Dzień dobry. Nie, nie. Nie przeszkadza Pan. Już, moment. Mam ogromnie słaby zasięg. Wyjdę może na zewnątrz ─ jestem zmieszany słysząc te słowa.
─ Co do cholery, Calum?
─ Przepraszam.
─ Jesteś w Rosenport ─ mówię zamykając oczy.
─ Pomagam Scottie. Przecież tak miało być.
─ Ale dlaczego.
─ Bo jest sama. I ma dwójkę dzieci. I otwarcie pensjonatu za dwa miesiące. A jej były narzeczony okazał się dupkiem ─ odpowiada. ─ Wiesz co, nie dzwoń póki co. Słyszę sygnał przerwanego połączenia i kładę z hukiem telefon na blacie.
─ Kurwa, pieprzony gnojek ─ klnę dość głośno i każę barmanowi nalać raz jeszcze to samo. A może Calum robi to specjalnie.
Rudowłosy mężczyzna nalewa do szklanki alkoholu, który wypijam od razu.
─ Jeszcze raz to samo ─ bełkoczę.
─ Myślę, że masz dość ─ odpowiada i odchodzi do dziewczyn siedzących kilka krzeseł dalej. Wyjmuję portfel z kieszeni kurtki i zostawiam należną sumę. Zeskakuję z krzesła i ubieram kurtkę, chowam portfel. Przeciskam się przez tłum ludzi i wychodzę na zewnątrz. Jeszcze raz spoglądam na ekran telefonu. Nie mam żadnych wiadomości, żadnych nieodebranych połączeń.
Wtedy po raz pierwszy czuje, że tak naprawdę nie mam nikogo. Że miałem rodzinę, ale postanowiłem ją zostawić a wkrótce ktoś zajmie moje miejsce.
Wydawało mi się, że byłem szczęśliwy kiedy odszedłem. Minął prawie miesiąc.
Jednak nie byłem tak szczęśliwy jak tego oczekiwałem.Wrzesień tego roku jest cholernie ciepły. To zupełnie tak, jakgdyby ktoś przedłużył wakacje o dodatkowy miesiąc. Pod szkołą widzę Panią Montgomery, która mierzy mnie wzrokiem. Zapewne już wszyscy wiedzą, że się wyprowadziłem i wszyscy mają mnie za dupka, ale idea rodziny mnie przerosła.
Gdy widzę Malcolma, opuszczającego szkołę unoszę dłoń a chwilę później chłopiec już jest w moich ramionach.
─ Myślałem, że już nigdy nie wrócisz ─ szepcze, więc się uśmiecham.
─ W porządku, jestem, jestem ─ mówię i w końcu go puszczam. ─ Chcesz pojechać po Mavelle i zobaczyć jak mieszkam? Możemy pójść do kina, albo do wesołego miasteczka.
─ Dzisiaj wujek Calum zabiera nas do zoo ─ mówi. Wujek Calum.
Pieprzony Hood.
─ To co z tego.
─ Mama mówi, że będziemy się świetnie bawić ─ wyznaje.
─ Scottie też jedzie?
─ Pewnie! A potem kupujemy meble ─ dodaje podekscytowany.
─ Kto cię dziś odbiera? ─ pytam w końcu. Malec przez chwilę się zastanawia.
─ Chyba wujek Michael ─ mówi wskazując palcem za mnie. Zanim się odwracam, by sprawdzić co chce mi pokazać słyszę głos Clifforda.
─ Proszę, proszę. Luke we własnej osobie. Jak tam życie balangowicza? Dziś nie na kacu? Przywykłeś? ─ pyta najwyraźniej rozbawiony.
─ O co ci chodzi, co?
─ Masz kluczyki, leć do samochodu i wrzuć płytę Led Zeppelin ─ mówi do chłopca. Ten spogląda na mnie i jeszcze raz mnie przytula.
─ Obiecaj, że niedługo wrócisz ─ mówi cichutko. Kiwam głową.
─ Obiecuję.
I biegnie do samochodu. Clifford prostuje się i spogląda przed siebie.
─ Kiedy powiedziałem ci, że nie mam nic przeciwko temu, abyś oświadczył się Scotlyn nie kłamałem. Ale nie sądziłem, że nie traktowałeś jej poważnie. Tylko jak zabawkę ─ mówi.
─ Nie traktuję jej jak zabawkę.
─ Nie? A dokładnie tak to wygląda. Znudziła ci się i ją wyrzuciłeś. Zaraz będzie nowa.
─ Ona ma Caluma.
─ O to mi chodzi. Pomyślisz, że miedzy nimi coś jest i rozpierdolisz to jak z Alexem. Bo liczysz się ty ─ mówi trochę głośniej.
─ Nie rozumiesz.
─ Ja rozumiem. Ale Garrett nie. I przysięgam, że urwie ci jaja ─ mamrocze i odchodzi.
─ Nie wiem czy nie zrobiłem czegoś głupiego ─ mówię cicho a Clifford odwraca się na pięcie w moim kierunku.
─ Co masz na myśli?
─ Nie pamiętam, nie wiem, nie mam pojęcia czy... czy ja i Kirsten... Boże, nie zasługuje na nią. Dlatego odszedłem ─ mówię. Po połowie jest to prawda, oczywiście.
─ Niczego między wami nie było.
─ Mówiła, że było.
─ Kłamała. Zasnąłeś w łazience, Calum cię znalazł.
─ Calum powiedział, że ja i Kirsten, że...
─ Nie. Ale to niczego nie zmienia ─ odpowiada i odchodzi. Tym razem już się nie odwraca.
─ A właśnie, że zmienia.

CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30