[ Scottie ]
─ Jeżeli wieziesz mnie gdzieś poza miasto, żeby mnie zabić to wiedz, że mam w torebce gaz pieprzowy i w każdej chwili mogę go użyć ─ mówię spoglądając na blondyna prowadzącego auto. Nie poznaję tej drogi, a jedziemy już dobrą godzinę. Jakąś jezdnia pośród niczego, dosłownie. O ile za 'nic' można uznać las.
─ Gaz pieprzowy ─ prycha i śmieje się spoglądając na mnie na moment ─ po cholerę ci gaz pieprzowy?
─ To prezent ─ odpowiadam gdy blondyn znów się śmieje.
─ Kto daje gaz pieprzowy w prezencie? ─ pyta i na moment przestaje się śmiać.
─ Twój kumpel Garrett ─ mówię a Luke od razu poważnieje. Nie śmieje się ani nie uśmiecha.
─ Kupił ci gaz pieprzowy? Dlaczego nie mógł jak inni dziadkowie kupić samochodu, albo biżuterii? ─ pyta śledząc uważnie trasę. Nawigacja pokazuje, że do celu pozostały nam dwa kilometry i zanim się orientuję chłopak skręca w jakąś leśną, choć wyjątkowo szeroką ścieżkę.
─ Może dlatego, że przewidział taką sytuację jak ta. Ktoś wywozi mnie do lasu i wiesz ─ mówię i oboje zaczynamy się śmiać.
─ Uwierz mi, że chciałbym uprawiać z tobą seks, ale mimo to nie posunąłbym się nigdy do takiego czegoś ─ odpowiada i następuje cisza. Aż do momentu, w którym dojeżdżamy na miejsce a moim oczom ukazuje się piękny, sporych rozmiarów dom. Wjazd na posesję jest także bardzo duży i rozciąga się dookoła oczka wodnego, swoją drogą dość zaniedbanego.
─ A więc to nasze wakacje? Bez rzeczy, na totalnym odludziu? Ktoś w ogóle tu mieszka? ─ pytam gdy zamykam drzwi od auta. Wówczas czuję jak ręce blondyna owijają się wokół moich bioder a jego usta ocierają się o moje lewe ucho. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię przestać się uśmiechać gdy to robi. Odzywa się dopiero wtedy, gdy splata swoje dłonie na moim brzuchu.
─ My ─ mówi.÷
─ Nie ─ mówię patrząc z podziwem na rozetę, przez którą na korytarz wpadają promienie słońca ─ nie wierzę, że znalazłeś takie miejsce. Że tego nie zauważyłam, że się nie domyśliłam ─ dodaję gdy podchodzi do mnie. Odwracam się do niego przodem, gdy kładzie dłonie na moich biodrach.
─ We wtorek był Ed ze Scarlett. Obejrzeli dom i postanowili go kupić. Jeśli się zgodzisz to z początkiem września możemy wprowadzić się tutaj. Dom jest w dobrym stanie. Wystarczy go odświeżyć. Wezmę chłopaków i mi pomogą. Ty zajmiesz się meblami i tymi takimi. Potem możemy pomyśleć o zagospodarowaniu góry i odnowić pokoje gościnne. Łazienki są w dobrym stanie. Kuchnia jest przygotowana na gości. Trzy kilometry stąd jest jezioro ─ mówi cicho i ciągnie mnie za dłoń w stronę jednego z pokoi. Stoję w drzwiach przyglądając się wszelkim szczegółom a Luke znów mnie obejmuje. ─ Jest tańszy niż stary dom, zaoszczędzimy i wybudujemy saunę w starym garażu ─ mówi z uśmiechem. Tym razem i ja nie potrafię przestać się uśmiechać. Jak to się stało, że w ciągu pół roku tak bardzo się zmienił? I jak to jest, że tak bardzo zmieniły się nasze relacje?÷
─ Wybacz, ale oświadczyny na wyspie nie umywają się do tego ─ mówię gdy blondyn wrzuca kawałek drewna do kominka. ─ Zawsze chciałam mieć kominek ─ dodaję gdy widzę jego uśmiech.
─ Wiem ─ mówi wracając na swoje wcześniejsze miejsce na ciemnych panelach ─ ten pokój byłby nasz. Ten i trzy za tamtymi drzwiami ─ wskazuje palcem na wspomniany obiekt a następnie chwyta swój kieliszek.
─ To spaghetti jechało z nami w bagażniku? ─ pytam a blondyn zaczyna się śmiać.
─ To ja opowiadam ci o tym co nas czeka, ile pracy a ty myślisz tylko o jedzeniu? ─ wciąż się śmieje a ja kiwam głową.
─ Ostatnio tyle jem, że jestem przerażona. Przytyję i już nie będę cię pociągać ─ mówię odkładając pusty już kieliszek na stolik.
─ Scotlyn Nygaard, zawsze ale to zawsze będziesz mnie pociągać ─ mówi upijając łyk alkoholu.
Uśmiecham się niekontrolowanie i patrzę na pomieszczenia dookoła. Wyrywam się ze świata marzeń dopiero gdy czuję jak Luke siada bliżej.
─ Jedna sypialnia dla Malcolma, jedna dla Mav. Trzecia dla nas ─ mamrocze całując linię mojej szczęki.
─ Mamy mieć jedną sypialnie? ─ pytam kolejny raz się śmiejąc.
─ A osobne? To byłaby strata przestrzeni ─ sam także zaczyna się śmiać i odsuwa się. Odwracam się w jego kierunku i przez chwilę tak po prostu patrzę mu w oczy.
─ Dziękuję ─ mówię gdy sięga po kieliszek najwyraźniej tracąc humor.
─ Za co?
─ Za to, że zgodziłeś się na ten pomysł ─ odpowiadam obserwując go jak sączy wino. Kiedy odstawia kieliszek spoglądam na dwie puste butelki stojące przy moich stopach.
─ I tak nie miałem nic do stracenia. Ale wiele do zyskania ─ mówi gdy to ja siadam bliżej. Obejmuję rękoma jego postać i uśmiecham się od ucha do ucha.
─ Poznałam cię i pokochałam. Po jakimś czasie zrozumiałam, że nie jesteś i nigdy nie będziesz idealny i wtedy pokochałam cię znacznie bardziej ─ mówię cicho gdy odwraca głowę w moim kierunku. Przez ułamek sekundy patrzymy na siebie i czuje, jak odległość pomiędzy naszymi twarzami znacznie się zmniejsza aż w końcu całuję jego usta. Nie mija nawet pół minuty a blondyn podparty na łokciach góruje nade mną. Potem moja naga skóra styka się z zimnymi panelami naszego nowego domu.
No właśnie.
Nasz nowy dom.
Jedno słowo w tym zdaniu czyni je nadzwyczaj pięknym i bez dyskusji jest to fakt, że jest nasz.Dziś krótko, ponieważ to drugi. Mogłam coś pokręcić, zrobić błędy za co przepraszam.
CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30