Prolog Prologu

467 6 0
                                    

18 miesięcy wcześniej

Przyjazd do Sydney jest tym tym, co mogło się wydarzyć, ale nie musiało. Wszystko zależało od zrządzenia losu i właściwie nie wiem, które działało na moją korzyść.

A więc byłam w Sydney. A właściwie cała moja rodzina tu była. Przyjechaliśmy na weekend na zawodowy Cama.

Nie wiedziałam go od pół roku. Nie mieliśmy kontaktu przez pół roku. Nasz termin przydatności się skończył. Wiedzieliśmy to.

Nigdy nie padły żadne obietnice, po za jedną nie dotyczącą nas, która tyczyła się niezaprzeczalnego wyjazdu z Mission Beach, a teraz jesteśmy tutaj. Oboje w tym samym miejscu i w tym samy czasie. Znowu po pół roku.

Cam nie może się już doczekać spotkania go. Mój ojciec też wyczekuje. Myślę, że liczy na to, że dorósł. Często powtarzał, że ma nadzieje, że to miasto go nie oznakowało. Ja nie byłam tego taka pewna.

Wiedziałam, że tata ma z nim kontakt. Wiedziałam, że będzie na zawodach Cama, a potem idzie z nami na obiad.

Nie wiem dlaczego nie utrzymywaliśmy kontaktu, ale to wydawało się dziwne. W końcu to nie tak, że się kochaliśmy prawda? Że obiecaliśmy sobie miłość po wieki?

Dalej wiem czym byliśmy i nawet jeśli to boli. Nie żałuję tego.

- Dzień dobry - wygląda dokładnie tak samo jak pół roku temu. Jak zawsze nie mogę oderwać od niego oczu. Potargane włosy i zarost. Uśmiecham się do niego, ale on nawet na mnie nie patrzy. Całą swoją uwagę skupia na moim ojcu i bracie, którzy zadają mu niezliczoną ilość pytań. Wygląda jeszcze przystojniej niż zapamiętałam i cholernie mnie to irytuje. Nie jesteśmy już razem. W jego łóżku jest pewnie inna dziewczyna albo nawet więcej niż jedna. Taki był za nim się pojawiłam, więc czy znowu taki jest?

Sydney miało być jego wolnością. Moja rodzina miała nią być, a co jeśli to mu się nie udało?

- Cześć - mówię w końcu do niego, a on poświęca mi chwilę swojej uwagi, której wszyscy tak dzisiaj pragną.

- Cześć - podchodzi do mnie i całuje mnie w czoło, dotykając przy tym mojego karku, w najbardziej zaborczym geście, który najbardziej kochałam. Pocałunki w czoło też były czymś innym.

- Wygrasz? - pyta go, czochrając mu włosy, jak zawsze.

- Tak! - przybijają sobie piątki, a potem Cam idzie przygotować się z moim tatą. Zostaję sama z mamą i Lukiem.

- Podoba ci się, tutaj? - pyta moja mama. On jakby nie mógł się powstrzymać i przeklina.

- Jest kurewsko fantastycznie - po chwili przeprasza moją mamę za dobór, słów, ale ona się tylko śmieje. Nigdy nie był dla nas śmieciem i wiem ile to dla niego znaczy.

- Wynajęliśmy z chłopakami mieszkanie, pracuje, mam stypendium, jest dobrze - teraz się uśmiecha. Nie wiem czy robi to świadomie, ale kładzie rękę na moim kolanie i mocno je ściska, tylko po to, żeby chwile po tym zabrać rękę. Mama zdaje się tego nie dostrzegać.

- Dla kogo tu jesteś? - pytam go trochę zirytowana.

- Dla was - odpowiada jakby to było najprostszą rzeczą na świecie, a ja czuję, że to tylko będzie boleć. Jeszcze bardziej gdy odszedł po moich urodzinach. Widziałam się potem z resztą jego przyjaciół, rozmawialiśmy, śmialiśmy, piliśmy, ale było widać czego brakuje.


Cam wygrywa kolejne zawody. Najbardziej jest dumny z gratulacji Luka. Nigdy do końca nie zrozumiałam ich więzi, ale i tak się uśmiecham. Idziemy na obiad, żeby dalej słuchać historii Luka dotyczących Sydney i zawodów Cama.

Po prostu jesteśmy rodziną. Z dodatkowym członkiem, który idealnie tu pasuje.

Jest wolny od Mission Beach, co powinno go czynić wolnego od nas i było tak przez to pół roku i będzie dalej. Ten dzień jest wyjątkiem.


Po obiedzie wszyscy mamy wrócić do hotelu, właściwie to nie wszyscy, bo Luke jedzie do swojego mieszkania, żeby jutro znowu się z nami zobaczyć przed wyjazdem. Chociaż on tak naprawdę chyba chce spotkania tylko z męską częścią mojej rodziny, to tak jakby oni nie byli skażeni miastem jego przeszłości.

- Sharon - mówi gdy już mam wsiadać do samochodu.

- Mogę ją porwać? - pyta mojego ojca z uśmiechem, a on daje mu przyzwolenie.

Gdy tylko odchodzimy do jego samochodu, zapala papierosa.

- Kurwa, czekałem na to - mówi gdy odpala papierosa i zaciąga się dymem.

- Ale bardziej, czekałem na to - za nim zdążę zareagować jestem przyciśniętą do przednich drzwi i mocno pocałowana. Mi też tego brakowało. To pół roku było paskudne, jeszcze gorsze przed nim, ale nie mówię mu tego. Robię to, co robiłam przez kilka miesięcy, zaplatam ręce w jego włosach przyciągają go jeszcze bliżej do siebie i zaczynam całować go jakby jutra miało nie być. Bo nie ma, nie dla nas.

Powinnam przestać. Powinnam się od niego odsunąć. Powinnam zrobić to czego nie zrobiłam w Mission Beach nie dać mu wejść do swojej głowy, ale on już to zrobił.

Przenosi pocałunki na moją szyję i ją podgryza. Czuję, że zostawia ślady, co mnie wkurza, bo nie jestem jego. Nie wiem czy kiedykolwiek byłam.

- Sharon, pozwól poczuć mi się jak wtedy - wiem o czym mówi, mi też tego brakuje.

- To będzie bolało - mam na myśli siebie nie go. On wie, co mi zrobił odchodząc, ale nigdy nie obiecywał długo i szczęśliwie.

- Proszę - podnoszę swój wzrok na niego.

- Tęskniłam - wtulam głowę w zagłębienie w jego szyi, a on kreśli wzory na moich plecach.

- Mieszkanie jest puste, wszyscy gdzieś wyszli - kiwam głową i wsiadam do samochodu. Jeśli to ma być ostatni raz gdy po czuję nie mogę z tego zrezygnować.

A następnego dnia, po prostu wyjeżdżam. Z większym mętlikiem w głowie, z większą tęsknotą.

*****
Historia jest niepoprawiona. Jest dokładnie taka jaka była w dniu powstania. Wraca na prośbę czytelników.

PAST GAME {Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz