8. Long mondays with who?

2.5K 174 10
                                    




"Jakie zasady obowiązują dawanie drugiej szansy? Zmiana, odpowiedzialność, szczerość? Gdzieś w głębi wiem, że chodzi o zaufanie, a zaufanie jest ponad grą"

Lucas

Dzisiaj jest dzień kiedy mam zajęcia z Sharon. Jedyny, co prawda, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Nawet jeśli to tylko dwie godziny kilka rzędów od siebie. Jednak okazuje się, że wcale nie.

- Usiądzie parami - Może się okazać, że ten profesor będzie nieświadomie moim największym sprzymierzeńcem. Sharon nie rusza się z miejsca, ale wcale mnie to nie dziwi. Za to jej dupkowaty chłopak podchodzi do nas i się wita. Ode mnie dostaje skinienie, za to Calum wydaje się go naprawdę lubić. Zostawiam, więc ich samych i ruszam do mojej dziewczyny. Chyba na zawsze będę ją tak nazywał w mojej głowie.

- Dzień dobry, Sharon - Nie patrzy na mnie, nie odpowiada, więc po prostu siadam obok niej.

- Myślę, że to będzie wymagało rozmowy - odpowiadam wskazując na tablice.

- Cóż, to co powiem jest i tak bez znaczenia, prawda? - Kurwa, jest o wiele ciężej niż myślałem, ale co grosza zasłużyłem na każde jej słowo.

Zastanawiam się czasem czego tak właściwie chce. Na początku myślałem, że jej przyjazd wcale mnie nie ruszy, a potem przypomniałem sobie jak ruszyło mnie samo jej zobaczenie na zawodach Cama. Nie wiem czym jest to, co czuję do tej dziewczyny, ale na pewno jest to w czasie teraźniejszym. Zrobiłem. Dużo rzeczy z jej powodu, ale dalej nie wiem czy to wystarczy.

Byłem pojebane i wiem, że to wiecie. Dużo kosztowała mnie praca nad sobą. Chodzenie na zajęcia, utrzymanie stypendium, odłożenie papierosów. Nie chce żebyście mi bili brawo, nigdy nie chodziło o uznanie ludzi. Nawet grając dla tłumu, robię to dla siebie i trochę dla wspomnień z Sharon.

Nie oszukując się Sharon jest impulsem, który sprawił, że wszystkie te rzeczy miały sens.

Sam wyjazd z Mission Beach mnie nie zmienił, zrozumiałem to, ale wyjazd stamtąd sprawił, że mogłem być kimkolwiek chciałem bez bagażu.

Jednak jedna rzeczą, jedyny bagaż, który bym przyjął to czas spędzony z Sharon, ale tutaj. Ona tego nie rozumie, ale to, co się stało było nam potrzebne.

- Każde z was musi wymyślić projekt, która druga osoba musi zaprojektować - kontynuuje profesor, ale to jest jedyne, co rejestruje. Sharon szeroko się uśmiecha, ale jest w tym coś nie szczerego. Chyba nie będzie mi tego ułatwiać.

- Kto pierwszy? - Naprawdę staram być chociażby jej kolegą, ale ona nie chce mnie do tego dopuścić. Tak cholernie przypomina mi mnie, gdy ja odpychałem, ale co gorsza jej powód jest lepszy.

- Może ja - obraca się do mnie, a ja wyciągam zaszczyt, żeby zacząć to zapisywać. Jestem fanem starych metod, żeby dopiero potem przelewać to na grafikę 3D.

- To może być cokolwiek prawda? - Kiwam głową i przyglądam się jej rozpromienionej twarzy. Ma pomysł, to dobrze.

- Ktoś zabrał mnie kiedyś w takie jedno miejsce, a ja od lat marzyłam, żeby mieć taki taras i widok z okna - Jestem prawie pewien, że wiem o czym mówi. Taras widokowy w Sydney.

- Co to było? - Pytam ja z uśmiechem.

- Dom na skarpie, właściwie to nie dom, a taka altana z widokiem na morze. - Kurwa.

- Chris zabrał mnie tam w zeszłe wakacje, ale zmieniłbym parę rzeczy, wolałabym, żeby znajdowało się tam jakieś łóżko, lornetka do podziwiania widoków, a i myślałam o schodach prosto na plażę z tej skarpy - Nienawidzę Chrisa.

- To była najpiękniejsza rzecz jaka widziałam o zachodzie słońca przyciśnięta do barierki - Kurwa, ona ze mną gra.

- A potem kochaliśmy się cała noc - szepcze z chytrym uśmieszkiem.

Czekajcie, czekajcie.

- Sharon, mylisz fakty - odpowiadam szeptem.

- Nie, po prostu biorę to, co najlepsze dla mnie - podkreśla ostatnie trzy słowa.

- Tego ode mnie chciałeś, prawda? - Zdecydowanie moja dziewczyna ograła mnie w moja grę.

- Teraz ja - druga runda czas start.

- Miałem kiedyś taki widok z okna, przy, którym stałem godzinami i podziwiałem morze - zdenerwowałem ją, dobrze.

- Ale brakowało tam takiej niesamowitej ławki albo kanapy, czegoś na czym mógłbym leżeć z moją dziewczyną i rozkoszować się i słońcem i wiatrem i bliskością.

- Chce, żebyś zaprojektowała widok z okna - chyba ja zadziwiam.

- Nie kanapę?

- Sharon, nie pamiętasz, że doskonały widok mieliśmy z twojego łóżka? - Nie patrzy już na mnie, wbija wzrok w komputer i zaczynamy w ciszy pracować. Nie wiem, kto wygrał, ale to na pewno nie koniec.

- Często to sobie wyobrażam - szepcze jej do ucha.

- A ja często o tym zapominam - Zdecydowanie ją zmieniłem.

Obraca się na chwilę do swojego chłopaka, który siedzi gdzieś za nami, a potem wraca wzrokiem do mnie.

- Gdybym tu przyjechała i była wolna dalej byś mnie chciał i o mnie zabiegał w ten chory sposób? - Ma racje robię to mało tradycyjnie.

- Sharon, gdybyś była sama już byś leżała pode mną w moim łóżku - policzki jej się za czerwienią.

- Na pewno masz tam częstych gości - Wzruszam ramionami.

- Nie ostatnio - To nie tak, że wstrzymywałem wstrzemięźliwość i to kolejna rzecz za, która można mnie nienawidzić. Chcę ją, ale nie byłem jej wierny. Czy nie musiałem?

Moja gra. Moje zasady.

Ale nasza wygrana.

Swoją drogą nikogo nie było w tym w mieszkaniu Jacka czy moim i moich przyjaciół z bardzo prostego powodu, którego dowiedziecie się niedługo.

Czy w ogóle widzicie we mnie zmianę?
Czy ja po prostu cały czas żyłem w innej rzeczywistości?
Chyba dalej jestem popieprzony i nikt dłużej mi w tym nie pomaga, a jeśli to jest jedyny powód dlaczego chce Sharon, powinienem odpuścić.

Nie, chce więcej, ale nie do końca potrafię. Jeśli rozegramy to na takiej zasadzie jak w Mission Beach ale na przykład zamienimy się rolami, to nic to nie zmieni, bo ten układ równa się z rozstaniem. Jeśli z kolei pójdziemy dalej, będzie się to wiązało z ofiarami, a jeśli obydwoje będziemy grać nie będzie to znowu rzeczywiste.

A ja nie widzę innego rozwiązania niż z nią grać. Bo po pierwsze w ten sposób nie muszę robić nic na co nie mam ochoty, a mogę ją wyzywać, a ona może udawać, że mnie nienawidzi.

Wiem, że tak nie jest.

I wiem, że ona wie, że wcale nie wyjechałem z Mission Beach z nienawiści do niej, a raczej zbyt zbliżającego się do mnie ciągłego wracania tam.

Myślę, że w momencie gdy wjechała we mnie samochodem trzy lata temu, to był znak, że moje życie się zmieni. Przez kraskę, moje życie odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, kolejną kraską był mój wyjazd (dobra większą kraską), potem jej przyjazd tutaj z chłopakiem, a kolejną będziemy by gdy w końcu wybuchniemy.

A to się stanie.

Wiem to.

Bo gra w moją grę.

A to znaczy, że cały czas jej zależy.

- Pamiętasz jak przebiłaś się przez moje mury? - nie słyszę odpowiedzi.

- Zrobię to samo - i z tą myślą zostawiam ją oniemiałą na sali i wychodzę.

PAST GAME {Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz