rozdział 25

312 39 1
                                    

Zbiegłem za nią po schodach, ale spotkałem się jedynie z hukiem zatrzaśniętych przed nosem drzwi. Zacisnąłem mocno powieki, a moje mięśnie napięły się ze złości. Byłem wściekły tylko i wyłącznie na siebie. Dlaczego do tego dopuściłem? Zawsze uważałem z alkoholem, bo wiem, co ludzie po nim wyprawiają. I co? I sam stałem się jednym z tych co żałują, tego co zrobili z procentami we krwi. 

Dłonią złożoną w pięść zacząłem napastować ścianę. W kącikach moich oczu  zbierało się parę łez, mrugnąłem kilka razy powiekami, by się ich pozbyć. Jednak one cały czas wracały. Ona naprawdę myśli, że ją wykorzystałem, kiedy ja nie potrafię  zrobić nic, co udowodni jej, że się myli. Mery nie jest taka jak reszta dziewczyn z naszej szkoły i to mi się w niej tak cholernie podoba. Wiem,że ma problemy z zaufaniem. Wiem o niej już dużo. Przez ciągłe sms'y i spotkania, naprawdę zdołałem ją poznać. Poznać i zakochać się. Zakochać się po uszy.

Poczułem pieczenie, w miejscach, gdzie podrażniłem moja skórę pod wpływem mocnych uderzeń. Z ran zaczęła sączyć się krew. Ruszyłem do łazienki i wyjąłem z szafki apteczkę. Przetarłem bolące miejsca wacikiem oczyszczając je z czerwonej cieczy, po czym odkaziłem wszystko woda utlenioną. Zmrużyłem oczy i jęknąłem przez zęby, gdy substancja dezynfekowała moje rany, a pieczenie zwiększyło się dwukrotnie. Wszystko zawinąłem w bandaż i ruszyłem do salonu. Był tam jeden wielki syf. Porozrzucane po podłodze śmieci i smród papierosów oraz alkoholu, jeszcze unoszący się w powietrzu, był obrzydliwy. Nigdy nie byłem zwolennikiem ładu, ale ten widok przeraził nawet mnie- Bałaganiarza Stylesa. Postanowiłem coś z tym zrobić. Otworzyłem okna, by przewietrzyć pomieszczenie i ruszyłem do kuchni. Wziąłem do ręki foliowy worek, w który zacząłem zbierać kubki,  butelki i resztki jedzenia. Następnie odkurzyłem i umyłem podłogi.

W mojej głowie cały czas była Mery i wypowiedziane przez nią słowa. Chciałem zapomnieć i pogodzić się z jej decyzją, ale nie potrafiłem. Kac i wyrzuty sumienia sprawiały,że moja głowa pękała. Zdecydowałem, że najlepszym lekarstwem będzie sen. Wróciłem po schodach na górę i wszedłem do swojego pokoju. Podszedłem do łóżka i cisnąłem swoim ciałem na miękki materac.  Minęło sporo czasu, aż udało mi się zasnąć. Śniłem o czymś zupełnie niespodziewanym- wyczujcie tą ironię. O pięknej długowłosej blondynce, z czarującym uśmiechem i idealną, drobną sylwetką. Nie była na mnie zła, nie płakała. Jednak dzwoniący telefon, uświadomił mi,że to tylko sen. Przetarłem oczy dłońmi i sięgnąłem po telefon. To Louis.

-Halo?-mój głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż zwykle.

-Co ty, jeszcze śpisz?- spytał zdziwiony.

-Chyba ,,znowu", a nie ,,jeszcze"-odpowiedziałem.

-Kac morderca, nie ma serca.- zaśmiał się głośno.

-Nie mam nastroju na żarty, Louis. Dzwonisz po coś konkretnego?- powiedziałem szorstko.

-Co się stało?- jego ton drastycznie spoważniał. 

-Szkoda gadać, stary.- westchnąłem.

-Spoko, ja mam czas. Mów.- nalegał.

-Wczoraj alkohol zrobił swoje- zacząłem- i ja z Mery...um...no wiesz...

-Nie gadaj!- wykrzyczał do słuchawki.

-Ona jest załamana...

-No to widzę Harry,że zajebisty jesteś w te klocki.-przerwał mi.

-Jesteś idiotą, Lou- powiedziałem zirytowany- Jest załamana, bo to jej pierwszy raz i nic nie pamięta, a co gorsza twierdzi,że ja to wszystko zaplanowałem, by móc ją wykorzystać.-westchnąłem.

,,I was always alone" H.SWhere stories live. Discover now