rozdział 5

527 64 0
                                    

Jechaliśmy około godziny. Droga wydawała mi się znajoma, ale za nic nie mogłam skojarzyć gdzie teraz jesteśmy.

- Za pięć minut będziemy, spokojnie Mery.- powiedział tata.

Dojechaliśmy na miejsce. Tata zaparkował samochód na wielkim parkingu. Gdy wysiadłam z auta ujrzałam znak na którym było napisane

WEJŚCIE NUMER 4

I wtedy wszystko mi się przypomniało. Było to wejście na plażę. Poza sezonem okolice morza wyglądały zupełnie inaczej. Pusto.  Przyjeżdżałam tu często z rodzicami jak byłam mała. Wtedy spędzaliśmy razem naprawdę dużo czasu. Ostatni raz odwiedziłam to miejsce, gdy  miałam siedem lat. Zawsze stawialismy samochód na tym dużym parkingu, a ja wybiegłam z samochodu i od razu pędziłam w  stronę stoiska z watą cukrową. Mama zawsze bała się, że coś mi się stanie więc biegła za mną, a tata kupował watę. Potem szliśmy wzdłuż plaży, ja zawsze biegałam w wodzie po kostki. Chodziliśmy przez plażę dłuższy czas, a potem bawiliśmy się w wesołym miasteczku leżącym obok plaży. Zawsze byłam maksymalnie pochłonięta zabawą, a nasze wyprawy zawsze kończyły się słowami mamy ,,Mery, musimy już iść".

- Jesteśmy w Brighton?- powiedziałam z niedowierzeniem.

-Tak córciu, pamiętasz to miejsce?- kiwnęłam głową na pytanie taty i swój wzrok zatopiłam w krajobrazie otaczającym morze przede mną. Czułam się jak we śnie. Oczywiście ktoś mi musiał ten sen przerwać. Tym kimś był Harry, a raczej SMS od niego.

Harry:
Przepraszam, że nie odpisałem, ale byłem bardzo zajęty :/

Ja:
Nie mam jak pisać, pa

Nie zwracałam w tamtej chwili uwagi na to jak chłopak mógł odebrać mojego sms'a. Brzmiał on trochę jakbym się obraziła, ale tak nie było. Moja ekscytacja w tym momencie kazała mi jak najszybciej odpisać i  wyłączyć wibracje w telefonie. Schowałam urządzenie do tylnej kieszeni spodni i ruszyłam w miejsce gdzie zawsze stał wózek z watą cukrową. Niestety go tam nie było. Czułam się jak mała dziewczynka, która nie dostała obiecanej nowej zabawki. Ruszyłam w stronę plaży. Rodzice szli kilka metrów za mną, a ja z wielkim uśmiechem na ustach rozglądałam się dookoła i po kolei, w skupieniu lustrowałam każdy mijany przedmiot. Nawet zwykły patyk, leżący na chodniku przysypanym  piachem, wydawał mi się niesamowicie ciekawy. Wyglądałam pewnie jak psychopatka, którą dopiero wypuścili z psychiatryka. Byłam szczęśliwa, a zarazem naprawdę wzruszona z gestu taty. Dobrze wiedział, ile naszych wspólnych wspomnień jest związanych z tym miejscem. Podbiegłam do rodziców i ich uścisnęłam.

-Dziękuję.-szepnęłam i poczułam jak po moim policzku spływa łza. Wyjazd z rodzicami gdziekolwiek, był dla mnie cenniejszy, niż dla innych najdroższa biżuteria. Brakowało mi tego przez 12 lat. Nie zdziwi mnie także to, że podobna sytuacja może się powtórzyć także za 12 lat.
Wytarłam rękawem łzę z mojej twarzy i w podskokach pobiegłam w stronę morza. Stojąc tuż przed wodą zdjęłam buty ze stóp i owinęłam sznurówki wokół swoich dłoni. Szłam w wodzie po kostki wzdłuż wypływających na plażę fal. Mój wzrok skupiony był na piasku, który zapadał się pod ciężarem mojego ciała.

-Mery-powiedziała mama. Podniosłam głowę i na nią spojrzałam na co ona kiwnęła głową w stronę dobrze oświetlenego na kolorowo miejsca.

- Czy to jest...?

-Tak- nie dała mi dokończyć.

Światła i dźwięki dochodzące z tego miejsca się nie zmieniły. Wszytko z daleka wyglądało tak samo. Wesołe miasteczko. Wesołe miasteczko w Brighton. Zacisnęłam mocniej sznurówki w moich małych dłoniach i zaczęłam biec. Słona woda chlapała mi na ubrania pod wpływem mojego szybkiego biegu. Sprawiłam, że odległość między mną a rodzicami znacznie się powiększyła.

-Zaczekaj- usłyszałam krzyk taty. Odwróciłam się w ich stronę z wielkim uśmiechem. Tata złapał mamę za rękę i zaczęli biec w moją stronę.

- Złapcie mnie- zaczęłam się głośno śmiać i uciekać.

Czułam się jak dziecko. Bawiłam się w berka z rodzicami biegnąc do wejścia do wesołego miasteczka. To wcale nie pasowało do opisu zachowania 19-latki.

Jeden but wypadł mi z ręki co zmusiło mnie do zatrzymania i wrócenia się po niego. Starałam się zrobić to jak najszybciej żeby rodzice nie mogli mnie złapać. Moje starania poszły na marne. Schylając się po buta poczułam rękę taty na placach.

-Kto ostatni przed bramą ten zgniłe jajo-krzyknał w moją stronę. Mieli dużą przewagę, a do naszego celu zostało około trzystu metrów. Ruszyłam za nimi pomimo tego, że i tak nie dam rady ich dogonić. Nigdy tak szybko nie biegłam, a moje nogi po takim dystansie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wywróciłam się z krzykiem co nie uszło uwadze rodziców. Usiadłam na piachu i zgięłam nogę łapiąc się rękoma za kostke, a głowę oparłam na kolanie. Kątem oka zauważyłam, że rodzice idą w moją stronę. Zaczęłam cicho szlochać pomimo tego, że nic mi się nie stało. Mama nachyliła się nade mną.

-Skarbie, nic ci nie jest?- usłyszałam troskliwy głos. Podniosłam głowę i spojrzałam w przerażone oczy matki.

-Chyba skręciłam kostkę- powiedziałam lekko się krzywiąc.

-Chodź, pomożemy ci wstać.- złapałam tatę za rękę i wstałam usiłując cały ciężar ciała utrzymać na jednej nodze. Ręce oplotłam wokół szyi mamy i taty, i tak szliśmy. Starałam się kuleć na jedną stronę. Nagle zaczęłam się śmiać. Rodzice spojrzeli na mnie pytająco. Zdjęłam ręce z ich karku i zaczęłam biec przed siebie.

-Pamiętajcie, kto ostatni ten zgniłe jajo.- zaśmiali się na moje słowa i zaczęli biec za mną.

Stanęłam przed wejściem do wesołego miasteczka lekko zdyszana i czekałam, aż rodzice do mnie dołączą.

-Ale nas nabrałaś- zaśmiała się cicho mama.

-O to mi chodziło- powiedziałam i usiadłam na ławce otrzepując stopy z piasku by móc założyć buty. Następnie wstałam i podeszłam do rodziców.- Wchodzimy?

- No a myślisz ,że bieglismy tyle żeby sobie popatrzeć? Jasne, że wchodzimy.-przewrócił oczami tata, zaśmiałam się na jego słowa.

Minęliśmy wielką bramę i skierowaliśmy się do kasy gdzie tata kupił 3 bilety. Bawiliśmy się tam około dwóch godzin. Kilka razy jechałam rollercoaster'em, byliśmy na diabelskim młynie i wielu ramach strachu. Chciałam jeszcze raz wejść na ogromnego młota, ale mama wypowiedziała te okropne słowa.

-Mery, musimy już iść.- bez dyskusji zaczęłam się kierować w stronę wyjścia. Po kilku minutach byliśmy na  parkingu gdzie stał nasz samochód. Tata otworzył pilotem pojazd  i zajęłam miejsce na tyle samochodu.

-Dziekuję- powiedziałam.

-Za co?- spytał tata.

- Za to, że mogłam spędzić z wami trochę czasu. Czułam się jak małe dziecko.

- Bardzo cię kochamy, Mery- powiedziała mama.

-Ja was też.- powiedziałam i oparłam moją głowę na drzwiach. Byłam bardzo zmęczona, dlatego momentalnie zasnęłam

,,I was always alone" H.SWhere stories live. Discover now