Poniedziałek. Każdy ich nienawidzi, prawda? A dla mnie wcale nie są takie znowu nieznośne. Robić coś bez końca jest ciężko, ale siedem razy chyba dasz radę. Potem licznik się zeruje i znowu zaczynasz siedem dni męki. To właśnie poniedziałek jest tym zerem. Dniem uznanym za "pierwszy". Czyli nowa szansa na wszystko.
Poniedziałki są naprawdę w porządku. To szkoła jest punktem zaczepienia, przez którą mam ochotę rzucić się pod pociąg. Teoretycznie nie powinienem być zły. Udało mi się zając dosyć dobrą pozycję. Szkoła do której chodzę jest okrutna, a ja trzymam się tam całkiem nieźle.
Budzik zadzwonił ponownie i jedyne co mi zostało to wstanie i ogarnięcie się przed wyjściem. Ubranie się wcale nie zajęło mi dużo czasu. Najcześciej po prostu wybieram cokolwiek, nawet nie patrząc jak to razem może wyglądać. Czesanie się też nie jest wymagające. Co prawda matka od dawna chce w końcu zagonić mnie do fryzjera, ale w życiu jej nie pozwolę. Polubiłem swoje lekko przydługie włosy.
Ostatnie co widnieje na liście mojego porannego zbierania to delikatne podkreślenie oczu. I nieee- Nie jestem "pedałem". Zwyczajnie lubię je trochę poprawić i tyle.
Wszedłem już drugi raz tego poranku do łazienki i wziąłem kredkę mamy do ręki. Jedno pociągnięcie na pewno wystarczy. Wyszłoby idealnie gdyby nie...- Frankie! Śniadanie!
Donośny krzyk matki wystraszył mnie na tyle, że pociągnąłem nieco dalej niż powinienem i wyglądało to... ciekawie.
- Zaraz! Dajcie mi chwilę czasu, żebym chociaż się ubrał!
Odpowiedzi już nie dostałem, więc jak przypuszczam albo zrozumiała i dała mi spokój, albo zaraz zacznie wydzierać się na nowo.Zmyłem nieudolną kreskę i zabrałem się za ponowne jej wyznaczanie. Trwało to nieco dłużej niż przypuszczałem i pojawiłem się na dole przy akompaniamencie narzekań matki. Nie moja jebana wina, że sama mi przeszkodziła.
-Ja wychodzę, muszę być wcześniej w pracy. Ojciec wróci po południu więc zrób mu coś do jedzenia, będzie zmęczony.- Ton matki był suchy. Jak zawsze. Codziennie tak było. Ja jeszcze mam im gotować, tak jasne... Ogarniam, że chcieli dla mnie dobrze, ale dbali chyba tylko o moje przyszłe zarobki. Nie liczyło się nic po za nauką i wynikami. Nie było rodzinnych rozmów, nawet z obiadem wysyłali mnie do pokoju, tłumacząc się marnym "zjesz przy nauce. Nie trać czasu na siedzenie tu z nami." A prawda taka, że chcieli się mnie pozbyć. Dobre wyniki to dobre zarobki, czyli szybciej się wyprowadzę. Chyba nigdy nie byłem tym "kochanym synem".
Ale nigdy też o to specjalnie nie zabiegałem. Szczerze to pasował mi taki układ. Szkoda tylko, że mamusia nie wiedziała o nocnych wypadach jej jakże "grzecznego i idealnego synka".
Bo dla mnie liczyła się chwila. Chciałem tylko żyć w największym odczuciu tego słowa, jak tylko się dało.
Z transu wyrwał mnie trzask drzwi wejściowych i nagła cisza, która zaczęła mnie wręcz dusić. Zabrałem rzeczy i wyszedłem szybko na letnie słońce. Czwartkowy początek roku i luźny piątek mogłem sobie odpuścić, ale pierwszego dnia prawdziwej nauki zostałem zmuszony do stawienia się w budzie.
Muszę przyznać, że nasza szkoła jest bardzo klimatyczna. Mieści się w bardzo starym budynku, przypominającym pałac. Stare korytarze i przeczucie, jakbyśmy chodzili po wiktoriańskich zabytkach.
W szkole nie jestem postawiony jakoś bardzo wysoko jeżeli chodzi o pojedynczą jednostkę. Ogólnie mało kto z wyższych klas interesuje się takim szesnastoletnim gównem jak ja. Chociaż mnie i moich znajomych się nie ignoruje. To dzięki nimi jestem silny. Razem w grupie stanowimy coś w rodzaju przestrachu i wyroczni. Jesteśmy uważani za tych, których trzeba się bać i omijać bo nadejdzie sroga kara.
Droga do szkoły nie zajmuje mi dużo i już kilkanaście minut potem mijam szkolne boisko i tylne wejście. Nie wchodzę głównym. Na tyłach jest bezpieczniej. Tam nie często zaglądają nauczyciele, nie trzeba kryć się z paleniem, czy przemycaniem kilku piw w niegroźnych, a wręcz uroczych butelkach przypominających te od soków jabłkowych. Ten system działa od lat.
Na samym wstępie zostaje zatrzymany przez jednego z moich przyjaciół.
- Frankkk... Czekaj no na swoich starych przyjaciół.-Podszedł i chwycił mnie za ramię.- Chyba, że już zapomniałeś.
-No jakże bym mógł.- Uśmiechnąłem się niemrawo ciagnąć za sobą chłopaka. Malo był dobrym przyjacielem. Może nie bliskim, bo z nikim nie znałem się na tak zaufanym poziomie, ale spełniał należycie swoją rolę. To typ szaleńca. Gość, który zawsze wpada na najbardziej idiotyczne i pojebane pomysły. Jest porywczy i często niezrozumiały, ale ma to swój hipnotyzujący urok.
Miał krótkie, ale rozproszone po całej twarzy ciemnobrązowe włosy, kryjące za sobą zielone oczy psychopaty. Czasami jego uśmiechy przerażały, a nerwowość irytowała. Ale jednak był jednym z nas.
Weszliśmy do szkoły, a mi dość szybko powrócił klimat tych dni. Malo szedł obok lekko się chwiejąc. Każdemu posyłał ten swój uśmiech, co chwila coś wykrzykując. Rozejrzałem się po korytarzach. Zbliżaliśmy się do szafek gdzie czekał na nas Felix.
Typ, że tak powiem delikatnie cioty. Znaczy... z daleka. Blond włosy sięgające do ramion, urzekające niebieskie, niewinne oczy i delikatna, choć szczupła postura. Lubi zataczać się w swoim świecie i rozmyślać. Często traci kontakt z rzeczywistością, mruczy coś pod nosem. A jaki jest naprawdę? Szalony. Może nie tak jak Malo, w innym sensie. Dostawał to, czego chciał, był bardzo porywczy, ale przy tym skrupulatny i pedantyczny.
- Frank!- Z dalek słyszałem jego melodyjny głos, który brzmiał jak trans, chcący pochłonąć moją duszę.- Nie mówiłeś, że masz zamiar pojawić się akurat dzisiaj.
- Sam w sumie o tym nie wiedziałem.
- Malo, jakże miło mi cię widzieć.- Ukłonił się spoglądając mu głęboko w oczy. Pojeby.
- Felix, jesteś pojebany.- Skiną mu głową uśmiechając się w ten swój zjebany sposób.
- Widzieliście Alexandra?- I jak na moje zawołanie Pan Rochester wyłonił się zza filara dumnie krocząc w naszą stronę. Ostatni z nas. To on trzymał tą grupę. On wszystko ustalał i dyktował. Był pewny siebie i swoich decyzji. Jego ciemnobrązowe włosy opadały mu na oczy, a niemal czarne oczy wiecznie błyszczały jak na słońcu. To Alexander zawsze miał mądre plany, logiczne wyjścia z sytuacji i chytre myśli. I nigdy nie pozwalał skracać swojego imienia. Był też bardzo tajemniczy i żaden z nas nie wiedział co tak naprawdę kryje się w jego głowie.
- Dobry Idioci. Już się pobawili? To teraz proszę o trochę opanowania. Wróciłeś Iero?- Wskazał na mnie.- Ci tutaj już się zaczęli martwić.
- Nikt nie pisał, nie dzwonił, to na jakiego chuja miałem przychodzić. Żeby się nudzić?- Oparłem się o czyjeś szafki wpatrując się w te przenikliwe oczy.
- No teraz za dużo nie zmienisz. Dalej panowie, przerwa się kończy.- Nie czekając na nas odszedł w głąb korytarza. Zawsze tak robił, a my zawsze się go słuchaliśmy.
Tylko czy słusznie?
_________________________________________
Ktoś bardzo chciał ten rozdział akurat dzisiaj to ma.Wybaczcie, ale szanowny Pan Way pojawi się dopiero za kilka rozdziałów.
Przez ten czas poznajecie tych jakże interesujących panów. Są odzwierciedleniem głosów w mojej głowie...

CZYTASZ
SING. •frerard•
FanfictionSing it for the blind~ O dwóch młodych chłopcach, którzy tylko wspólnie mogli widzieć świat, tak jak powinni.