Na długiej przerwie wyszedłem na dwór. Po prostu musiałem pooddychać świeżym powietrzem.
Stanąłem z daleka od wszystkich, przy ogromnym dębie rosnącym za boiskiem. Nie widziałem nigdzie moich przyjaciół, ale miałem ich pierwszy raz w życiu dość. Nie to, że miałem zamiar całkowicie się od nich odcinać, zwyczajnie musiałem pobyć trochę sam. Głośno westchnąłem i oparłem się o pień drzewa. Powinienem się przyznać? Zobaczyć co u Gerarda? W ogóle gdzie on jest, w szpitalu?Wzdrygnąłem się na myśl o tym okropnym miejscu. Jako dziecko dużo tam przebywałem. A to zapalenia płuc, albo jakieś grypy, po złamania i większe urazy. Byłem naprawdę ruchliwym i dość głupim dzieckiem.
Nienawidziłem tych białych, na pozór nieskazitelnie czystych ścian, tej okropnie gnębiącej mnie atmosfery i braku prywatności.
W domu miałem jej aż nadto, przez to jak nikt nie interesował się moim istnieniem po za ocenami.
W miejscach takich jak szpital czułem się wiecznie obserwowany, zawsze osaczony.
Teoretycznie w szkole też powinienem być w pewnym sensie przytłoczony, ale o dziwo tutaj byłem wolny. Oczywiście z pozorów.Wdychałem ochoczo świeże powietrze, starając się na tym bardzo mocno skupić. Musiałem zająć czymś myśli. Jeden, bardzo głęboki wdech, potem chwila zatrzymania. Lubiłem nie oddychać. To trochę dziwne, ale czasami musiałem "odpocząć od oddychania". Zatrzymywałem się i nie ruszałem jakieś pół minuty, po czym wydmuchałem powietrze i zaczynało się od nowa.
Debil. Właśnie analizuję podstawową funkcję życiową.
Ale pomagało. Dobrze Frank, oby tak dalej.Jednak już kilka minut potem zadzwonił dzwonek i musiałem wracać. Wtedy dopiero zrozumiałem, że przesiedziałem sam pod drzewem dobre pół godziny.
Nie miałem też ochoty na dalsze siedzenie w jednym pomieszczeniu z trzydziestoma ludźmi takimi jak ja.Rodzice mnie wydziedziczą jak dowiedzą się o ucieczce no, ale trudno.
Równo z dzwonkiem po prostu wyszedłem z placówki i skierowałem się do chyba najgorszego miejsca, w jakie mogłem iść.
Hala wygladała niemal identycznie jak dzień wcześniej. Światło przyjemnie przebijało się przez oszklony dach, a piasek chrzęścił przy każdym moim kroku. Siadłem niemal na środku, w miejscu gdzie podłoże już trochę się nagrzało i siedziałem. Po prostu siedziałem w jednym miejscu patrząc się w pusty punkt.
W powietrzu dalej czuć było drażniący zapach. Oczywiście nikt nie zamknął tego miejsca, nie odgrodził, nie oznaczył... Ale czego można spodziewać się po moim ukochanym stanie? Gdzie pobicia, gwałty, a nawet morderstwa to codzienność?
Jak miałem jakieś jedenaście lat znalazłem przy zakolu rzeki ciało zaćpanego mężczyzny. A najlepsze w tym było to, że wcale się nie wystraszyłem. Wypalone już oczy, rozmoknięte, rozłożone mięśnie... nic dziwnego. Teraz mam siedemnaście i nagle to ja stałem się jednym z tych oprawców. Nie do końca się tym przejąłem. Uznałem, że tak już jest i właśnie wchodzę w dorosłość.
Oczywiście, informacja o Gerardzie była szokująca, jednak wcale mną nie wzruszyła. Rozmyślając tak nad sensem swojego życia w tym zepsutym społeczeństwie, usłyszałem głuchy trzask dochodzący z miejsca gdzie zazwyczaj wchodzimy do hali.
Wzdrygnąłem się i automatycznie zwróciłem w stronę, z której owy dźwięk pochodził.- Halo?- Brak odpowiedzi. Wstałem i otrząsnąłem się z sypkiego piasku. Starałem się być cicho i skupić się na niezidentyfikowanym trzasku. Po chwili blacha zaskrzypiała ponownie i zza rogu wyłonił się Alex.
- Przestraszyłeś mnie!- Podszedłem do niego tak, żeby mieć pewność, że przyszedł sam. Tu nikomu nie można ufać.
- Iero zwiałeś z lekcji. Wolałem sprawdzić, czy nie zrobisz czegoś głupiego.- Splunął.
- Ja? To chyba nie za dobrze mnie znasz.- Przysiadłem na pobliskiej beczce nie odrywając od niego wzroku.
- Ostatnio lubisz czepiać się niebezpie....
- Cicho! Rozumiem ok?- Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem. Faktycznie, zjebałem. Ale nie można mi tego wypominać do końca życia.
- Frank, nie przejmuj się nim. On na to zasłużył. Nie jest dobrym człowiekiem. Sam się prosił. A teraz popatrz na mnie.- Uniosłem wzrok na mojego przyjaciela i spojrzałem na niego zza rzędu rzęs, które przysłaniały mi widok.- Zapomnij o tym. Nikt się nie dowie.
- Przecież on wie, że to ja go popchnąłem. Powie.
- Nie powie. Way to idiota. Nie będzie chciał się narażać. W ostateczności dowiemy się, że sam się potknął i wywrócił. Nie poniesiesz konsekwencji.
Postawa Alexandra zawsze mnie zadziwiała. Był pewny siebie i z jednej strony mi pomagał... Jednak z drugiej nie podobało mi się to, jak podkreśla, że to moja wina.
- No dobra, postaram się zapomnieć. Wracasz do szkoły?
- No co ty. Malo i Felix im wystarczą. Chcesz się przejść?
Skinąłem głową i chrząknąłem. Nie zostało mi nic, jak wstać i podążać za Alexandrem, który dumnym krokiem wyprowadził mnie z hali. Było dosyć ciepło, a wręcz gorąco. Wychodząc zdjąłem bluzę i obwiązałem ją sobie w pasie.
Szedłem za Alexandrem krok w krok patrząc pod nogi. Co chwila strzelałem placami nerwowo rozglądając się po ulicy. On chyba to zauważył bo gwałtownie zatrzymał się wbijając we mnie kamienny wzrok.
- Miałeś zapomnieć.
Przez chwilę nie do końca wiedziałem o co mu chodzi. Chciałem spytać, ale wtedy odpowiedz nasunęła się sama.
- Daj spokój. Nie da się o czymś zapomnieć w jeden dzień. I tak cudem nie zainteresowała się nami policja, bo jednak byliśmy podejrzani.
Nie chciało mi się powracać do tematu, szczególnie, że naprawdę bałem się konsekwencji, które mogły jeszcze wyjść z czasem.
- Frank. Zapomnij.- Jego ton był bardzo stanowczy, a wręcz straszny, co zmusiło mnie do zmarszczenia brwi. Chciałem powiedzieć, żeby się tak nie unosił, ale był szybszy.- To chyba nie jest takie trudne?- Przycisnął mnie dłonią do drzewa na poboczu tak, że przez chwilę nie mogłem nabrać powietrza.
- O co ci chodzi?!
- To nie była twoja wina. Zrozumiałeś?
Przytaknąłem i odsunąłem się na tyle, na ile było to możliwe. Nie miałem zamiaru wchodzić z nim w większe konfrontacje, a po za tym był przekonujący. Nawet jeżeli tak nie było, za jego sprawą każdy zacznie w to wierzyć.
Tylko bałem się, że nie zapomnę. Nie było mi go szkoda. Gerard to okropny człowiek. Zasłużył na to. A jednak byłem tym przygnębiony. Będę pamiętał o tym do końca życia...
- Wracamy Iero.
- Tak szybko?- Podbiegłem do Alexa, który pod moją nieuwagę mocno się oddalił.
- Ściemnia się.
Spojrzałem w niebo. Faktycznie słońce zaczęło już zachodzić. Rodzice i tak nie zauważyliby mojego braku, ale wolałbym nie uświadamiać ich, że zwiałem z połowy lekcji.
Rzuciłem Alexowi bezemocjonalne "cześć" i każdy poszedł w swoją stronę.
Byłem strasznie otumaniony. Zupełnie, jakbym duchem był w całkiem innym miejscu, a nawet nie wiedziałem dlaczego.
Zapaliłem jakiegoś takiego papierosa, który akurat zapodział się w mojej tylnej kieszeni i zszedłem z głównej drogi na boczną uliczkę prowadzącą do domu.
To nie będzie łatwe, ale Alexander ma rację. Czas zapomnieć. Way na to zasłużył.

CZYTASZ
SING. •frerard•
FanfictionSing it for the blind~ O dwóch młodych chłopcach, którzy tylko wspólnie mogli widzieć świat, tak jak powinni.