.28.

583 91 42
                                        

Popatrzyłem na niego smutno i pobiegłem do łazienki się przebrać. Musiałem wrócić do domu zanim przerwa między końcem lekcji a powrotem wyda się dla matki podejrzana. Naprawdę brakowało mi Gerarda w moim smutnym domu i chciałem spędzić z nim chociaż trochę czasu po lekcjach.

Szczerze mówiąc czułem tylko, jak wszystko we mnie pulsuje. Jak oddech jest przyspieszony. Miałem ochotę tam wrócić i to wszytko...

Nie było czasu na myślenie. Zwyczajnie zebrałem się w sobie i wybiegłem z łazienki. Zanim wyszedłem z domu zahaczyłem o kuchnie i sprzątającego w niej Gerarda. Szybko cmoknąłem go w policzek rzucając „ja ciebie też" i wyszedłem. Może nie było to dojrzałe, ale poczułem takie dreszcze przepływające przez moje ciało, że chyba warto.

Na dworze padał delikatny deszcz, a ja miałem tylko bluzę. Teoretycznie mogłem wrócić i poprosić Gee o kurtkę, ale takich scen jak tamta się nie psuje.

Nareszcie zaczęło się układać. Wszystko w piękną całość jaką jest Gerard Way.

Zimne krople powoli ochładzały moją rozgrzaną skórę. Czułem każde uderzenie pojedynczej kropelki. Deszcz jest zimny i ponury, ale są chwile w którym staje się on najlepszym przyjacielem.
Miałem na sobie tylko bluzę, więc wróciłem cały mokry.

- Frank?

- No ja.- Z kuchni rozbrzmiał krzyk matki, która ledwo co wróciła z pracy i na szczęście nie bardzo obchodziło ją gdzie byłem.

-Chciałabym żebyś sprzątnął gabinet ojca. Zostało tam trochę po tym jak wyszli z niego policjanci i na pewno ucieszy się on, jeśli zastanie go w jakimś tam ładzie.

Propozycja brzmiała delikatnie, ale wiedziałem, że prędzej czy później i tak mnie do tego zmusi, więc dalsze protesty nie miały sensu.
Moje ubrania dalej pachniały domem Gerarda mimo bliskiego spotkania z deszczem. Nie chciałem ich zdejmować. Poszedłem szybko odwalić to trzeba ociekając wodą.

Szczerze mówiąc, rzadko bywałem w gabinecie ojca. Trzymał tam wszystkie dokumenty i ważne prace. Nie pamiętałem kiedy ostatnio tam siedziałem.

Pierwsze co rzuciło się po otworzeniu drzwi to zapach naftaliny i papieru. Faktycznie kilka dokumentów było rozrzuconych, jednak dalej panował tam dziwny, wręcz niepokojący porządek.

Przeszukując wszystko powoli, zaczynałem rozumieć co tak naprawdę miała na myśli mama. Tu było pełno kurzu. I pewnie ja miałem to wysprzątać, ekstra.
Ale taki głupi nie jestem. Przetarłem biurko mokrym rękawem, to samo zrobiłem z szafkami i było git. Nie do odróżnienia.

Wiedziałem, że tak szybkie wyjście z pokoju sprowadzi tu tylko ekspedycje matki, która sprawdzi czy aby na pewno jest czysto. Dlatego też położyłem się na środku miłego, puchatego dywanu i skuliłem jak kiedyś, gdy byłem mały.

Nigdy nie miałem za dużo przyjaciół. Wolałem sam się bawić, czego nauczyli mnie rodzice. Kiedy ktoś mówił o swoim dzieciństwie zaczynałem się zastanawiać, czy nie wychowałem się na innej planecie.
Z rodzicami nigdy nie jeździliśmy na weekendy, nie chodziliśmy do parków i nie układaliśmy razem puzzli. Nie słuchaliśmy razem muzyki. W domu zazwyczaj ich nie było. Wychowały mnie nianie. A jak powszechnie każdy wie, pracownicy lubią pracodawców jebać na kasę, więc jedyne co robiły to dawały jeść. Sam odrabiałem lekcje i sam wymyślałem sobie zabawy. Było dość fajnie. Tak mi pasowało.

Dlatego myślę, że była to dobra lekcja na to jak żyję sobie teraz. Potrafię spędzić dość dużo czasu sam. I to bez problemu.

SING. •frerard•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz