.18.

743 129 116
                                    

Starałem się wrócić do normalnego trybu życia naprawdę długo. I wychodziło mi to nawet nieźle.
Przez kolejny tydzień nadrobiłem zaległości. Było... w porządku. Tak normalnie. Jak dawniej. Oczywiście z pozorów.

Była środa. Ale taka brzydka i ponura. Padał deszcz, wiał okropny wiatr, przez który ledwo cokolwiek widziałem i ciągle grzmiało. Caaały dzień. Zupełnie jakby wszystkie wsie były oblegane przez burze stulecia, które my mogliśmy tylko usłyszeć.

Pogoda była po prostu okropna. A jednak Way przyszedł do szkoły.
Co mnie bardzo dziwiło. Brat prawie nigdy mu nie pomagał, a rodzice raczej się nim zbytnio nie interesowali. Tak to wyglądało. Nigdy nie przyjechali po niego, czy nie odwieźli go do szkoły. A potrzebował tego bardziej niż ja czy inni uczniowie.

A jednak był.

Cały na czarno. Ubrany w obcisłe rurki z rozcięciami na kolanach i flanelową koszulę z szarymi łatami.
Lekko przycięte, czarne włosy, sięgały mu przed ramiona i okulary. Jak zawsze.

Nie widział mnie, a jednak czułem jakby wiedział, kiedy przechodzi akurat obok mnie. Zawsze zaciskał pieści i znikał bardzo szybko. Zawieszał głowę i za nic jej nie unosił.
Tak jakby nie chciał, żebym odczytał cokolwiek z jego twarzy.

Przechodząc obok mnie po raz kolejny ktoś podstawił mu nogę, a chłopak z głuchym stukiem upadł na posadzkę. Nie podnosił się przez kilka sekund. W końcu usiadł, wyszukał dłonią okulary i szybko nałożył je zanim otworzył oczy.

- Idiota. Naucz się chodzić bo zaczynasz stwarzać zagrożenie ośle!

Gerard udawał, że się tym nie przejął, ale widziałem, że nie to chciał usłyszeć w takiej chwili.
Ale wtedy przypomniałem sobie jak potraktował mnie po tym co dla niego zrobiłem. Pomagałem mu, a przynajmniej się starałem. A on? Gardził tym.

- Uważaj Way, bo stracisz coś więcej niż wzrok.

Słowa Alexandra. Powiedział mi to samo. I dopiero po kilku sekundach głuchej ciszy zorientowałem się, że głos należał do mnie. Spod ciemnych okularów poleciały łzy, które chłopak szybko starł i zmusił swoje drżące ciało do wstania. W tamtym momencie byłem z siebie dumny. I chyba tego żałuję najbardziej.


Wszystkie lekcje były ponure, ale kiedy w szkole wysiadł prąd zaczęło robić się dziwnie. Na początku nauczyciele choć trochę starali się prowadzić lekcje w ciemnicy. Efekty były takie, że połowa uczniów spała na lekcjach. W sumie im się nie dziwię. W salach było ciemno i ciepło. Sam ledwo utrzymywałem kontakt z rzeczywistością.

W końcu profesor się wkurwił. Wyszedł z sali i wrócił po piętnastu minutach oznajmić, że lekcji nie będzie i mamy skierować się na piętro minus jeden, do szatni przy basenie.

Oczywiście połowę trzeba było budzić.

Grzecznie zeszliśmy na dół i każdy zajął miejsce przy szafkach. Po drodze zgubiłem Alexa i resztę, ale wtedy przyjemne ciepło było tak ogłuszające, że nawet się tym nie przejąłem.

Jak większość, nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Wydawało mi się, że spałem dosyć długo. Ale obudziłem się ponownie w szatni pełnej nastolatków.

Szybko się rozejrzałem i zauważyłem obok kogo  siedziałem.
Jakies pierwszaki po lewej i... Mikey Way po mojej prawej stronie. Spał, ale bardzo niespokojnie.

W oddali zauważyłem tylko siedzącego na krześle nauczyciela, pilnującego, żeby nikt nie wyszedł z sali nie zauważony. W sumie im się nie dziwiłem. Wyjście w taką pogodę byłoby ryzykowne, a odpowiedzialność za nas dalej przejmuje szkoła.

Nie chciałem żeby bojący się mnie młodszy brat Gerarda zaczął bać się mnie jeszcze bardziej, więc tylko wstałem, żeby zmienić miejsce.

- Iero, gdzie się wybierasz?

Donośny głos nauczyciela zbudził wielu uczniów, a ich oczy zwróciły się prosto na mnie. Super.

- J-ja... tylko do toalety chciałem. Można?

- Idź, ale wróć w przeciągu dziesięciu minut, bo zacznę cię szukać.

- Tak jest, profesorze. Oczywiście...- Wyszedłem powoli z szatni parodiując ton jego głosu. Kątem oka widziałem tylko jak kręcąc głową wraca do czytania gazety.

Idąc ciemnymi korytarzami, oświetlanymi co chwila błyskami piorunów poczułem się naprawdę... źle. Tak samotnie. Zazwyczaj w szkole nie jest tak cicho. Tym razem dało się usłyszeć wszechobecny, głuchy dźwięk płynącej wody w rurach. W ciemnościach wszystko wyglądało inaczej.

W końcu było tak ciemno, że nie mogłem isc dalej. To czasami normalne. Było późne popołudnie, okropny huragan i w dodatku zasunięte automatyczne żaluzje na wszystkich korytarzach. Wtedy, stojąc w kompletnej ciemności zrozumiałem jak widzi Gerard.

Co on czuje idąc tym samym korytarzem w dzień. Tłum ludzi, krzyki, popychanie i ciemność. Totalne zdezorientowanie. I ja. Ja mu w tym pomagałem. Way z pewnością rozpoznał mój głos. A o ile pierwszą uwagę w miarę możliwości zignorował, tak łzy po usłyszeniu mnie nie były przypadkowe.

Stałem na tym korytarzu kilka minut zanim zorientowałem się, że sam zacząłem płakać. Nie wiem dlaczego. Nie powinno mi być go szkoda, prawda? A jednak te kilka łez widniało właśnie na moim policzku. A najgorsze było to, że nie mogłem Gerarda przeprosić. Lepiej nie rozniecać już rozpalonego ognia.

Szybko ruszyłem się z korytarza i po omacku dotarłem do toalety. Niestety tam też było ciemno i jedyne co mogłem zrobić to szybkie obmycie twarzy zimną wodą. Zadrżałem kiedy chłód pobudził mój organizm do reakcji. Zaspanie powoli ustępowało.

Popatrzyłem w lustro. Ledwo co mogłem w nim zobaczyć. Zarys mojej twarzy i tyle. Ale przynajmniej coś tam jeszcze widziałem. Gerard nie.

Osunąłem się z żalem i oparłem o ścianę. Nie do końca wiedziałem dlaczego w ogóle mam aż tak okropny nastrój. Dlaczego się tym wszystkim przejmuję. W końcu to nie ja tak perfidnie urwałem kontakt.

A ta uwaga na korytarzu... to był impuls. Nie pilnowałem co mówię. Może chciałem popisać się przed tymi co na to patrzyli? A może faktycznie tak myślałem?

Coś poruszyło się w głębi łazienki i szybko obejrzałem się w tamtym kierunku.

W kącie ktoś siedział. Ktoś ubrany na czarno, idealnie wtapiał się w ponure otoczenie.

Wstałem i zbliżyłem się do postaci. Fatum, albo przypadek? Że Gerard Way znowu staną na mojej drodze?

Chłopak wyraźnie usłyszał, że się do niego zbliżam i gwałtownie wstał. Ręce mu drżały, chciał coś powiedzieć, ale za każdym razem kończyło się to kolejnym głuchym krokiem. Patrzyłem jak mnie wymija i bezbłędnie, mimo braku wzroku, do chodzi prosto do drzwi.

Myślałem, że nie zwróci na mnie uwagi. Ale kiedy otworzył drzwi usłyszałem słowa łamiące mi serce. Bo nie widziałem czy to groźba czy uwaga. Nawet jeżeli to bardzo trafna.

- Uważaj Frank, bo wzrok to nie wszystko.

W tamtym monecie poczułem się jak ofiara. A nią nie byłem, prawda?

__________________________________________
Wybaczcie za takie przerwy. Zwyczajnie nie mam teraz czasu i nie wiem czy się jakiś jeszcze znajdzie. Nie zawieszam tego, ale przestrzegam, że rozdziałów za często nie będzie

SING. •frerard•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz