36.

421 36 11
                                    

K- Co z nim? Coś nie tak?

L- Obawiam się, że tak.

K- To znaczy?

L- W wynikach badań Pana Huberta wykrysliśmy....

K- No co do cholery!!?

L- Niech Pan się nie unosi.

K- Dobrze. Przepraszam.

L- Przykro mi o tym mówić, ale u Pana Huberta wykryto guza mózgu.

K- J-jakiego guza?

L- Jest to coś w rodzaju raka. Nie...

K- Czyli Hubi-i.... Umrze? W moim oku zakręciła się łza.

L- Nie. Tego guza da się usunąć operacyjnie, ale najpierw muszą zostać wykonane badania, czy ta operacja nie będzie bardziej ryzykowna niż sam guz.

K- Niech Pan przysiągnie, że będzie go Pan ratować.

L- Zrobię wszystko co w mojej mocy. Moim obowiązkiem jest ratowanie ludzkiego życia. Obiecuję, że będziemy z tym walczyć.

K- Aaaaa... Hubi wie?

L- Jeszcze nie wie. Chciałem, żeby to właśnie Pan mu o tym powiedział. Nie przyjmie tego tak drastycznie.

K- Czy ja.... Mógłbym?

L- Oczywiście.

Wyszedłem z gabinetu. Nie mogłem w to uwierzyć. W mojej głowie roiło się od pytań. Dlaczego? Dlaczego to właśnie nas musiało to spotkać. Najbardziej zastanawiało mnie to jak ja mam to powiedzieć Hubiemu. Bałem się. W jednej chwili poczułem się jak małe dziecko, które woła o pomoc. Musiałem się przygotować to tego psychicznie. Nie wiedziałem jak zareaguje. Pomogę mu przez to wszystko przejść. Będę przy nim. Napewno go nie zostawię, ale obawiałem się o jego psychiczne nastawienie do tego co się właśnie dzieje. W ciągu mojego myślenia dotarłem pod salę Damianka. W środku czułem, że wszystko mi się gotuje ze stresu. Ręce zaczęły mi się trząść jak galaretka. Powoli otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Hubiś odrazu mnie zobaczył i uśmiechnął się lekko. Przysiadłem obok niego i pogłaskałem go po włosach.

H- Coś-ś się stało Kari? Jeste-eś zd-den-nerwowany.

K- Wiesz, muszę Ci o czymś powiedzieć.

H- O-ok?

K- No bo.... Uspokuj się Kari. Już dobrze.

H- ...

K- Bo byłem u twojego lekarza prowadzącego. No i wykryto u Ciebie .... Nie nie mogę. Rozbeczałem się.

H- Skarbie nie p-płacz. Powiedz.

K- Bo masz guza mózgu!!! Bałem się Ci o tym powiedzieć.

H- A-Ale jak to?! To nie możliwe.

K- Nie martw się. Przebrniemy przez to razem. Pamiętaj, że nie zostawię Cię samego z tym wszytkim.

H- Boże. To nie możliwe. To nie jest prawda. Ja nie chcę umierać!!!

K- Kotek, nie umrzesz. Da się to wyleczyć. Usuną tego guza operacyjnie.

H- Naprawdę? Kocham Cię i nie chcę Cię opuszczać.

K- Ja ciebie też.

PER.HUBERTA.

Ja nie mogę być chory. Nie teraz. Nie mam zamiaru odchodzić na tamten świat. Chcę być przy Karolu. Osobie którą kocham. Mam nadzieję, że to da się usunąć i nikt mnie nie wkręca. Zrobiłem się senny. Przytuliłem się do Karola i usnąłem. Obudziłem się dopiero po południu. Karcio spał wtulony we mnie. Czyli spał razem ze mną. Słodko. Dobrze, że nigdzie nie poszedł. To dlatego tak dobrze mi się spało. Tylko pewnie mu nie wygodnie w połowie siedząc na krześle a w połowie leżąc na łóżku. Wstałem nie budząc go i z uwagą położyłem jego dolne kończyny na łóżku. Sam z powrotem się położyłem i przytuliłem go mocno. Przykryłem nas obu kołdrą i zamknąłem oczy z nadzieją kolejnego snu. I tak się stało. Znowu zasnąłem. Śniło mi, że umarłem. Chodziłem sobie po świecie i obserwowałem go. Przenikałem przez ściany i  drzwi. Ale jedyna rzecz jaka mnie zaciekawiła w tym śnie to to, że chroniłem Karolcia przez najgorszym złem. Byłem dla niego wielką tarczą. I nagle się obudziłem. Ale nie sam. Kajojek też wstał. Popatrzył na mnie i lekko pocałował. Ja korzystając z okazji pogłębiłem tego jakże słodkiego całusa. Co prawda nie miałem za wiele sił, ale na to do czego zaczął zmierzać Kariś miałem wystarczająco sił i ochoty. Zawisł nade mną dalej mnie całując. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek będziemy robić to w szpitalu. Ale wracając do rzeczy. Coraz bardziej zaczęło mi się to podobać. Lecz nagle Kari przestał mnie całować i...

K- Kotek. Jeżeli chcemy tutaj to robić to musimy zamknąć drzwi.

H- Dobrze skarbie.

Kajoj wstał i pozamykał wszytkie możliwe drzwi. Potem przyszedł znowu do mnie i powrócił do poprzedniej czynności.

JAKĄŚ CHWILĘ PÓŹNIEJ

Już po nie całych pięciu minutach byliśmy bez ubrań. Przyszedł czas na najlepsze. Karcio wszedł we mnie nie wyczuwalnie i nie spodziewanie. Ale tak, że nic nie poczułem. Nawet nie pisnąłem. Ale moich jęków nie mogło zabraknąć. One dają Karolowi więcej zapału. Tylko musiałem być ciszej niż zwykle. Dzisiaj było bardziej wyjątkowo niż zwykle. Oprócz tego, że jestem chory. Ten pierdolony guz nie przeszkodzi mi w cieszeniu się życiem. Usuną go i będzie po sprawie. Byłem podjarany tym, że kochamy się w szpitalu. Karol tak samo. Nigdy wcześniej nie robiliśmy tego w takim miejscu. Kiedy brunet zaczął się mocniej poruszać, moje jęki były bardziej podniecające. Podobało mi się i nie chciałem tego przerywać, ale Karolek doszedł i skończył się ruszać. No i dupa. A było tak fajnie. Szkoda. Kari ubrał się i, żebym nie musiał się męczyć ubieraniem, poprostu sam wykonał tą czynność. Przytulił mnie mocno i spojrzał mi w oczy.

K- Kocham Cię

H- Ja cieb-bie też.

K- Zobaczysz wszystko będzie dobrze.

H- Z tobą napewno.

Wiiiiiiiiiiiitajcie! Jak tam dzionek minął? Mi fajnie, bo mama pozwoliła mi dziś zrobić sobie wolne od szkoły i pospać do 12:00. Nie dziwcie się, że tak wsześnie rozdział, ale nie robiłam nic ciekawego, dlatego wzięłam się za pisanie. A teraz takie pytanie ni z gruszki ni z pietruszki. Mieliście już może Wigilię Klasową? Bo ja mam w piątek. Tak średnio się cieszę, ale huj z tym. Mam do Was prośbę. Nie zabijajcie mnie za tego guza Huberta. Proszę. Mogę przysiądz, że on nie umrze. Mam nadzieję, że to wystarczy. A teraz naraziorko i do Wigili.

Bo wtedy będzie nowiutki rozdział. 📖❤📖

Papatki 🎄

Kochaj i Kochaj. Doknes & DealereqOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz