Rozdział I

6.4K 290 201
                                    

Wakacje dobiegły końca.
Uśmiechnęłam się na myśl, że za kilka chwil znowu znajdę się w moim ukochanym zamku, lecz uśmiech niemal natychmiast zszedł z mojej twarzy, gdy naszła mnie myśl, że jadę tam już po raz ostatni. Każdy etap w życiu kiedyś się kończy, a my już niebawem będziemy musieli zacząć dorosłe, samodzielne życie. I właśnie w tym momencie postanowiłam, że ten rok będzie niepowtarzalny. Inny niż wcześniejsze.

-Chodź już, bo się spóźnimy.- Z zamyślenia wyrwał mnie tata, który był już nieco zniecierpliwiony moim powolnym przeżuwaniem tostów. Pożegnałam się więc z mamą i wyszłam z domu, kierując się do samochodu, gdzie już czekał mój kufer i Hermes, mój piękny, śnieżnobiały puchacz.

Wreszcie dotarłam na stację i ruszyłam w kierunku peronu 9 i 3/4, wcześniej żegnając się z moim ojcem.
Od razu dostrzegłam moje przyjaciółki i rzuciłam im się w objęcia, szczęśliwa, że znowu się widzimy. Po chwili podeszli do nas Huncwoci, witając się z nami tak, jakbyśmy nie widzieli się całe wakacje.

-Chcecie usiąść z nami w przedziale?- spytał Syriusz, unosząc brwi i uśmiechając się w ten charakterystyczny sposób, w jaki tylko Huncwoci umieli.

-Jasne!- odpowiedziały dziewczyny zanim ja zdążyłam otworzyć usta, na co przewróciłam oczami i nie mając wyboru, przytaknęłam głową.

-Ktoś tu chyba wstał lewą nogą- zaśmiał się Syriusz, a ja wystawiłam mu język i skrzywiłam się sztucznie.

Po krótkiej rozmowie udaliśmy się w poszukiwaniu przedziału.  W drodze do zamku nie obeszło się bez głośnych śmiechów, wizyty pani z wózkiem i dziwnych wyzwań, które co chwile stawiali wszystkim Huncwoci i przez które Syriusz miał na sobie różową sukienkę, a Remus ślad po szmince Marleny na policzku.

W końcu dojechaliśmy do zamku, który był taki jak zwykle, piękny i niezwykle imponujący. Poczułam przypływające ciepło w okolicach serca.

Znowu w domu.

Byłam zmęczona dzisiejszym dniem, więc mimo, iż uczta powitalna była tą najlepszą w całym roku, jedyne czego pragnęłam to znaleźć się w moim ciepłym łóżku z książką i kubkiem gorącej czekolady.

Ale przecież czekały jeszcze pierwszaki, które trzeba było oprowadzić i wytłumaczyć im podstawowe zasady...

-Idź, poradzę sobie- powiedział Potter, jakby czytając w moich myślach.

-Na pewno?

-Tak. Widzę, że nie jesteś dziś w najlepszej formie- zaśmiał się, rzucając zgryźliwy komentarz.

-Dzięki, James- odpowiedziałam na wpół  sarkastycznie, ale i ze  szczerej wdzięczności i ruszyłam do wieży Gryffindoru z resztą przyjaciół.

***

Nazajutrz zaczęłam dzień od szybkiej kąpieli, by oczyścić ciało i umysł przed trudem dnia, który mnie czekał. Gdy tuż po niej zobaczyłam siebie w lustrze, z zielonymi włosami, nie potrafiłam zapanować nad złością, choć powinnam była się przecież tego spodziewać.

Spokojnie, Lily, policz do dziesięciu.

Nie pomogło.

Pognałam więc do dormitorium chłopców, którzy z pewnością stali za tym niecnym postępkiem, mając ochotę nakrzyczeć na nich i powyzywać ich na wszelkie możliwe sposoby. Otworzyłam drzwi bez pukania i już miałam wrzasnąć, gdy zobaczyłam, że chłopcy jeszcze śpią.

-Hej Lily- szepnął Remus, który jako jedyny siedział przy swoim biurku, gotowy by zacząć pierwszy dzień nauki. Gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się nieśmiało, jak to miał w zwyczaju i przeniósł wzrok na moje włosy. Skrzywił się lekko i posłał mi pełne współczucia spojrzenie.

-Hej Lunio- odpowiedziałam szybko i przebiegłam wzrokiem dormitorium.
Jak na jeden dzień mieszkania, dormitorium było paskudne. Wszędzie walały się skarpetki i różne rzeczy chłopaków, na co skrzywiłam się, a Remus widząc to, roześmiał się.

-Syriusz powiedział, że nie lubi porządku, tak więc nigdy go tu nie będzie- powiedział udając smutek i robiac minę zbitego psiaka, ale ja go już nie słuchałam. Postanowiłam obudzić te łachudry uznając, że zimny prysznic dobrze im zrobi. Wyciągnęłam różdżkę, a już po chwili po całym zamku rozległ się wkrzask Pettegrewa, Pottera i Blacka.

***

Wieczorem, kiedy zazwyczaj w pokoju wspólnym nikt już nie przebywał, postanowiłam zejść na dół z mojego dormitorium, by posiedzieć chwilę w ciszy i poczytać książkę, odpoczywając po całym emocjonującym dniu. Wziąłam więc ze sobą koc i książkę, a ze mną podążył kot Dorcas Meadowes, Timmy. Schodziłam powoli po schodach uważając, by nie nadepnąć na czarnego kociaka, który plątał się pod moimi nogami, kiedy usłyszałam przyciszone głosy.

-Nic nie rozumiesz- szepnął Potter z nutką pretensji w głosie. Najwyraźniej z kimś rozmawiał. Chciałam się wycofać, zawrócić, ale coś kazało mi pozostać - Lily Evans nie jest już moim celem do zaliczenia. A może nigdy nim nie była? - wzdrygnęłam się słysząc swoje imię. Zastygłam w miejscu, nadal stojąc na schodach i modląc się, by nie wyczuli mojej obecności.

-Więc kim jest dla Ciebie Lily Evans?- usłyszałam głos Syriusza, który sprawiał wrażenie, jakby cała rozmowa go nudziła.

-Bo... Bo to już nie jest tak że chcę jej dokuczyć... Sam nie wiem, po prostu chyba nie darzę jej nienawiścią.

-To chyba dobrze... nie?

-To nie wszystko. Mam wrażenie, że to nie jest tak jak z innymi dziewczynami. Lubię Lily Evans. Lubię jak się uśmiecha, ale jeszcze bardziej lubię jak się na mnie denerwuje, bo wtedy całą uwagę poświęca tylko mi. Lubię patrzeć jak się uczy, albo jej przerywać, sprawiając przy tym że patrzy na mnie zirytowana. Lubię jak z nami wychodzi na błonia, jak po prostu jest blisko... Ja...

-Rogacz... Nie wymawiaj tego głośno! Czy ty...

-Nie mogę tego wykluczyć.

Później wyszli, zostawiając mnie samą z morzem myśli i śpiącym Timmym na kolanach.


JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz