Rozdział V

4.3K 258 136
                                    


Zamarłam w bezruchu. Serce mi głośno biło i w głębi duszy dziękowałam Bogu, że Potter był obok mnie. Postacie z początku nas nie dostrzegły, jednak po chwili obróciły się w naszą stronę, a z pod jednego kaptura widać było szyderczy uśmiech.

-No proszę, proszę. Nasze gołąbeczki. Macie ochotę się zabawić?- usłyszeliśmy niski, mściwy głos. Na moment zastygłam w przerażeniu, lecz już po chwili, odzyskując trzeźwy umysł, sięgnęłam prędko po różdżkę do kieszeni. James lekko odepchnął mnie za siebie, chroniąc mnie swoim ciałem, jednak ja buntowniczo stanęłam na równi z nim. Jeśli mamy stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, zrobimy to razem.

-Dosyć nierówna walka, ale przyjmuję rękawicę- odpowiedział Rogacz, nie ukazując ani krzty strachu czy niepewności, po czym wykonał pierwszy krok, rzucając jakieś zaklęcie. W duchu przeklnęłam jego głupotę, jak i wielką odwagę, której byłam świadoma. Po chwili zaklęcia latały w każdą stronę, a ja robiłam co w mojej mocy, by wspomóc Jamesa w walce.

-Sectumsempra!- usłyszałam  ten sam głos, który odezwał  się do nas na początku i upadłam na podłogę, nie do końca wiedząc co się dzieje. Dopiero po jakimś czasie poczułam ból w każdej części mojego ciała. Chciałam krzyknąć z bólu, ale poczułam się słaba i bezsilna, a z moich ust wydostał się jedynie słaby jęk.

-Lily...- ktoś ukląkł przy mnie i szepcząc moje imię złapał mnie za ramiona, lecz ja powoli traciłam świadomość. W końcu zapadła ciemność.

***

Otworzyłam oczy i dostrzegłam biały sufit. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie się znajduję, lecz rażąca biel otaczająca mnie sama nasunęła odpowiedź. Hogwarckie skrzydło szpitalne. Usiłowałam usiąść, by zbadać stan w jakim się znajduję, ale przeszkodził mi łagodny głos.

-Leż-usłyszałam Remusa, który w raz z Syriuszem i moimi przyjaciółkami siedział przy moim łóżku. Posłuchałam go, z powrotem opadając na poduszkę.

-Hmmm... co się właściwie stało?- wydukałam niepewnie patrząc na nich niezrozumiale. Zmarszyczyłam czoło, usiłując sobie przypomnieć cokolwiek.

-No wiesz... ktoś was napadł. James nie do końca wie, kto to był.

-Wszystko z nim okej?- spytałam, za co zaraz skarciłam się w duchu. Jeszcze ktoś pomyśli, że się o niego martwiłam. - Gdzie jest?

-Zarówno w porządku jak i nie. Sugeruję, że jest to pojęcie względne- odpowiedział Syriusz zagadkowo, a ja posłałam mu zirytowane spojrzenie. Nie zrozumiałam przekazu tych słów, więc popatrzyłam pytająco na Lupina, na co ten jedynie wzruszył ramionami.

-Gdzie on jest?- powtórzyłam pytanie, coraz bardziej przestraszona, że jednak spotkał go los gorszy ode mnie.

-W dormitorium- odrzekł Lupin spuszczając wzrok.

Poczułam gdzieś głęboko wewnątrz mnie nieprzyjemne ukłucie złości pomieszanej z rozczarowaniem. Dlaczego go tutaj nie było? I najważniejsze- czemu mi na tym zależało?

Zanim zdążyłam posunąć moje myśli na dalszy tor, Syriusz pospieszył mi z wyjaśnieniami.

-Wszystko wydarzyło się kilka dni temu. Czas szybko zleciał, co? James nie chciał stąd odejść, w zasadzie nikt nie był w stanie go nakłonić do pójścia na choćby kilkugodzinną drzemkę. W końcu Dumbledore stracił nerwy i kazał nam go zaprowadzić do dormitorium, by się położył i odpoczął. Protestował, ale  użyliśmy trochę siły i nam się udało. Był tak zmęczony, że śpi już z piętnaście  godzin. Pewnie jeszcze się tu dziś pojawi. Nie martw się, Lily- posłał mi chytry uśmieszek, a ja przewróciłam oczami.

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz