XLIV 3 lata później...

2.8K 149 67
                                    


Czas mijał zaskakująco szybko i nieubłagalnie. Była to waluta naszego życia, tak kruchego i niepewnego w czasach, w których żyliśmy. No właśnie- żyliśmy, ale jak długo to jeszcze miało trwać? Voldemort z dnia na dzień stawał się silniejszy. Wszystko się komplikowało, ginęło coraz więcej ludzi, a my byliśmy ku temu prawie że bezradni.

Wciągu tych trzech lat, które upłynęły od ukończenia Hogwartu, moje życie uległo diametralnej zmianie.

Z Jamesem byłam szczęśliwa. Ślub wzięliśmy parę miesięcy po ukończeniu szkoły. Wiedzieliśmy obaj, że chcemy spędzić z sobą resztę naszego życia, nie zważając na to czy będzie to tydzień, miesiąc, rok, czy może parędziesiąt lat. James był moim najlepszym przyjacielem, wsparciem, osobą która mnie do siebie przyciągała w każdym calu. Wiedziałam, że go potrzebuję i wiedziałam, że on także potrzebuje mnie.

Te trzy lata minęły spokojnie. Cieszyliśmy się młodością i sobą nawzajem, zapominając na chwilę o tym jak niebezpieczny może być świat. Razem zamieszkaliśmy w dolinie Godryka, gdzie na świat przyszedł nasz pierworodny syn.

Harry rosnął szybko i był naszym oczkiem w głowie. Fascynowało go wszystko, co go otaczało. Uwielbiał bawić się swoim zabawkowym, złotym zniczem który dostał od Jamesa mimo moich protestów i próbował swoich sił na czarodziejskiej miotełce dla dzieci, którą dostał od ojca chrzestnego. Ciemne włosy, które odziedziczył po ojcu powoli zaczęły opadać mu na zielone oczy, tak bardzo przypominające te moje.

Maluch nie sprawiał nam niemal żadnych problemów, choć jego huncwocki uśmiech wskazywał na to, że zapewne wda się w ojca. Nie obawiałam się tego, bo wiedziałam, że naszym głównym celem wychowawczym jest to, by Harry był szczęśliwy i by wyrósł na dobrego człowieka.

Skoro w naszej rodzinie pojawił się nowy członek, pogłębił się też strach o to, co będzie jutro. Nie mówiłam nikomu o moich obawach, ale z dnia na dzień bałam się coraz bardziej. Nie chciałam stracić ani Jamesa, ani Harry'ego. Nie chciałam ich też zostawiać samych. Byliśmy za młodzi żeby zginąć.

Rok 1981 był rokiem dużo bardziej ponurym i strasznym niż wcześniejsze lata. Ludzie nie wychodzili z domów bez większych potrzeb, martwiono się o swoich bliskich, gdy chodźby na chwilę zniknęli. Właśnie tak czułam się w tedy, gdy James poszedł coś załatwić do Syriusza, a ja stałam w oknie wypatrując jego powrotu.

Harry był tego dnia niespokojny. Kołysałam go co chwilę na rękach, a gdy już miałam pewność, że maluch nie zaśnie, postanowiłam go czymś zająć. Postawiłam go na podłodze i patrzyłam jak stawia kilka, jeszcze chwiejnych kroków. Opanował sztukę chodzenia już całkiem dobrze, ale nadal się o niego bałam. James natomiast nie mógł się doczekać, aż będzie mógł uczyć małego latać na miotle i pokazywać mu podstawy Quidditcha. Był bardzo podekscytowany patrząc na młodego Pottera, szybującego po salonie na dziecięcej miotełce.

-Z niego to będzie gracz!- mówił, a ja tylko się uśmiechałam i patrzyłam na ten uroczy widok.

James był ojcem prawie że idealnym. Pomagał mi ze wszystkim, wstawał w nocy do Harrego i w każdej sprawie był dla mnie ogromnym wsparciem.   A jego uczucie do mnie, miałam wrażenie, nie malało ani przez chwilę. Z dnia na dzień było coraz mocniejsze.

Zbliżał się wieczór, a Jamesa dalej nie było. Zaczęłam się już mocno niepokoić, a na same myśli o tym, że coś mogło mu się stać przechodziły mnie dreszcze. Starałam się nie pokazywać zmartwienia i pomagałam Harremu układać wierzę z klocków, chociaż w środku chciało mi się płakać.

Co bym zrobiła, gdyby Jamesa zabrakło?

Po dłuższej chwili w okno zapukała sowa. Uśmiechnęłam się do synka, który spojrzał z lękiem w okno, o szybko podbiegłam do puchacza, który w nie stukał.  Sowa nie była mi ona znana i z pewnością widziałam ją po raz pierwszy. Czarny ptak zostawił kawałek pergaminu, który wziąłam szybko zanim wiatr zdążył go zmiotnąć i drżącymi rękami rozwinęłam.

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz