Rozdział XVI

3.1K 243 49
                                    



Siedziałam więc na ławce, którą wcześniej odśnieżyłam kilkoma ruchami ręki i podziwiałam krajobraz, który mimo pory roku, za którą nie przepadałam, prezentował się wspaniale. Wierzba bijąca niespokojnie poruszała łysymi gałązkami, na których już niedługo miały zakwitnąć listki. Jezioro uśpione pod grubą taflą lodu także niecierpliwie czekało na powrót wiosny. Wszyscy jej chcieli, a przecież był dopiero pierwszy, styczniowy wieczór.

Owinęłam się szalem, by było mi cieplej i już miałam zmierzać w kierunku zamku, gdy dostrzegłam coś niepokojącego. Huncwoci zmierzali w kierunku wierzby bijącej. Wyglądali na spiętych i zaniepokojonych, a moja ciekawość doprowadziła do tego, że poszłam za nimi. Jednak szczęśliwy los sprawił, że James Potter się obrócił i dostrzegł mnie idącą za nimi.

-Evans? Co ty tu...?- zaczął, lecz ja nie pozwoliłam mu dokończyć.

-O to samo mogę zapytać ciebie.- odcięłam się i spojrzałam na niego wyzywająco, co chyba trochę do mnie nie pasowało. Mimo wszystkiego nie miałam zamiaru dać za wygraną, choć okularnik miał wyraźną ochotę po prostu mnie spławić.

-James, chodź, została minuta, NIECAŁA minuta, nie zdążymy!- krzyknął spanikowany Syriusz, a ja dopiero teraz zauważyłam, że Remus ledwo stoi na nogach i jest podtrzymywany przez kumpli.

-Musimy iść- poinformował mnie Potter też wyraźnie zdenerwowany, a ja dopiero teraz dostrzegłam tragiczną stronę tej sytuacji. Za kilkanaście sekund Remus zamieni się w wilkołaka, a oni jeszcze nie dotarli do Wrzeszczącej Chaty.

-Za późno- powiedział Black, który wydawał mi się teraz wyjątkowo blady, a już chwilę później na jego miejscu stał czarny pies.

-Lily, uciekaj! Szybko! - krzyknął Rogacz, zanim się zamienił w jelenia.

Było już niestety za późno. Ja stałam jak spetryfikowana obserwując przeraźliwą transmutację Lupina, a gdy otrząsnęłam się i zdałam sobie sprawę z tego co robię, zaczęłam uciekać. Niestety bestia, będąca na codzień moim przyjacielem pognała za mną. Schowałam się za pierwszym drzewem, jakie napotkałam na mojej drodze wiedząc, że już dalej nie jestem w  stanie pobiec. Oparłam się o konar próbując uspokoić oddech, kiedy wilkołak mnie dostrzegł. Serce biło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam co robić.

Zbliżał się w moją stronę, bardzo powoli, obserwując każdy mój ruch.

-Remusie-powiedziałam delikatnie, próbując powstrzymać łkanie.- Ty... nie jesteś taki. Nic mi nie zrobisz. Jesteś moim przyjacielem. To, że teraz nie jesteś sobą nic nie zmienia, bo wciąż jesteś wspaniały. Prawda?- spytałam z lekkim wahaniem. Stworzenie zawarczało niebezpiecznie, a ja przygryzłam wargę ze zdenerwowania. Zaraz zginę z rąk przyjaciela, a raczej z łap jego wilczej postaci.

Wtedy na wilkołaka rzucił się jeleń i duży czarny pies. Większe stworzenie odepchnęło go na bok swoim porożem, przez co wilkołak został obezwładniony i tylko zaskomlał w trawie. Syriusz w swojej psiej postaci pobiegł do niego, a  jeleń z powrotem zamienił się w Jamesa.

-Miałaś uciekać!- krzyknął chłopak z pretensjami w głosie, ale kiedy zobaczył mnie skuloną i zapłakaną podszedł i objął mnie czule.- Już dobrze. Zaprowadzę Cię do zamku. Chodź-szepnął zmartwiony.

I w tedy wilkołak zaatakował ponownie. Wszystko działo się bardzo szybko i niewiele pamiętam z przerażających zdarzeń. Łapa starał się odciągnąć jego uwagę od nas, a Rogacz chciał zamienić się znowu w jelenia, jednak mu się to nie udało, gdyż obaj byliśmy zranieni i osłabieni.

Syriuszowi udało się zwrócić uwagę na siebie. Posłał nam spojrzenie mówiące "poradzę sobie" i pobiegł do zakazanego lasu, a wilkołak pognał za psem z szybkością światła.

Leżeliśmy chwilę w ciszy bo żaden z nas nie miał siły się odezwać. Czułam ostry ból w żebrach i nodze, a ręce miałam zakrwawione. Dyszałam ciężko. Czułam, że za chwilę stracę przytomność.

-Wszystko dobrze?- spytał James i podniósł się lekko, by wygodniej oprzeć się o drzewo. On wyglądał nieco lepiej. Miał dużo zadraśnięć i krwawą szramę na głowie, ale poza tym wyglądał całkiem znośnie.- Na Merlina, Lily! Idziemy do skrzydła szpitalnego!- I wziął mnie na ręce bardzo ostrożnie, ale i tak syknęłam z bólu.

-Tylko nie skrzydło szpitalne- mruknęłam cicho, a on tylko westchnął.

W tym roku przebywałam w nim bardzo często.  Jednak wiedziałam, że w tym przypadku nie obejdzie się bez wizyty u pani Pomfrey, więc poddałam się i bez dalszego narzekania dałam się nieść.

Gdy dotarliśmy do pomieszczenia pielęgniarka wyglądała na naprawdę przerażoną. Pani Pomfrey natychmiast się nami zajęła, a my bez narzekania przyjmowaliśmy leki wiedząc, że nie mamy wyjścia. Po chwili dopadła mnie ogromna senność i zasnęłam w objęciach Morfeusza.

***

-No nareszcie- usłyszałam szept, gdy tylko się przebudziłam. Nie miałam ochoty otwierać oczu, lecz po kilku sekundach rozchyliłam powieki, a gdy oczy przyzwyczaiły się do jasności bijącej od ścian i sufitu,  rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Po mojej prawej stronie leżał Lupin, który był nieprzytomny. Miał nieco gorsze rany niż po zwykłej pełni, więc ogarnęło mnie poczucie współczucia. Żal mi było naszego przyjaciela, a to ile musiał wycierpieć męczyło nas wszystkich.

-Hej Lily- usłyszałam ten sam głos co po przebudzeniu i obróciłam głowę w lewo.

Potter  był trochę bledszy niż zwykle, a jego ciało zdobiły zadraśnięcia. Na głowie miał bandaż zakrywający dużą szramę. Leżał w białej pościeli i tylko jego czarne włosy, lekko wystające ponad bandaż, kontrastowały z tą bielą.

-Cześć Potter- powiedziałam i uśmiechnęłam się do chłopaka, który odwzajemnił gest.

-Trochę się działo- powiedział czekoladowooki siadając na łóżku. Chciałam zrobić to samo, ale zanim zdążyłam się ruszyć on mi zabronił tej czynności.- Nie siadaj. Twoje żebra się jeszcze nie posklejały.

Przełknęłam głośno ślinę, a on widząc moje przerażenie zaśmiał się i rzekł tylko:

-Spokojnie. Tydzień i wszystko będzie tak jak trzeba.

-A co z Syriuszem? Jest cały?- zapytałam, na co on pokiwał głową.

-Wszystko z nim w porządku- zapewnił mnie.- Wyszedł kilka godzin temu. Był tylko opatrzyć rany, ale nie było ich wiele.

-A Remus?

- Lily, proszę, nie miej do niego pretensji- powiedział łagodnie siadając na krześle obok mnie.- On nie chciał nam zrobić krzywdy.

Miałam ochotę go mocno uderzyć, rzucić w nim jakimś porządnym zaklęciem albo zepchnąć z tego krzesła. Za kogo on mnie uważa?

-James, ty idioto!- krzyknęłam zdenerwowana kręcąc przy tym oczami, co pewnie wyglądało nieco zabawnie.- Przecież nie mam zamiaru nikogo obwiniać. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Musimy się wspierać. Wiem że Remus nie chciał aby tak wyszło, a więc musimy zrobić wszystko by nie czuł się temu winny- posłałam mu uśmiech, a on chwycił moją dłoń, której nie wyrwałam.

-Dziękuję, Lily.

I tylko tyle zdążył powiedzieć, bo do skrzydła szpitalnego wbiegł zdyszany Black.

***


Napiszcie w komentarzu co sądzicie o tej książce, co byście w niej zmienili, czego na pewno nie zmieniać- zresztą piszcie co chcecie, a autorowi najlepszego komentarza zadedykuję kolejny rozdział! :)

Dziękuję za czytanie!❤

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz