Rozdział XLVI

2.2K 128 88
                                    


-Mamo! Remus znowu mi dokucza!- krzyknął mój syn wlatując do salonu. Czterolatek odgarnął grzywkę z czoła zgrabnym ruchem i poprawił okulary, spadające mu z nosa. Za nim wbiegł Remus Black- czarnowłosy chłopiec, zupełnie niepodobny do tego Remusa, po którym odziedziczył imię. Był takim samym nicponiem jak jego ojciec, z wyglądu jednak był podobny zarówno do taty, jak i do mamy.

Chłopiec uśmiechnął się na tyle łobuziersko, na ile było stać prawie trzyletniego chłopca i natychmiast podbiegł do Syriusza, który trzymał na rękach ich drugą pociechę. Harry natomiast wczołgał się na kolana Jamesa i posłał Remusowi wrogie spojrzenie.

Siedzieliśmy razem w naszym salonie pewnego zimnowego popołudnia, wspominając dawne czasy. Mówiliśmy między sobą o latach spędzonych w Hogwarcie i o tym wszystkim, co działo się później. Nie pominęliśmy śmierci Remusa, którego stan po bitwie szybko się pogorszył i chwilę później zmarł.

Bardzo przeżyliśmy tę stratę. Dla każdego z nas Remus był dobrym i sumiennym przyjacielem, na którego zawsze mogliśmy liczyć. Wydawał się być taki inny niż wszyscy, taki delikatny i wyjątkowy.

James i ja byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Mieliśmy wspaniałego syna, któremu poświęcaliśmy każdą wolną chwilę, niewielki dom na skraju doliny Godryka i niecierpliwie oczekiwaliśmy narodzin naszego drugiego dziecka.

Dorcas i Syriusz, z którymi nadal mieliśmy bardzo bliskie kontakty, także nie mieli na co narzekać. Może oprócz tego, że ich syn był trochę bardziej żwawy od innych dzieci  i nawet Syriusz często załamywał nad nim ręce. Mimo jego wszelkich wybryków kochali go bezgranicznie. Natomiast Luna, ich kilkumiesięczna córeczka, była całkowitym przeciwieństwem swojego brata.  

-Chłopcy, znudziła wam się zabawa w berka?- spytał James, a zapytani skinęli głowami.-To może...?

-NIE!- nie pozwoliłam mu dokończyć, bo wiedziałam co ma na myśli.- Żadnych mioteł w ogrodzie.

-Quidditch!- krzyknęli Remus i Harry jednocześnie z wielką radością.

-No Lilyyy, zgódź się- poprosił James jak małe dziecko, a ja przewróciłam oczyma. Nadal był taki sam. Pod pewnymi względami James Potter nie zmienił się ani trochę.

-Niech ci będzie- odpowiedziałam przewracając oczami. Gdy zobaczyłam szczenięcą radość na twarzy Rogacza, również delikatnie się uśmiechnęłam- Ale macie uważać. Wszyscy czterej! I proszę, nie zdemolujcie ogrodu tak jak ostatnio - dodałam błagalnym tonem, na co wszyscy pokiwali głowami z powagą. Następnie wstałam i skierowałam się do holu, w którym poszukałam ciepłych ubrań i ochraniaczy dla Harrego.

Gdy z Dorcas ubrałyśmy ciepło naszych synów, James i Syriusz razem z nimi wyszli z domu. My natomiast zostałyśmy w domu z małą Luną, która wesoło gaworzyła na rękach matki.

-Jest taka urocza- stwierdziłam patrząc na nią i nie mogąc przestać się uśmiechać.

-Ty też długo nie zabawisz bez pieluch- Zaśmiała się moja przyjaciółka, na co ja trochę posmutniałam.

-Nie wiadomo... lekarz powiedział...

-Lily! Nawet tak nie myśl. Wszystko będzie dobrze.

Przygryzłam wargę i starałam się, by moje myśli przyjęły bardziej pozytywną formę, co jednak wcale nie było takie łatwe.

-Tak, będzie dobrze.

***

O dwudziestej Syriusz i Dorcas opuścili nasz dom. Harry był już bardzo zmęczony zabawą, więc zaraz po tym, jak James go umył i ubrał w piżamę, położyłam go do łóżka, a ten zasnął niemal od razu.

-Jak się czujesz?- spytał James, podchodząc do mnie z westchnieniem.  Położył ręce na mojej talii i patrzył mi w oczy z tak samo silną miłością, jak przez te wszystkie lata.

-Jest okej.- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się uspokajająco, a on przybliżył się do mnie i oparł swoje czoło na moim. Przymknął oczy, a ja uczyniłam to samo. Milcząc, cieszyłam się jego obecnością.

-Kocham Cię, Lily.

-A ja kocham ciebie, James- odpowiedziałam i złączyłam nasze usta. I mimo, że nie był to ani pierwszy, ani dziesiąty pocałunek, nadal był tak samo wspaniały i wywoływał takie same uczucia jak kiedyś. Gdy oderwaliśmy się od siebie, wtuliłam się w niego, a on położył swoją głowę na moim ramieniu.

-Już na zawsze i jeden dzień dłużej.

***

-Dasz radę, Lily- mówił James co chwilę, trzymając mnie za rękę. Poród trwał od kilku dobrych godzin, a moje siły słabły. Gdy jednak usłyszałam pierwszy płacz naszego dziecka, który był wart wszystkiego, uśmiechnęłam się i poczułam ulgę, po czym wykończona już wszystkim dostałam go w ręce. Mało jednak z tego zapamiętałam, bo wzięli go ode mnie szybko, a ja nie widziałam co się dzieje. Nie kontrolując samej siebie, zasnęłam.

Obudziłam się kilka godzin później. Nie byłam sama. James siedział obok łóżka i wyglądał już na zmęczonego, a na jego kolanach spał Harry.

-Co z dzieckiem?- spytałam od razu, a James uśmiechnął się.

-Wszystko w porządku. To chłopiec- powiedział zadowolony, choć dobrze wiedziałam, że chciał mieć córkę.

-A więc jak go nazwiemy?- spytałam szczęśliwa. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę mojego synka.

-Lucas- odpowiedział James bez wahania, gdyż z wariantów, które wybraliśmy, to imię podobało nam się najbardziej.

Lucasa zobaczyłam jeszcze tego samego dnia. Był bardzo podobny do ojca, co oczywiście nie było dla mnie zdziwieniem. W odróżnieniu do Harry'ego, nawet oczy odziedziczył po Jamesie. Jeśli kiedykolwiek zastanawiałam się co to znaczy być w pełni szczęśliwym, w końcu się o tym przekonałam, bo teraz, gdy siedziałam z moim mężem i synami śmiało mogłam stwierdzić, że jestem najszczęśliwsza.

Bo to, czego najbardziej potrzebujemy do szczęścia jest tym, czego kiedyś najbardziej się baliśmy.

Gdy pomyślę o tym, że James Potter był dla mnie kiedyś tylko niesympatycznym chłopcem z tego samego rocznika, a później jednym z największych gamoni jakich musiałam znosić w Hogwarcie, zachciewa mi się śmiać.
Ale kiedy tak właściwie zrozumiałam, że kocham Jamesa Pottera?

Nie wiem. Być może miłość przychodzi niespodziewanie, a my nie możemy się przed nią uchronić, bo tylko ona może nas uczynić szczęśliwymi.

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz