Rozdział XXIV

2.7K 168 45
                                    


Każdy dzień bez Lily był dla mnie czymś, czego nie dałem rady znieść. Bez jej pięknych, zielonych oczu, jej kasztanowych włosów, które tak cudownie błyszczały w słońcu, jej promiennego uśmiechu, który posyłała każdemu, jej krzyku, jej  śmiechu, wszystko było niczym. Ona nadawała mojemu życiu sens, sprawiała, że rano chciało mi się wstawać. Dawała nadzieję na lepsze jutro. I chociaż ona nie patrzyła na mnie tak jakbym chciał, wiedziałem, że coś nas łączy. Widziałem, że warto czekać.

Dlatego musiałem zaryzykować, by ją ratować. Wiedziałem, że muszę działać, bo kochałem Lily Evans i dla niej byłem wstanie zrobić wszystko.


***

Teleportowaliśmy się do jakiegoś mrocznego miejsca. W zasadzie nie wiem jakim cudem udało nam się teleportować, gdyż na terenie Hogwartu i w jego okolicach nie było to możliwe. Uświadomiło mnie to w fakcie, że być może blondynka, która nami przewodziła, nie była jedynie zwykłą czarownicą.

Miejsce, w którym się znaliśmy zdawało się być jeszcze bardziej przerażające niż to, które tak niedawno mi się śniło. Było ciemno i zapewne nic byśmy nie dostrzegli wśród tych egipskich ciemności, gdyby nie to, że przy samym suficie co kilka metrów były malutkie okienka, wpuszczające trochę dziennego światła.

-Lily tu jest?- spytałem dziewczyny, która stała obok nas w swoim czarnym płaszczu. Włosy miała zwinięte w niechlujnego warkocza, a oczy błyszczały jej w ciemności.

-Tak-powiedziała bardzo cicho, jakby się bała, że najcichszy dźwięk zwoła wrogów.-Pomagam jej. Zapewne dlatego jeszcze utrzymuje się przy życiu. Ale nie wytrzyma zbyt długo. Prosiła mnie o to, bym was wezwała. Bo wiedziała, że jesteście gotowi jej pomóc.

-Boję się o nią- odpowiedziałem i poczułem, jak łzy napływają mi do oczu.

-Stary, jesteśmy tak blisko- rzekł Syriusz delikatnie, który już przed teleportacją zamienił się z powrotem w swoją ludzką postać-Musisz pokazać jej, jaki jesteś silny- poklepał mnie po ramieniu. Usłyszałem cichy szloch jakieś dwa metry dalej. Obróciłem się i dostrzegłem Dorcas, opierała się o gładką, czarną ścianę i szlochała cicho, jakby chciała schować się przed wszystkimi nie dając ujrzeć swoim łzom światła dziennego. Syriusz podszedł do brunetki i objął ją delikatnie, szepcząc jakieś pokrzepiające słowa. W chwilach kiedy był taki czuły i troskliwy nie poznawałem go, a jednocześnie byłem dumny z tego jak wspaniały był mój przyjaciel.

-Jest jakiś plan?-spytałem blondynki, chociaż nie byłem zbyt chętny na rozmowę.

-Nie. Działamy spontanicznie. Nie liczy się działanie, a sam cel. Zależy ci na nim, prawda?- spytała wykrzywiając usta w czymś, co chyba miało być uśmiechem.

-Zależy. Cholernie zależy.

-Więc nam się uda. Zobaczysz. Przy odrobinie szczęścia uda wam się wrócić z nią bezpiecznie do Hogwartu jeszcze dziś.

-Gdyby nie ty, nawet nie wiedzieliśmy od czego zacząć- powiedziałem i spojrzałem na nią z wdzięcznością wymalowaną na twarzy.

-Odkąd straciłam rodzinę, jedyne co sprawia mi radość to pomaganie innym. Żeby nie musieli cierpieć tak jak cierpiałam ja.

- Czy możemy ci jakoś pomóc?- szepnąłem, czując bezradność.

-Mi już się nie da pomóc- odrzekła smutno i spojrzała w stronę Meadowes i Syriusza.- Możemy iść? Nie mamy czasu do stracenia-spytała ich, a oni skinęli głowami.

Intrygowała mnie jej osoba. Skoro wyglądała na osobę w naszym wieku, a nawet trochę od nas młodszą, dlaczego nie chodziła do Hogwartu? Co ją spotkało w przeszłości? Dlaczego nie możemy jej pomóc?

-Chodźcie za mną. Tylko cicho. Tu roi się od śmierciożerców, ale może uda nam się obejść bez spotkania z nimi. Byłoby... kiepsko- powiedziała blondynka, a my utwierdziliśmy ją, że słowa te do nas dotarły i będziemy cicho jak makiem zasiał.

-James, słyszysz?- szepnął do mnie Łapa, gdy przeszliśmy spory kawałek.

Było słychać jakiś jęk, a ja wiedziałem do kogo należy. Pośród wszystkich dźwięków na świecie ten rozpoznałbym bez problemu.

-Szybciej-powiedziałem i ruszyłem w stronę celi, z której się wydobywał. Drzwi były zamknięte. Przeklnąłem cicho, ale już po chwili podeszła do mnie tajemnicza dziewczyna, odepchnęła mnie lekko i wyszeptała zaklęcie, które cicho i skutecznie otwarło drzwi.  Ręce mi się trzęsły jakby były z galarety. Zacisnąłem powieki, by po chwili otworzyć oczy i przejrzeć mimi na świat. To co zobaczyłem jednak było tak tragiczne, że chciałem je zamknąć z powrotem i nigdy więcej nie otworzyć...

-Lily...-wyszeptałem cicho poprzez łzy spływające po moich policzkach. W pomieszczeniu było pełno krwi. Jej krwi. A ona leżała skulona na podłodze, tak jak w moim śnie. Jednak żyła, o czym świadczył cichy jęk, który wydobył się z jej ust.  Wyglądało na to, że dziewczyna nie ma siły na nic więcej. Musiałem więc się pośpieszyć i jak najszybciej wydostać nas stamtąd -Będzie dobrze, Liluś, już tu jestem. Wszystko będzie okej. Obiecuję-mówiłem gorączkowo myśląc, co mogę zrobić.

-Śpieszcie się, nadchodzą. Teleportujcie się gdzieś, gdzie udzielą wam szybkiej pomocy. Nie macie wiele czasu- szepnęła blondynka.

-Nie wiem jak mam Ci się odwdzięczyć. Ja... nawet nie poznałem twojego imienia- zacząłem, ale nie dane było mi skończyć.

-Nie musisz go znać. Już nigdy więcej się nie spotkamy.

-Dlaczego? Proszę, wyjaśnij mi...

-Nie ma czasu, Jamesie Potterze. Nie masz pojęcia kim jestem i niech tak zostanie. Podziwiam cię za twoją odwagę i za to, jak mocno potrafisz kochać- przybliżyła się do mnie i szybko pocałowała mnie w policzek, po czym się rozpłynęła. Zdezorientowany teleportowałem nas do Munga.

-Szybko-powiedziałem do pierwszego magomedyka, jakiego napotkaliśmy. Ten szybko zajął się nią, a ja bezradnie siedziałem na korytarzu wraz z Syriuszem i Dorcas, czekając na jakiegokolwiek wieści.

***

Było koło północy.  Kilka godzin wcześniej przybył Dumbledore, by zabrać nas do zamku. Ja jednak z całych sił się opierałem, więc wrócił tam tylko z Syriuszem i Dorcas, którzy byli zmęczeni i przerażeni wszystkim co się wydarzyło. Mimo że nie wypuścili mnie do sali, w której leżała dziewczyna, jak się okazało w bardzo ciężkim stanie, chciałem być tu, blisko niej i już nigdy od niej nie odchodzić. Może i to nie miało sensu, ale po prostu nie chciałem zostawiać jej po tym wszystkim.

-Na pewno nie chcesz wrócić do zamku?-spytał mnie jeden z lekarzy, który usiadł obok mnie i wręczył mi sok dyniowy-  Potrzebujesz snu i regeneracji.

-Jedyne czego potrzebuje teraz, to możliwości trzymania jej za rękę z poczuciem, że jest blisko- mruknąłem niepewnie.

-Wiesz, że to nie możliwe.

-Nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy mi minuta. Naprawdę -Powiedziałem mniej gniewnym i wręcz błagalnym tonem. Lekarz chwilę zastanawiał się, aż w końcu skinął głową.

-Możesz posiedzieć przy niej chwilę, a później się położysz. Pacjentka jest w śpiączce.

Gdy wszedłem do sali zobaczyłem ją, leżącą bezwładnie w bieli. Wyglądała już lepiej niż wtedy, gdy ją znaleźliśmy. Oczy miała zamknięte, włosy rozsypane na poduszce, a jej klatka piersiowa unosiła się powoli.

Chwyciłem ją za dłoń i szepnąłem do niej:

-Trzymaj się Lily. Jesteś silna. Kocham Cię.

***

LILY ŻYJE JEEEEJ😏

Narazie😈

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz