-James, Harry jest chory. Przeziębił się przez tego waszego Quidditcha. Kto gra z dzieckiem przez całą zimę w dzień w dzień?! Zabrałbyś go do munga?- spytałam, gdy James wrócił z pracy. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, bo wyglądał na zmęczonego, ale sama nie mogłam tego załatwić, gdyż Lucas był dziś wyjątkowo nieznośny-Chyba, że wolisz zostać z małym. Wyglądasz na wykończonego. Zaparzyć ci ziół?-Zjem coś i go zabiorę. Co się dzieje Harry?- spytał wesoło, kucając obok syna, który bawił się czarodziejską, dziecięcą kolejką na dywanie. Syn popatrzył na niego zaszklonymi, zielonymi oczami i wzruszył ramionami.
-Ma temperaturę. I kaszle.- odpowiedziałam, patrząc karcąco na męża.
-Oj Liluś, to na pewno nie przez Quidditcha. Przecież Quidditch to samo zdrowie! A Harry gra coraz lepiej. Będziesz prawdziwym mistrzem, chłopie!- powiedział i przybił mu piątkę, a chłopiec roześmiał się wesoło. Patrząc na tę dwójkę uświadomiłam sobie, że James jest cudownym ojcem i równie dobrym mężem. Kiedyś myślałam, że ludzie z czasem się zmieniają a uczucie powoli gaśnie, ja natomiast coraz bardziej się w nim zakochiwałam. Bo może prawdziwe uczucie tylko przybiera na sile.
Chwilę później położyłam Lucasa do jego łóżeczka i razem z Harrym i Jamesem zjedliśmy kolację. Gdy skończyliśmy wziąłam Harry'ego do pokoju, który dzielił z bratem i ubrałam go w czarne jeansy i biały t-shirt. Włosów nawet nie próbowałam mu przyczesać, bo i tak zawsze niemiłosiernie odstawały na wszystkie strony. Szybko zarzuciłam na niego zimową kurtkę, założyłam szalik i czapkę, po czym oddałam tacie, który udał się ze swoją pociechą do lekarza. Ja natomiast zostałam sama z cicho gaworzącym Lucasem.
***
Późnym popołudniem wpadła do nas Dorcas z Remusem i Luną. James już wrócił z Harrym, który, jak się okazało, zachorował na ciężki przypadek grypy. W Mungu powiedziano Jamesowi, że gdy zwykłe leczenie nie pomoże, chłopiec będzie musiał zostać w szpitalu. Harry od małego był dość chorowity, a przy chorobach szybko chudł, a że już był bardzo szczupły, dawało to dramatyczne efekty. Miałam więc nadzieję, że tym razem szybko mu przejdzie.
Syriusza nie było, gdyż wyjechał kilka dni temu na delegację z biura aurorów. Po Dorcas, która radziła sobie z dziećmi świetnie i była doskonałą matką, było jednak widać, że nie może się doczekać powrotu Blacka, który jako jedyny potrafił przyprowadzić Remusa do porządku.
-Jaka ty już duża- powiedziałam do Luny, gdy Dorcas dała mi ją na ręce. Dziewczynka miała ciemnobrązowe włosy i piękne, szafirowe oczy które tryskały radością do każdego, kto tylko spojrzał z uśmiechem na małą.
Uśmiechała się zarówno uroczo jak i huncwocko, co oznaczało, że wcale nie jest takim aniołem, na jakiego wygląda.
-Oddaj mi chrześnicę- zaśmiał się James i podszedł do mnie, by wziąć małą na swoje ręce. Uśmiechnął się do niej czule i zaczął kołysać. Mimo że źle się z tym czułam i było to trochę egoostyczne, ogarniała mnie zazdrość, gdy widziałam jaką miłością darzy córkę naszych przyjaciół. Oczywiście wiedziałam ile znaczą dla niego nasi synowie, wiem, że nie oddałby ich za nic w świecie, że kocha ich bezgranicznie, że są dla niego najważniesi, lecz mimo wszystko widać było jak bardzo pragnie mieć córkę.
-Lilyyy, przecież wiesz, że nie to jest najważniejsze. Ważne, by było zdrowe- powiedział i posłał mi uśmiech, gdy kiedyś poruszyłam ten temat.
-Ale chciałbyś mieć córkę- odpowiedziałam twardo, a on przygryzł wargę. Widać, że nie wiedział co ma mi na to odpowiedzieć.
- Przecież wiesz, że bardzo kocham Harry'ego i Lucasa, prawda?- spytał mnie, kładąc swoje czoło na moim.-Są dla mnie wszystkim, chyba w to nie wątpisz?
-Ani trochę- odpowiedziałam.
-Ale wiesz, zawsze można próbować dalej- zaśmiał się, za co dostał porządnego kuksańca.- Jeśli czegoś się bardzo chce, to się to dostaje.
-Tak jak my bardzo chcieliśmy siebie w Hogwarcie, prawda?- powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko, a później złączyłam nasze usta. Pocałunek był taki jak zawsze. Słodki i delikatny, choć jednocześnie namiętny i gorący. To co czułam wówczas, gdy nasze usta się stykały nie równało się z niczym innym.
Za każdym razem inne, a jednak takie same.
***
-Kiedy wraca Syriusz?- spytał James, gdy wszedł z powrotem do salonu z pokoju chłopców, których poszedł ukołysać do snu. Obaj byli bardzo zmęczeni, więc nie zajęło mu to dużo czasu. Remus zasnął na kanapie, również wykończony całodniową zabawą, a Luna cicho i spokojnie gaworzyła w ramionach mamy.
Ja z Doras natomiast wspominałyśmy dawne czasy.
-Powinien wrócić w niedzielę. Jeszcze tylko dwa dni. Damy sobie radę, chociaż nie powiem, że momentami jest ciężko- powiedziała, przymykając oczy.
-Dajesz sobie jakoś radę?- spytałam z troską. W jej oczach zaszkliły się łzy.
-To jego pierwszy taki wyjazd. I mimo, że z dziećmi nie mam większych problemów i radzę sobie, nawet nauczyłam się trochę kontrolować wszystkie te wybryki Remusa, to najzwyczajniej w świecie mi go brakuje. Jakoś inaczej jest w domu z nim, a inaczej bez niego. Dobija mnie ta cisza, którą przełamują tylko krzyki dzieci. Brakuje mi jego dziwacznych żartów i śmiechu. Po prostu jego- wymruczała cicho, by nie obudzić dzieci.
-Ahh, a pomyśleć że jeszcze kilka lat temu był takim hogwarckim casanovą- westchnął James z rozmarzeniem.-Czasem brakuje mi tych czasów, w których walcząc o was zawzięcie podrywaliśmy każda dziewczynę w Hogwarcie, byście w końcu i wy zwróciły na nas uwagę.
-Zdajesz sobie sprawę, że to w żaden sposób nie podziałało?
-A jednak siedzimy tu teraz razem- wystawił mi język, na co przewróciłam oczami.
-Tylko i wyłącznie dlatego, że trochę zmądrzałeś i przestałeś zachowywać się jak pajac.
-A ty przestałaś udawać, że mnie nie kochasz od zawsze.
Posłałam mu wrogie spojrzenie, a uśmiech na jego twarzy tylko się pogłębił.
-Powinnam się zbierać. Luna już zasypia, a Remus...- uśmiechnęła się na widok śpiącego malucha.- Jest tak niepodobny do Remusa Lupina, czyż nie?
-Ale wyrośnie na równie dobrego człowieka- powiedział James, także patrząc na małego bruneta. Jego intensywnie szare oczy były teraz zamknięte, a ramiona unosiły się leciutko na skutek miarowego oddechu.
-Niech zostanie z nami- stwierdziłam.- Odpoczniesz trochę.
-Nie Lily- odpowiedziała niepewnie.- Nie chcę was obciążać. Remus jest trudnym dzieciakiem.
-To dla nas żaden kłopot. Poćwiczymy trochę- James wyszczerzył się do brunetki a ja przewróciłam oczyma.
-Czy ty coś sugerujesz?- spytała Black unosząc brwi, na co cicho się zaśmialiśmy.
-Nie wspominałem, że chcę mieć olbrzymią rodzinę? Ale możesz być spokojna. Remusowi włos z głowy nie spadnie.
-O to się nie martwię- powiedziała, przytulając mnie i Jamesa na pożegnanie.- Wrócę po niego jutro. I dziękuję.
Wyszła z domu i pokierowała się do swojego mieszkania nieopodal Doliny Godryka. Podziwiałam ją jaka była dzielna, twarda, silna. Jak dobrze sobie radziła przez te wszystkie lata z każdą jedną przeszkodą.
I cieszyłam się, że już na zawsze będzie moją przyjaciółką.
CZYTASZ
JILY • ostatnia szansa |Huncwoci
Fanfiction"Byliśmy przecież tylko dwójką nastolatków zagubionych w labiryncie myśli i słów, potrzebujących największej magii, którą jest miłość." #2 w Jily