Rozdział II

5.6K 257 231
                                    

Rano wyszłam z dormitorium mówiąc głośne "wychodzę", którego jednak nikt nie usłyszał. Dziewczyny spały i raczej nie zapowiadało się na to, by wstały przed dwunastą. Typowa, leniwa niedziela, dzień odpoczynku i braku zmartwień.

W pokoju wspólnym byli już Huncwoci, pochylający się nad notatkami, gdzie były zapisane ich "tajne" kawały. Po wczorajszym wieczorze byłam lekko zmieszana. Nie chciałam zachowywać się inaczej niż zwykle, a jednocześnie nie mogłam być z nimi blisko. Różniło nas wszystko, a jednak łączyło jeszcze więcej. Oni są popularni, dziewczyny wdychają do nich na każdym kroku, a każdy chłopiec rzuca im zazdrosne spojrzenia. Ja mam tylko skromne grono przyjaciół, którym mogłabym powierzyć własne życie. Są przystojni i pewni siebie, bo znają swoją wartość. Ja jestem typem zakompleksionej kujonki, która stara się nie rzucać w oczy, by przypadkiem nie urazić kogoś samą egzystencją.

Czy tak dwa różne światy powinny się ze sobą spotkać?

James Potter. Dla innych świetny gracz Quidditcha, dobry uczeń i oddany dla tych, których kocha. Dla mnie od kilku lat jedynie arogancki dupek o narcystycznym charakterze,  z włosami jakby dopiero co zsiadł z miotły.

Syriusz Black, jego najlepszy przyjaciel i przyszywany brat. Jedyne za co podziwiałam Jamesa, to właśnie za tak silną więź, jaka łączy go z Syriuszem. Arystokrata, który za wszelką cenę chcę poróżnić się od rodziny. Odrzucony i zraniony przez los, a jednocześnie najbardziej pozytywna osoba jaką znam.

Remus Lupin był inny od pozostałych Huncwotów, a jednocześnie tak bardzo do nich pasował. Zadziwiał swoją skromnością i dobrocią, a tym samym denerwował błyskotliwością wyrządzania huncwockich kawałów, które dzięki niemu były doskonale obmyślone. Często siedzieliśmy razem nad jeziorem gawędząc o tym wszystkim co się dzieje w naszym świecie, albo po prostu zagłębiając się w ciszy. Bo z właściwymi osobami nawet cisza potrafi zdziałać cuda.

I Peter Pettegrew, który nie odstępował Huncwotów i słodyczy z miodowego królestwa na krok.

-Hej Lily!- krzyknął Remus, wyrywając mnie z zamyślenia. Uśmiechnął się po swojemu w moją stronę.  Jego uśmiech był... specyficzny. Taki tylko jego. Nieśmiały i Huncwocki zarazem.

-Hej- odpowiedziałam i podeszłam do nich, czując, że nie mam wyjścia. -Co robicie?- zagadałam wesoło.

-Mamy w planie wysadzić schowek Filcha. Ostatnio stał się jeszcze bardziej wnerwiający niż zwykle. Chociaż... Chwila... Czy to w ogóle jest możliwe?- powiedział Potter, a ja uśmiechnęłam się zadziornie.

-A pan Prefekt naczelny nie powinien zachowywać się grzecznie, przynajmniej na początku roku?- spytałam go rozbawiona, chociaż w sumie nie spodziewałam sie cudów. Mimo, że Dumbledore dostrzegł zmianę w Jamesie i mianował po prefektem naczelnym, ja dobrze wiedziałam, że Potter nadal jest nieodpowiedzialnym dzieckiem, które pragnie robić wszystko to, czego nie wolno.

-Pani prefekt naczelna  jest tutaj od bycia grzeczną, Evans- odbił piłeczkę i wyszczerzył zęby w uśmiechu -Przecież dobrze wiesz, że Huncwoci nie poradzą sobie bez ich najwspanialszego, najpiękniejszego, najmądrzejszego i najbardziej błyskotliwego Rogacza-dodał, za co Łapa zdzielił go po łbie, a Remus przewrócił oczami.

-Widzę również, że najskromniejszego- prychnęłam.- Idę  na śniadanie-oznajmiłam chwilę później, wstając z kanapy.

-Czekaj Evans, idziemy z Tobą- powiedział szybko James i stanął obok mnie, czekając na resztę.

-Rogacz, przecież my już jedl...

-Remus chce powiedzieć, że całą noc obżeraliśmy się czekoladą. Śmiesz twierdzić Lunatyku, że to zastąpi nam prawdziwy posiłek?- wykręcił się James, a wszyscy ze zrezygnowaniem pokiwali głowami, po czym wstali i ruszyli wraz ze mną do wielkiej sali.
Usiedliśmy przy stole Gryfonów, który o tej porze był jeszcze dosyć opustoszały i każdy zajął się jedzeniem. Potter oczywiście usiadł obok mnie, a ja chcąc nie chcąc odpowiadałam co chwilę na jego zaczepki.

-Evans, umówisz się ze mną?- wypalił wreszcie z pełnymi ustami, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.

-A jak myślisz?

-Myślę, że...

-Lepiej za wiele nie myśl. I nie mów z pełnymi ustami, bo jeszcze się zakrztusisz.

-Jejku, Liluś nie martw się o mnie. To tak czy nie?

-Znasz odpowiedź, Potter. Dlaczego ja zawsze muszę się powtarzać?

-Okej, czekam dziś o osiemnastej na błoniach!- i wybiegł z sali wpychając sobie resztę tosta do ust, zanim cokolwiek zdołałam odpowiedzieć.

-Ale...-jęnęłam, a reszta Huncwotów roześmiała się widząc moją obolałą minę.

-James chyba nie przyjmuje odmowy.- podsumował Syriusz z donośnym śmiechem, na co posłałam mu zabójcze spojrzenie.

-On chyba nie myśli, że pójdę?- warknęłam nieco zirytowana.

-Na nas pora.- odrzekł Łapa i ukłonił się teatralnie, po czym wybiegnął z sali ciągnąc za sobą Petera-Chodź Lunio! -Blondyn wstał powoli, wsadzając sobie do buzi ostatni kęs śniadania, a gdy odchodził obrócił się jeszcze w moją stronę i powiedział:

-Może to jednak nie taki zły pomysł?

I puścił mi oczko, na co ja zrezygnowana uderzyłam głową w stół.

I ty, Remusie, przeciwko mnie?

***


-Dlaczego nam nie powiedziałaś?- usłyszałam zbulwersowany głos Dorcas wbiegającej do dormitorium.

-Co? O co cho...- zaczęłam zdezorientowana, ale nie dane było mi dokończyć.

-Ohh, nie udawaj! Właśnie wróciłam od Huncwotów. Dlaczego nie powiedziałaś, że...

Tym razem to ja jej przerwałam, wiedząc co ma na celu powiedzieć.

-Nigdzie nie idę! Potter sobie coś ubzudrał.

-Nawet nie żartuj i ubieraj się! Nie pozwolę zmarnować ci szansy na spędzenie wieczoru z miłością twojego życia!

-Dorcas, dobrze wiesz, że nie znoszę Pottera! Nie ruszam się z dormitorium!

-A za kilka lat będziesz mi narzekać, że mogłaś jednak pójść z Potterem na randkę w tą piękną wrześniową niedzielę... Mielibyście o czym opowiadać dzieciom!

Westchnęłam. Dorcas była typem marzycielki, więc gdy ta zaczęła wyobrażać sobie przyszłość, trudno było ją ściągnąć z powrotem na ziemię. Popatrzyłam na Marlenę szukając w niej ratunku, ta jednak tylko się uśmiechnęła i powróciła do czytania książek i jedzenia czekoladowych żab.

-Dobra, pójdę, zadowolona?- odburknęłam patrząc na brunetkę. Na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech.- ale tylko ze względu na te dzieci- dodałam z uśmiechem, a dziewczyny wybuchnęły  śmiechem.

-Chodź, wybierzemy ci coś ładnego.

Dor zaciągnęła mnie do swojej szafy i zaczęła pokazywać ubrania, których nigdy w życiu bym nie założyła. W końcu zdecydowałam się na dżinsową spódniczkę i białą bluzkę z bufiastymi rękawami, po czym rozczesałam włosy i wyszłam z dormitorium. Dopiero gdy znalazłam się na błoniach poczułam jak chłodny był dziś wieczór. Dostrzegłam czarnowłosego siedzącego na brzegu jeziora i wpatrującego się w taflę wody.

James nie był jednak sam. W co on pogrywał?



JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz