Rozdział XXVI

3K 207 194
                                    


Zachęcam do przeczytania notki pod rozdziałem.
Buziaki i miłego czytania ;**

***

-Tak się cieszę, że jesteś już w zamku!- powiedziała Dorcas ściskając mnie mocno, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu weszłam do naszego dormitorium. Było to wspaniałe uczucie- znów znaleźć się w domu.

-Wszyscy się bardzo martwiliśmy-powiedziała Marlena, a mi łzy stanęły w oczach i natychmiast objęłam dziewczynę. Kochałam moich przyjaciół i zdecydowanie nie zamieniłabym ich na nic innego.

-James wariował- Mary przewróciła oczami.- Jak dobrze, że uwolniłaś nas już od słuchania ciągłego "biedna Lilusia, pewnie umiera z bólu podczas gdy ja ślęczę bez celu na eliksirach".

-Właśnie, James-odezwałam się gdy usiadłam na moim łóżku.-Nie wiem co mam z nim zrobić.-powiedziałam markotnie.

-To proste- Dorcas była do tego widocznie bardzo optymistycznie nastawiona.-Daj mu szansę, i tak prędzej czy później będziecie razem i będą małe Potterki- uśmiechnęła się marzycielsko, a ja spojrzałam na nią pretensjonalnie.

-Ale ja nie wiem czy to dobry pomysł- przygryzłam wargę i usiadłam na moim łóżku, patrząc wyczekująco na dziewczyny.

-Dziewczyno, on tyle dla ciebie zrobił, a ty jeszcze zastanawiasz się czy dać mu szansę? Dobrze wiesz, że mógł zginąć ratując ciebie, co pokazuje jaką siłę ma jego uczucie, którego tak naprawdę nie umie w pełni zobrazować, gdyż wszyscy wiemy że jest jeszcze dzieckiem. Ale czy to źle? Takich chłopców trudno znaleźć nawet ze świecą- warknęła Marlena nieźle zirytowana.

-Potrzebuję trochę czasu, aby to wszystko przemyśleć i podjąć właściwą decyzję. A teraz idę do Huncwotów, bo okropnie się za nimi stęskniłam- przyznałam, szczerząc się jak idiotka- Może chcecie iść ze mną?

-Wiesz Lily, my się za nimi za bardzo nie stęskniłyśmy... Nie dali nam na to szansy. Idź sama- odrzekła Dor, na do wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.

Wchodząc do dormitorium chłopców czułam pewnego rodzaju podekscydowanie, bo mimo że zazwyczaj ta wielka czwórka bardzo mnie denerwowała, zdecydowanie moje życie bez nich byłoby monotonne i warte o wiele mnie.

Niektórych ludzi zaczynamy doceniać dopiero wtedy, gdy ich obecność w naszym życiu zostaje ograniczona.

-Cześć chłopcy!-odezwałam się entuzjastycznie, a jeden z Huncwotów od razu wziął mnie w swoje objęcia, przyciskając do własnego torsu. Poczułam słodki zapach czekoladowego szamponu.

-James, udusisz mnie!-pisnęłam, a o odskoczył ode mnie z udawaną obawą, na co wszyscy się zaśmialiśmy. Wyścisłałam też bratersko Remusa i Syriusza i pomachałam Peterowi, który siedział na swoim łóżku zajadając się żelkami.

-Co słychać w Hogwarcie?- zagadałam kładąc się jakby nigdy nic, na łóżku Jamesa Pottera. Jemu to jednak nie przeszkadzało, gdyż natychmiast usadowił się koło mnie.-Pewnie się stęskniliście, co?

-Nie miał nam kto wlepiać szlabanów, gdy byliśmy niegrzeczni- powiedział Łapa ścierając niewidzialną łzę z policzka.

-Ani na nas krzyczeć, gdy hałasowaliśmy w pokoju wspólnym- dodał zgryźliwie James, uśmiechając się wrednie.

-Ale też nie miał kto nam tłumaczyć eliksirów i pomagać w jedzeniu czekolady, gdy tabliczka mnie przerastała- dokończył Remus, posyłając mi ciepłe, miodowe spojrzenie.

-Zapomnieliście, że nie miał kto liczyć zjadanych przeze mnie kalorii-wtrącił żartobliwie Glizdogon.

-I nie miał kto mi odmawiać randek- powiedział James smutno podsumowując pasy udręk i nieszczęść jakie ich spotkały podczas mojej nieobecności, a ja się tylko zaśmiałam.

JILY • ostatnia szansa |HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz