Drżącymi rękami odłożyłam karteczkę na szafkę nocną, po czym usiadłam na łóżku. Byłam zrozpaczona i naprawdę się bałam, ale nie pozwoliłam wyciec słonym łzom z oczu, które niemiłosiernie piekły mnie pod powiekami.
Miałam dość tego, że nawet w świecie czarodziejów zawsze byłam kimś gorszym. Nigdy nie miałam zapewnionego stuprocentowego bezpieczeństwa, bo zwykle komuś przeszkadzało, że pochodziłam z mugolskiej rodziny. Ja nie przywiązywałam do tego większej wagi, ale teraz cholernie się bałam. Bałam się i to było moją największą słabością...
Nie był to jedynie lęk o mnie samą, bo to stanowiło tylko minimalną część tego strachu. Bałam się o moich rodziców, o moją siostrę, o wszystkie osoby, na których tak bardzo mi zależało... Niczemu przecież nie byli winni i choć byli świadomi zagrożeń, których w moim świecie było coraz więcej, nie do końca wiedzieli , że mogły się one wiązać z tym, że oni również nie byli bezpieczni.
Nie chciałam zamknąć tego lęku w samej sobie, chciałam dać sobie pomóc. Przecież miałam wspaniałych przyjaciół gotowych ruszyć mi na ratunek w każdej sytuacji. Ale do kogo miałabym się zwrócić o radę?
Pierwsze na myśl przyszły mi moje przyjaciółki, ale szybko wybiłam sobie ten pomysł z głowy. Mary i Marlena zaczęły by panikować jeszcze bardziej niż ja sama mam w zwyczaju, a Dorcas zaczęłaby planować zabójstwo albo co gorsza, obróciła by to w żart. Poza tym było zbyt ryzykowne...
Syriuszowi nie ufałam na tyle, by powierzyć mu ten sekret, chociaż kochałam go jak brata i był dla mnie bardzo ważny, a Remus miał za dużo zmartwień na głowie. Pozostał mi więc James i choć nie byłam do końca przekonana czy to dobry pomysł postanowiłam, że zajmę się tym jutro. Tymczasem oddałam się w objęcia Morfeusza, pełna niepokoju i niepewności co do tego co ma się wydarzyć.
***
-Wstawaj Lily! Obrona przed czarną magią! Za 5 minut!- krzyknęła mi nad uchem Mary, na co mruknęłam z niezadowoleniem.
-Jeszcze 10 minut. Proszę.
Moje błagania jednak nie zostały wysłuchane, a moja cieplutka kołdra chwilę później leżała na ziemi, brutalnie ze mnie ściągnięta przez Dorcas.
-Oddawaj, Meadowes!- warknęłam tylko przykrywając głowę poduszką.
-Evans, wstawaj, bo zawołam Pottera!- powiedziała Marlena wychodząc z łazienki, ale ja tylko obróciłam się na bok wiedząc, że dziewczyna żartuje. Nie było mi jednak do śmiechu, gdy chwilę później rzeczywiście przyprowadziła okularnika.
-Ktoś tu nie chce wstać?- szepnął mi nad uchem, na co wzdrygnęłam się lekko, gdyż trochę mnie przestraszył. Obróciłam się w jego stronę, po czym zwróciłam się do moich przyjaciółek.
-Nienawidzę was, dziewczyny.
One jedynie się zaśmiały zapewniając mnie, że też obdarzają mnie tak silną miłością jak ja ich.
Nie widząc innego wyjścia wstałam i weszłam do łazienki, by się umyć i ubrać, po czym wyszłam, a w pokoju już nikogo nie było, więc wziąłam torbę i pognałam do sali, w której od kilku minut odbywały się lekcje obrony przed czarną magią.
Biegłam szybko, a gdy zdyszana skręcałam w ostatni korytarz, ja- jak to ja, musiałam na kogoś wpaść. Tym razem tym ktosiem okazał się nie kto inny jak James Potter.
-Woaahh, wiedziałem, że na mnie lecisz, ale że aż tak? - zaśmiał się wstając z podłogi, na której obydwoje się znaleźliśmy przez moją niezdarność. Chłopak podał mi rękę, a ja nieśmiało przyjęłam pomoc.
-Nie wiem czy wiesz, głąbie, ale sala do Obrony jest tam- powiedziałam wskazując w kierunku, z którego on właśnie przybył.
-Profesor Jordan stwierdził, że coś ci się mogło stać i mnie po ciebie posłał.
Pokręciłam oczami i spojrzałam na niego z politowaniem.
-A tak serio?
-Tak serio to po prostu zapomniałem książek do obrony i zostałem wydalony z klasy.- powiedział i wyszczerzył się w nienaturalnie szerokim i śnieżnobiałym uśmiechu.- Paskudny humor ma dziś nasz profesorek, więc nie radzę ci tam wchodzić- ostrzegł mnie rozczochraniec, na co ja jedynie się uśmiechnęłam lekko rozbawiona.
-Więc może pójdziemy do sowiarni?- spytał mnie po chwili ciszy, która stała się dość męcząca. Pokiwałam głową na zgodę i ruszyliśmy w wyznaczonym kierunku.-Wiesz, James, muszę z Tobą pogadać- zaczęłam, gdy tylko dotarliśmy do sowiarni. Rozmowa, nad którą dość długo myślałam i układałam słowa w głowie przez całą noc.
-Tak?- spytał lekko zdziwiony głaszcząc swojego puchacza.
Wyciągnęłam pomięty liścik z kieszeni i bez zbędnych ceregieli wcisnęłam w jego dłoń. Następnie przygryzłam lekko wargę i czekałam na jego reakcję, bacznie go obserwując i głaszcząc naszą wspólną sówkę, Nica, który powoli wyrastał na pięknego puchacza.
Chłopak zmarszczył brwi i przybrał zmartwiony wyraz twarzy. Chwilę patrzył pustym wzrokiem na kawałek pergaminu, a później przeniósł swoje czekoladowe oczy na mnie. Kryło się w nich coś w rodzaju troski i lęku, i powoli zaczęłam żałować, że jednak komuś o tym powiedziałam.
-James... ja.. - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, gdyż ten przyciągnął mnie do siebie najdelikatniej jak potrafił i złożył na moich ustach czuły pocałunek, w którym przelał całą swoją troskę. Jego wargi były ciepłe i miękkie, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Wszystko działo się tak szybko, a ja byłam tak zszokowana, że nie zdążyłam nawet odwzajemnić pocałunku ani go odepchnąć. Następnie James pozwolił mi wtulić się w jego tors, czego w obecnej chwili naprawdę potrzebowałam. Potrzebowałam jego obecności.
-Pamiętaj, że masz mnie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
I takie zwykłe słowa, słowa, które zostały wypowiedziane przez osobę, której kiedyś nienawidziłam z całego serca pozwoliły mi uwierzyć, że rzeczywiście przy nim jestem bezpieczna.
***
Nie bijcie, wiem że długo mnie nie było, ale chcę mieć ten głupi czerwony pasek na świadectwie, więc trochę muszę się postarać😁❤
Proszę o gwiazdki, bo dla was to tylko jedno kliknięcie, a dla mnie bardzo duża motywacja❤Dziękuję za wszystko!❤️
CZYTASZ
JILY • ostatnia szansa |Huncwoci
Fanfiction"Byliśmy przecież tylko dwójką nastolatków zagubionych w labiryncie myśli i słów, potrzebujących największej magii, którą jest miłość." #2 w Jily