Smoki zdawały się być całym moim życiem. Uwielbiałem je za to, że były jedyne w swoim rodzaju. Te zwierzęta zawsze zdawały mi się być tak niesamowite i wyjątkowe. Ich potęga imponowała mi, a fakt, że mogłem zginąć podczas opiekowania się nimi, napawał mnie adrenaliną połączoną z pewną dozą szaleństwa. Jednak te stworzenia stanowiły integralną część mnie i nie potrafiłem zwalczyć chęci pracy połączonej z tymi ogromnymi gadami.
Dlatego też po ukończeniu Hogwartu zamiast sportowej kariery, wybrałem swoją niebezpieczną pasję i wyjechałem do Rumunii. Matka nie była zadowolona z tego obrotu sprawy i wcale się temu nie dziwiłem – w końcu po parunastu latach od podjęcia tej decyzji widzę, jak moje ciało oszpecają blizny, które powstały przez starcia ze smokami. Jednak to była moja decyzja i moje życie, które miało mnie związać ze zwierzętami i nie dać nic więcej.
A teraz siedzę na łóżku, patrzę jak śpi na nim drobna, urocza kobieta i nie wierzę we własne szczęście, które spotkało mnie w nieszczęściu.
Wszystko działo się po wojnie – Harry pokonał Lorda Voldemorta i wyzwolił czarodziejski świat od idei czystości krwi. Zakończenie zdawać by się mogło idealne, gdyby nie to, że nie tylko Czarny Pan poległ w tejże bitwie. W niej zginęli także nasi znajomi, przyjaciele, a w tym mój brat. Nie tylko mi trudno było pozbyć się wracającego w snach obrazu Freda, który leżał martwy na kamiennej posadzce Hogwartu. Śmierć tak bliskiej osoby spowodowała w całej rodzinie atmosferę pełną smutku.
Żałowałem, że musiałem wracać do Rumunii i przeciągałem wyjazd na coraz to późniejsze terminy aż w końcu rodzice wręcz wypchnęli mnie z Nory, abym wrócił tam, gdzie ponoć znalazłem swoje miejsce. Mimo to cały czas kontaktowałem się z resztą rodzeństwa, a szczególnie z George’iem, dla którego stałem się pewnego rodzaju podporą. Potrafiliśmy przegadać całą noc, wspominając Freda albo unikając tematu bliźniaka.
Z czasem temat śmierci jednego z Weasleyów stał się w pewnym stopniu neutralny – zaczęły nawijać się inne tematy, a Fred, choć był nadal żywy w naszych wspomnieniach, nie stanowił przeszkody w rozpoczęciu kolejnego rozdziału życia. Nora powoli wracała do swej świetności, każdy zajął się swoimi sprawami, George powoli podnosił się z depresji, a ja oddawałem się całym sobą pracy.
I wtedy jedna ze sów przyleciała do mnie z listem przywiązanym do nóżki. Odwiązałem go i przeczytałem, drętwiejąc na moment, nie mogąc uwierzyć w literki, które napisała mama.
„Z Ronem jest źle. Trafił do św. Munga. Mama” – te słowa dudniły mi w głowie. Nie napisała, abym rzucił wszystko i wrócił, ale wiedziałem, że to jedyne wyjście. Jeśli Molly Weasley stwierdziła, że jest źle to naprawdę musiało stać się coś złego i wiedziałem o tym, więc jedyne co, to nabazgrałem list do mojego szefa i jak najszybciej załatwiłem powrót do domu.
W Norze zastałem podobną atmosferę do tej, która panowała po wojnie, choć znajdował się w nim tylko George, który siedział na kanapie i pusto patrzył w płomienie kominka.
– Hej – mruknąłem cicho.
Wzrok brata został skierowany w moją stronę.
– Cześć, Charlie. Tak myślałem, że się zjawisz – odparł.
– To oczywiste. Reszta jest w szpitalu? – zapytałem.
– Tak. Ja chciałem pobyć trochę sam i w sumie poczekać na ciebie.
– George, ale o co chodzi? Co się stało z Ronem?
Brat zamilkł na chwilę, zapewne zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co miał mi do przekazania.
CZYTASZ
Miniaturki | Harry Potter
FanfictionMiniaturki z świata Harrego Pottera. Miniaturki nie są moje pochodzą z różnych blogów.😊