Potworna zupa

910 73 15
                                    

Obudziłaś się w sobotni poranek z poczuciem winy. Byłaś całkowicie wypoczęta po kilku godzinach snu, ale wiesz, że Twojemu sąsiadowi potrzebna byłaby podwójna dawka tego czasu, aby mógł funkcjonować poprawnie. Usiadłaś na łóżku, będziesz musiała zająć się godzinami jego snu. Zaczęłaś dzień jak zawsze. Sprawdzając wiadomości nim wstaniesz z łóżka i udasz się zrobić pranie. Założyłaś na siebie sweter, aby ochronił Cię przed słońcem, buty i chwyciłaś za kosz. Spacer do pralni był przyjemny, pewnie dlatego, że niebo zakrywały chmury. Właściwie nic nie czułaś na skórze, kiedy szłaś wzdłuż budynku do pralni. Właśnie pakowałaś ubrania do maszyny kiedy drzwi się otworzyły. Po chwili wczłapał się do środka szkielet. Sans nigdy nie przejmował się swoim wyglądem, lecz dzisiaj przypominał chodzące siedem nieszczęść. Tak, jakby ubrał się w coś, co przypadkowo wpadło mu w ręce. Miał swój ulubiony czerwony golf nie dość, że tył na przód, to jeszcze na lewą stronę. Zakołysał się lekko z koszykiem w rękach, kiedy drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem.

-Cześć – mruknął zaspany. Popatrzyłaś na niego wrzucając swoje ubrania do drugiej pralki.

-Nie powinieneś spać? - zapytałaś – Wyglądasz jak trup. I nie, to nie jest kawał o szkieletach. - Jego ostre zęby wykrzywiły się w uśmiechu, gdy podszedł do pralki

-Mama pyta się Jasia. Masz coś do prania? Nie. Odpowiada Jasio. Pranie jest spoko – mruknął sennie. Zmarszczyłaś oczy wsypując proszek do pralek.

-Czacho, prawie śpisz na stojąco. Jakim sposobem możesz jeszcze opowiadać kawały?

-Co? Nie możesz znieść mojego czystego humoru? - szczerzył się w trakcie otwierania pralki obok Twojej, wrzucił do niej swoje ubrania

-Czacho... nie – ostrzegłaś. Jego źrenice zabłyszczały radośnie.

-Rozmawiają dwie pary majtek w pralce. O widzę, że wakacje były udane, po tej brązowej opaleniźnie. Mówi jedna. Nie, dzień był posrany.

-To było kiepskie. – mruknęłaś z lekką odrazą

-Co to jest? - stanął i zaczął kręcić kółka rękami w powietrzu. Kiedy nie odpowiedziałaś rzucił – Mamo. Tato. Jestem. W. Pralce – Walczyłaś z uśmiechem, aby nie dać mu satysfakcji. Jeżeli teraz się poddasz, jesteś pewna, że nigdy nie skończy. Wcisnęłaś start na swojej pralce i popatrzyłaś na niego.

-Czacho... skoro oboje robimy pranie w tym samym czasie, może ja skończę twoje za ciebie? W ten sposób wrócisz do domu i zdrzemniesz się jeszcze trochę nim przyjdzie Wielki Szef Paps.

-Nie! - machnął ręką ziewając – Saaaaam to zrobię. Nie p'czebuję t'ojej 'ocy... - zerknęłaś na pół przytomnego kościotrupa przed sobą. Nie. Musi iść spać. Potrzebuje tego. Ledwo stoi na nogach, ostatnio kiedy był w takim stanie zniszczył Ci telewizor. Choć jesteś pewna, że nie będzie próbował Cię zabić, nie znaczy to, że w tym stanie nie jest zdolny do zrobienia jakiejś głupoty.

-Dzisiaj gotujesz. Czacho. Nie zjem już więcej żadnego zatrutego dania, tylko dlatego, że byłeś zbyt zmęczony aby gotować.

-Jessssst doooobrze. - znowu ziewnął mrugając powoli. Wsunął ręce do kieszeni. Wyciągnął kilka monet i wsadził je do maszyny. Nasłuchując, jak stuknął gdy wpadną do środka. Potem, zaczął rechotać sam do siebie. Stałaś w ciszy patrząc, jak histerycznie śmieje się do pralni. Tak. Zrobisz za niego jego pranie, czy mu się to podoba czy nie. Pozwolić mu siedzieć w takim stanie przy bracie to nie jest dobry pomysł. Jeżeli Papyrus będzie sprawdzał też stan samotnie żyjącego brata, ten koniecznie musi się wyspać. Ten szaleńczo śmiejący się szkielet przed Tobą zdecydowanie nie spał zbyt wiele.

Undertale: Gra w kości [The Skeleton Games - tłumaczenie PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz