Droga do Muffet była cicha. Papyrus na początku wydawał się być podekscytowany przejażdżką, patrzył uważnie na wszystko co widział w oknie. Ale po jakimś czasie, przestał mówić i tylko patrzył. O czymś myślał, ale nie czułaś potrzeby wypytywania go. Zamiast tego prowadziłaś w ciszy, pozwalając aby miał trochę czasu dla siebie. A może też dlatego, że starałaś się skupić na drodze, kiedy opuściłaś trochę siedzenie mając nadzieję uciec przed palącym słońcem.
-J-JESTEŚ PEWNA, ŻE POWINNAŚ PROWADZIĆ? – zapytał nagle.
-Huh...? – odpowiedziałaś walcząc z bólem na brzuchu. Choć ubrałaś się tak, by chronić się przed słońcem, ubranie nie blokowało wszystkich jego promieni. Całe ciało miałaś pokryte potem. Czułaś, że Twoja twarz, jedyna część ciała która nie była w żaden sposób osłonięta, parzyła!
-L-LUDZIU?! – Zwolniłaś w ostatniej chwili unikając kolizji z autem przed sobą.
-N-nie martw się.. – powiedziałaś słabo – Prawie jesteśmy na miejscu...
-O CO MAM SIĘ NIE MARTWIĆ?! – krzyknął, martwiąc się wyraźnie bardziej – CO SIĘ DZIEJE? WCZEŚNIEJ BYŁO Z TOBĄ WSZYSTKO DOBRZE, ALE TERAZ DYSZYSZ CIĘŻKO I... MINĘŁAŚ ZNAK STOPU! TO NIELEGALNE!
-Oj... - nie za bardzo się przejmowałaś. Naprawdę ciężko oddychałaś. Miałaś nadzieję, że w ten sposób ostudzisz jakoś swoje ciało. Było tak ciepło! Wszystko było takie gorące! Skręciłaś na podjazd do piekarni Muffet i nie marnując ani chwili, jak tylko zaparkowałaś, pobiegłaś w stronę drzwi. Pchnęłaś je, czułaś jak ciało się uspokaja schronione przed słońcem. Ciepło powoli znikało, choć nadal dyszałaś. Usłyszałaś, jak drzwi za Tobą się otwierają.
-BYŁAŚ DOBRYM KIEROWCĄ PRZEZ POŁOWĘ DROGI, ALE OSTATNIA CZĘŚĆ BYŁA BARDZO...- przerwał, podniosłaś wzrok nadal dysząc, aby spojrzeć co się dzieje. Setki małych puchatych pająków, na ścianach i suficie patrzyły w waszą stronę. Zaraz potem usłyszałaś krzyk.
-Co zrobiłeś mojemu człowiekowi?! – może nie krzyk, ale bardzo głośny szept. W piekarni było pełno ludzi, którzy patrzyli na Ciebie szeroko otworzonymi oczami. Widziałaś jak kilkoro z nich wyciągnęło telefony, aby nagrać jak Muffet wychodzi zza lady by podejść do Ciebie. – Szaraczku, jesteś cała blada! Dlaczego wyszłaś w taki słoneczny dzień? – zapytała z czarnymi ślepiami przepełnionymi zmartwieniem. Szybko przeniosła je ze wściekłością patrząc na potwora za Tobą – To twoja wina! – Papyrus skrzyżował ręce
-NIE ZROBIŁEM NICZEGO NIELEGALNEGO TEMU CZŁOWIEKOWI, JEJ FATALNY STAN JEST WYNIKIEM JEJ ZACHOWANIA I... - znowu przestał mówić, kiedy więcej pająków otoczyło go na podłodze
-Nic mi nie jest Muffet – dyszałaś starając się odwrócić jej wzrok od wielkiego szkieleta – Naprawdę, nic mi nie jest. – Pająki się zatrzymały, lecz ona nie odwracała od niego wzroku, biorąc Cię jednocześnie za rękę
-Chodź, usiądź przy stoliku, jestem pewna, że znajdę miejsce dla ciebie... - Prowadziła Cię za dłoń, jej ręce były o wiele dłuższe i szczuplejsze niż Twoje. Jej lawendowa skóra była bardziej fioletowa i zauważyłaś to samo mruczenie, jakie dochodziło od Sansa za każdym razem, kiedy go dotykałaś. Pachniała dzisiaj bardzo dobrze i marzyłaś, aby Cię nie puszczała. Posadziła Cię na stoliku na tyle i uśmiechnęła się w stronę ludzi, którzy tam siedzieli. – Moi drodze... chciałabym was przeprosić i poprosić o ustąpienie tego miejsca – mówiła słodko – Oczywiście, nie zostawicie go za darmo – wyciągnęła w ich stronę trzy kupony – W ramach przeprosin... - Ludzie wstali biorąc kupony. Myślałaś, że będą źli, że ich wykopano z miejsca, ale tak nie było. Słodycze w tym sklepie są naprawdę drogie. – Masz... jest tu ciemno i miło – powiedziała kiedy oboje usiedliście. Najbliższe okno nagle zostało przysłonięte fioletową żaluzją, kilka pająków później odeszło na bok.
CZYTASZ
Undertale: Gra w kości [The Skeleton Games - tłumaczenie PL]
FanfictionOd czasu zniszczenia bariery minęły miesiące. Potwory w końcu uzyskały prawo do przemieszczania się po mieście. Siedzisz nocą w swoim małym mieszkanku i robisz swoje kiedy nagle słyszysz muzykę zza ściany. Czy Twój sąsiad zawsze musi słuchać muzyki...