Prolog | "Nie jest tak źle"

1.7K 165 20
                                    

cavetown - talk to me

Steve słyszał to całe swoje życie. Nie jest tak źle. Nie było źle, gdy jako małe dziecko dusił się po wspięciu na pierwsze piętro, a przynajmniej tak powtarzała jego mama. Tę samą odpowiedź uzyskał od niej, gdy przyszły pierwsze wyniki badań i na jaw wyszło, że jego układ odpornościowy istniał, jakby go w ogóle nie było, a astma była w stanie go zabić właściwie w każdej chwili.

Ale przecież nie jest tak źle.

Szpitalny personel uwielbiał gościć u siebie blondyna, chociaż po jakimś czasie gościem czuł się bardziej we własnym domu, niż w sterylnym, surowym budynku pełnym zaraz, chorób, ran, a nawet czasem śmierci. Był tym radosnym szkrabem, później już młodzieńcem, który chętnie zagadywał znudzonych zawodem lekarzy. Dowiadywał się o ich zainteresowaniach i zostawał obdarowywany wszelkimi radami. Jego rodzice zdążyli pożartować sobie, że wyrósł bardzo szybko, przez co mają w domu nastolatka o mentalności człowieka bliskiego wieku emerytalnego. Był kochany przez dorosłych.

Nie wiedział, czy to przywiązanie tych ludzi, czy po prostu rozwój medycyny pomógł mu wrócić na prostą ze swoim zdrowiem. Niegdyś nie było nawet mowy, aby mógł konkurowac z innymi dziećmi w czymkolwiek - chyba że mówiliśmy o zadaniach umysłowych, chociaż i tak zawsze znajdywał się ktoś lepszy od niego. Zaczytywał się w książkach i zamiłowanie do nich nigdy go nie opuściło, nawet kiedy mógł już grać z innymi chłopcami w piłkę lub chodzić nad rzekę pływać. Gdzieś w sercu nosząc słowa znajomej pielęgniarki, starał się też szkicować dalej, słysząc od niej, że naprawdę miał do tego talent.

Steve pogodził się z tym, że jego dzieciństwo przemknęło w towarzystwie przestarzałego pokolenia, praktycznie bez przyjaciół, a najlepszą rozrywką została kartka i ołówek. Nie było tak źle.

Niestety tylko on się z tym pogodził.

Kiedy po raz pierwszy trafił do szkoły, była to pierwsza liceum. Przedstawiał się pełnym imieniem i nazwiskiem, wystawiał dłoń na powitanie, włosy zaczesywał w perfekcyjnie wygładzoną fryzurę, a także nosił koszule zapięte pod samą szyję, wsunięte za pas spodni. Był conajmniej dziwny dla jego rówieśników, a kiedy zdał sobie z tego sprawę, rzeczywistość uderzyła go po raz pierwszy.

Dorośli nadal go lubili, lecz tylko oni. Był grzeczny, ułożony, zwracał się do nich z szacunkiem, również nauka nie szła mu źle, wiele czasu poświęcił na nią w szpitalnej szkółce, czerpiąc z lekcji jak najwięcej. Jednak szkolna młodzież nie była do niego przychylnie nastawiona. To nie tak, że stał się popychadłem, nikt raczej nie chciał zadzierać z Rogersem, który po stanięciu na równe nogi, wziął sobie za punkt honoru, aby przestać wyglądać jak ktoś, kogo można zdmuchnąć z powierzchni. Co za tym szło, był nawet przystojny w ocenie innych, ale...

- Wtedy mnie zapytał, czy Tumblr to jakiś zespół. Mówię wam, jest jakiś niedorobiony - charakterystyczny chichot przebiegł korytarzem. Chichot zarezerwowany na żenujące historie z nim w roli głównej.

Tak, Steve'owi umknęła bardzo wiele, a sytuacja w szkole doprowadziła go do punktu, gdzie sądził, że wiedział mniej niż w rzeczywistości. Zaczął się zastanawiać, czy faktycznie miał prawo o coś zapytać, czy znów zwyczajnie był "nie na czasie". W sklepach nawet ekspedientki wydawały mu się groźne, chociaż miały służyć przecież pomocą. Myślał, że jeśli zacznie się stronić od kontaktu z dorosłymi, przestanie być taki jak oni, ponieważ nikt mu nigdy nie powiedział, że to przecież nic złego.

Czuł się okropnie zagubiony w wielkim mieście, które zwykł obserwować jedynie zza szyby w samochodzie. W wieku niemal osiemnastu lat odniósł wrażenie, że wybudził się ze śpiączki trwającej parę dekad i nadrobienie wszystkiego zajmie mu równie tyle. Nawet jego przyjaciel -Bucky - nie był wystarczający, aczkolwiek "wystarczający" mogło być złym stwierdzeniem.

Byli dla siebie jak bracia odseparowani połowę życia. Steve miał wrażenie, że znał go doskonale, co zmieniło się diametralnie, gdy poznał też jego przyjaciół i rozrywki za jakimi przepadał. Chociaż Barnes nadal był mu diabelnie bliski, sytuacja zdezorientowała go na tyle, że zamknął się w sobie już do końca, bo skoro nawet jego najlepszy przyjaciel okazał się inny, niż przypuszczał, to czy mógł sobie i swoim przeczuciom w ogóle wierzyć?

Wszystko potoczyło się w okropnym kierunku, którego nikt się nie spodziewał. Steve Rogers miał problem, którego nie potrafił rozwiązać on sam, a nawet z pomocą rodziny czy przyjaciela. Świat wygrał, przeraził go i zagonił do bezpiecznej kryjówki, z której nie miał ochoty wychodzić - ze swojego pokoju.

Po pogodzeniu się z porażką rodzicielską, państwo Rogersowie powzięli odpowiednie środki, bo pomimo tej klapy, byli naprawdę dobrymi rodzicami i Steve nigdy nie pomyślał o nich inaczej. Nawet gdy czuł lekkie rozgoryczenie faktem, że postawiona mu została kolejna diagnoza, z którą się nie zgadzał. Jednakże chorzy podobno nigdy nie przyznają lekarzom racji.

Tylko dzięki temu głupiemu świstkowi papieru, mógł zostać rozpatrzony w roli kandydata do "Shield".

- Tam ci pomogą, kochanie - tylko tyle wyjaśnień uzyskał od mamy, która trzymała jego twarz w dłoniach, aby unieść wzrok chłoapaka na nią. - To naprawdę wspaniałe miejsce, poznasz wielu nowych ludzi i specjalistów.

Potrafił tylko się w nią wpatrywać i godzić z jej słowami.

Specjalistów.

Oficjalnie został przyjęty jako wychowanek ze zdiagnozowaną fobią społeczną i nerwicą lękową, do miejsca, gdzie podobno mógł z tym żyć spokojnie. "Shield" miała go chronić, takie było ich zadanie, oraz nauczyć go chronić się samemu, dzięki prawidłowej terapii, a należy zaznaczyć, że ośrodek miał świetne wyniki w leczeniu swoich podopiecznych.

Nieoficjalnie uważał, że fobia i nerwica była przesadą, a jego utarte, trochę niesztamponowe szlaki mu starczały, aby żyć prawie tak, jak każdy inny.

Starał się nie mieć im za złe, kiedy odprowadzał ich do wyjścia głównego wzrokiem, nadal czując pocałunek matki na policzku i pokrzepiające klepnięcie w ramię przez ojca. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, inna dłoń spoczęła na jego barku. Odwrócił się do nowo poznanego Nicka Fury'ego, człowieka, z którym będzie miał do czynienia przez najbliższe miesiące - mając nadzieję, że nie przerodzi się to w rok lub lata.

Nick nie wyglądał jak dyrektor placówki dla zagubionych dzieciaków, który dawał im otuchy życzliwym uśmiechem. Steve pokusiłby się o wyrażenie, że młodsze osoby mogłyby się wystraszyć wysokiego, czarnoskórego mężczyzny bez jednego oka - obiecał sobie, że kiedyś go zapyta o to - noszącego się w raczej ciemnych odcieniach ubrań.

Spojrzał przez ramię na ciągnący się dalej korytarz i rozwidlające się na jego końcu schody. Prawdopodobnie one dzieliły go od poznania takich, co on - za mało normalnych, ale zbyt ludzkich, by ich losem się nie przejąć.

Pewnie każda osoba na jego miejscu, wręcz z ulgą, że wreszcie może to powiedzieć, skomentowałaby, że było aż tak źle.

Jednak Steve był nadal sobą.

- Nie jest tak źle - stwierdził bardziej do siebie, lecz jego uwadze nie umknął miły uśmiech istniejący jednak w repertuarze pirata.

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz