Rozdział 34 | Serce w klatce

723 124 116
                                    

soko - we might be dead by tomorrow

Avengers nie posiadali super nazwy bez powodu. 

Jeśli zostało zbite okno, mikrofala w udostępnionym aneksie kuchennym przestała działać albo zamek do schowka zepsuto przez kilkukrotne próby otworzenia go różnymi sposobami, należało szukać członków przeklętej drużyny Coulsona, którzy, nawiasem mówiąc, świetnie się kryli, gdy wiedzieli, że mieli kłopoty. Przez czas spędzony w "Shield" opanowali do perfekcji pewne rzeczy i włamanie na skrzydło szpitalne w środku nocy to jedna z nich. 

Właściwie była to pierwsza większa akcja Rogersa, nie licząc feralnego skakanie po dachu w czasie paskudnej ulewy. Zwykle pakował się z resztą w mniejsze tarapaty, a niemal wszystko uchodziło im na sucho. Jednak istniał bardzo surowy zakaz niezbliżania się do oddziału zamkniętego, więc i kara za jego złamanie nie mogła być łagodna. W gruncie rzeczy dla kogoś nie z personelu mógł być nawet niebezpieczny. Dzieciaki wprowadzone tam albo były w złym stanie, albo, co gorsza, mogły wywołać zły stan u innych przez napady agresji czy też paniki. W tym jednym miejscu pielęgniarze wydawali się naprawdę wykonywać swoją pracę, kiedy gdzie indziej po prostu byli, odbywając swoją zmianę, zwracając uwagę na pilnowane dzieci dopiero w sytuacjach krytycznych. 

Przeszklone drzwi zawsze były zamykane i jedynie osoby uprawnione z odpowiednią kartą mogły odblokować wejście. Straż dzieliła się na jedną pielęgniarkę w portierni na zewnątrz - siedziała za wysoką ladą, uzupełniając brakujące dokumenty z dnia - druga natomiast przechadzała się po korytarzach w środku, pomiędzy zamkniętymi salami, w razie potrzeby interweniując, bądź zwołując potrzebną pomoc. 

Już wtedy Steve zmartwił się, czy dotarcie do pokoju, w którym leżał Tony było w ogóle możliwe, ale pozostali avengers widocznie nie podzielali jego wątpliwości, gdy równo o pierwszej w nocy spotkali się przy schodach według umowy. Obchodząc budynek tak, aby nie trafić na więcej stróżujących pracowników, wreszcie znaleźli się u celu podróży - za rogiem, za którym się kryli, padała blada poświata lampki biurowej, przy jakiej pracowała kobieta, spisując dzisiejsze dane. 

– Kto chce robić za przynętę? – spytała szeptem Nat. 

– My – zgłosił się ochoczo Clint, podnosząc wraz ze swoją ręką tę Thora, który zdawał się pogodzić z narzuconą mu rolą dosyć prędko. 

– Co masz na myśli, mówiąc przynęta? – Steve zmarszczył nieprzekonany brwi, bez sprzeciwu dając się zaciągnąć w ciemniejszy kąt korytarza, zostawiając dwójkę blondynów za sobą. 

– Twoja stara! – krzyknął Barton, jakby odpowiedzi na zadane pytanie, wypychając przyjaciela na widok zaskoczonej pielęgniarki. 

– Nie żyjesz – odwarknął mu, szarpiąc nastolatka za koszulkę od piżamy. 

– Chłopcy – kobieta zwróciła im uwagę, wstając, ale właśnie tym samym spłoszyła ich. – Wracajcie tutaj.

Pogoniła za nimi niezgrabnie na pulchnych nogach, oddalając się od swojego stanowiska, zostawiając je bez opieki. 

– Bruce, stój na czatach – nakazała Natasha, podbiegając od razu do deski, przekopując stos papierów. 

– Czego szukasz? – Steve podążał tuż za nią. – Pomogę. 

– Stań pod drzwiami. – Pokręciła głową. – Lepiej, żeby nas nie zauważyła, bo od razu domyśli się, co kombinujemy. Zaraz przyniosę ci kartę. 

Blondyn miał swoje zastrzeżenia, acz wolał nie burzyć idealnie poukładanego planu przyjaciółki, postanawiając jej zaufać, dlatego truchtem podbiegł do wejścia. Stojąc u jego progu, nie był widoczny dla nikogo, kto mógłby zbliżać się do portierni, póki nie zatrzymał się przy samej ladzie. Czubek głowy o rudych lokach wyłaniał się zza blatu, lecz zaraz zniknął, słysząc ostrzegawcze chrząknięcie Bannera. Steve również odruchowo przykucnął. 

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz