Rozdział 14 | Iluzję zawsze morduje prawda

769 106 26
                                    

mumford & sons - broken crown

Było dużo osób, które nienawidziło Shield. Wbrew pozorom nie okazywali się nimi wychowankowie, ci, chociaż wcześniejszych niechęci i wątpliwości, bardzo doceniali wkład każdego, a personel, nawet staruszka Lee, traktowali jak drugą rodzinę. Na budynek narzekały starsze kobiety, które mijały go w każdą pogodną sobotę, wybierając się do parku, mówiąc, jaki to on nie był brzydki i nie pasował do miejskiej architektury. Na pewno również wielu w przypływie złości oraz pustego portfela wymieniało projekt opiekuńczy jako niepotrzebny wydatek dla podatników. Jednak niezwykle szczupły, a także wysoki do nieba młodzieniec, nie należał do żadnej z tych grup, lecz nadal nienawidził tego miejsca. Wypalał już trzeciego papierosa, podpierając ceglany fundament podtrzymujący wielką bramę uwikłaną z czarnych prętów zakończonymi grotami i wciąż nie umiał zebrać się w sobie, aby przekroczyć furtkę. 

W tym czasie modlił się do nieznanych mu sił, aby Coulson wreszcie dał mu spokój i nie wydzwaniał do niego, aż ten się złamie i obieca wpaść niebawem do tego wariatkowa. Potem przypominał sobie, że przecież mężczyźnie za to płacą, więc nie przestanie - numer Lokiego będzie widniał na jego tablicy korkowej tak długo, dopóki Thor sobie nie odpuści albo ich współpraca się zakończy. Osobiście stawiał na to drugie - optymista z niego żaden. 

I, cholera, nie chciał się przyznawać przed samym sobą, ale naprawdę się starał nie mieć uprzedzeń, wysiadając z metra na odpowiednim przystanku, skąd dzieliło go paręnaście metrów od celu podróży. Jednakże zawsze kończył, powtarzając w myśli, że nienawidził wszystkiego. Coulsona, Furr'ego, Hill, tego dziada, co zwracał mu uwagę, że nie zmieniał butów, bo oczywiście mylił go z jednym z tych dzieciaków, rodziców i w końcu brata. Wiedział, że nie powinien. Wiedział, ale na wiedzeniu się kończyło. Uśmiechał się wtedy do siebie gorzko. Może z nim też nie wszystko było w porządku. 

W końcu sprawdził swój niedbały kok z tyłu głowy, z którego i tak uciekały kosmyki - czasem proste, gdy miał dobry dzień i cierpliwość, aby doprowadzić je do ładu. Dzisiaj falowały się i wiły jak węże, co nie zwiastowało niczego dobrego. Sam nie rozumiał, czemu właśnie teraz, prosto z pracy postanowił się tu udać, ale może kiedy spróbuje, wreszcie do tego wniosku dojdzie. 

Tak jak zawsze zastał go w holu w towarzystwie jego kolegów. Szczerze mówiąc, nie był tutaj lubiany. Podejrzewał, że mogło się to wiązać z tym, jak parę razy zepsuł Thorowi humor bardziej, niż za dzieciaka, kiedy zjadał jego ulubione słodycze, zanim ten wrócił do domu. Tutaj znalazł sobie naprawdę opiekuńczych, kochanych przyjaciół, nie, żeby zazdrościł, i ich mordercze spojrzenia zawsze go niepokoiły. W końcu byli nieobliczalni, prawda? Na szczęście żegnali się jedynie z blondynem, mówiąc mu, gdzie będą na niego czekać, po czym zostawiali rodzeństwo same. 

- Bracie - młodszy z nich uśmiechnął się, podchodząc do niego i zamykając w niedźwiedzim uścisku, gniotąc jego delikatne kości. 

- Też się cieszę - wymamrotał na bezdechu, stojąc sztywno na środku korytarza. - Może usiądziemy?

- Oczywiście - zgodził się natychmiast, mało delikatnie ciągnąc za sobą swojego gościa. 

Loki do teraz nie wiedział, kto stwierdził, że stworzenie pokoju spotkań to odpowiedni pomysł. Słyszał opinie, że miało to stworzyć terytorium neutralne, gdzie nikt nie będzie czuł się przytłoczony, ale on nie lubił tych dwóch staromodnych foteli, które zawsze wybierali, siadając pod oknem. Zazwyczaj przejeżdżał wzrokiem po reszcie stolików, jakby co najmniej ktoś jeszcze miałby tam zająć miejsce. Jakoś nigdy nie było tutaj tłumów. 

- Rodzice kazali cię pozdrowić - mruknął z niechęcią, podpierając brodę o rękę. 

- Co z ojcem? - przekręcił głowę z troską w głosie. 

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz