Rozdział 46 | Jeszcze nie wiesz

460 57 19
                                    

amber run - i found 

Gdyby ktoś spytał Bruce'a Bannera o trzy najciekawsze dni ze swojego życia, powiedziałby "Te, których nie pamiętam.", ponieważ był ich ciekaw równie bardzo, co osoba pytająca. Tak naprawdę ledwo pamiętał samą ucieczkę do kina – kawałek po kawałku wracało do niego wspomnienie, lecz nigdy ponownie nie stało się ono kompletne i miał o to odrobinę żalu. Bruce, gdyby mógł coś zmienić tamtego dnia, to może więcej by pomedytował albo wycofał się prędzej z powstałej sprzeczki, aczkolwiek, w kwestii samej buntowniczej wycieczki, spróbowałby raz jeszcze. Chciałby znów poczuć się tak wolny jak wtedy, gdy biegł środkiem pustej ulicy w otoczeniu przyjaciół równie szczęśliwych. Nie oddałby tych skrawków pamięci za nic – ich jako grupy najzwyklejszych nastolatków, siedzących na murku i popijających słodkie napoje, jakby zmęczeni całym dniem dryfowania po ogromnym mieście, musieli wreszcie spocząć. 

Jednak, wracając do tych trzech zagadkowych dni, może był ich ciekaw, ale czy na pewno chciał wiedzieć, co miało w ich czasie miejsce? Każdy, budząc się w szpitalnej sali, pierwszy widząc biały sufit nad sobą, zastanawiał się, jakim cudem trafił do tego miejsca. Banner nie był wyjątkiem. Gdy tylko rozpoznał charakterystyczne wyposażenie pokoju, zmarszczył brwi w wyrazie głębokiego zamyślenia, szybko zdając sobie sprawę, że odpowiedzenie na to pytanie będzie cięższe niż z początku zakładał. Okej, był w kinie, spotkali tych dziwnych ludzi zza płotu, pokłócili się – raczej – i tutaj historia się dla niego kończyła. Dlaczego miałby być w szpitalu? Ktoś się na niego rzucił? Tak bardzo poturbował? I dlaczego miał przeczucie, że był tu dłużej niżeli tego by chciał?

Chciał westchnąć, ale spomiędzy wciąż ospałych, przymkniętych ust wydobyło się tylko ciche stęknięcie. Gdy podjął próbę podniesienia się, coś mu w tym przeszkodziło. Nie mógł przyciągnąć do siebie ramion, jakby zaplątał się w pościeli. Sfrustrowany podszedł do tego raz jeszcze z równie marnym efektem. 

— Bruce? — Rozległ się nad nim cichy, łagodny głos. 

Chłopak do tej pory wpatrywał się w jeden punkt przed sobą, czarną plamkę na białym suficie, psującą ascetyczną estetykę pomieszczenia. Miał nadzieję, że była to tylko mucha i, kiedy tylko odleci, wszystko wróci do swojego porządku. 

— Bruce. 

Wreszcie zdobył się na to, aby przekręcić oczy na prawo, w stronę źródła dźwięku. Zdał sobie sprawę z tego, jak otumaniony był, dopiero kiedy jasne, zielone tęczówki spotkały się z jego spojrzeniem, a jego ciało doznało rozbudzenia natychmiastowego, podobnego do oblania go zimnym kubłem wody. Zmartwiony wyraz twarzy dziewczyny zaalarmował bruneta. Znowu poderwał dłonie z materaca, wreszcie czując ograniczające jego ruchy pasy przymocowane do ram łóżka. 

— Poczekaj... — równie zdezorientowana Betty pochwyciła sytuację w swoje ręce — Spójrz na mnie — poprosiła. 

Zamierając w bezruchu, utkwił w niej wzrok ten sam, jakim obdarowywał ją, kiedy nie patrzyła. Zobaczenie jej w tym miejscu było niczym marzenie sennego, z którego obawiał się obudzić. Szpitale były chłodne, niemiłe i niegościnne, przynajmniej dla niego przez większość jego życia, bo pojawiał się tutaj z jednego, dosyć przykrego powodu. 

— Co się stało? — Wychrypiał przez odzwyczajone od mówienia gardło. A może było tylko zmęczone od krzyków?

— To ty, prawda? — spytała ze wzruszeniem wzbierającym łzy w kącikach oczu. Położyła czule dłoń na jego policzku i obejrzała go troskliwie, jak gdyby lekarze wcale nie zajęli się już każdym otarciem. — Bruce?

Pytanie zdewastowało biednego chłopaka, bo natychmiast dotarły do niego fakty. 

— To znowu się stało? — Na skraju niedowierzania a kompletnego załamania opadł z sił, tonąc w czystych pościelach. 

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz