Rozdział 17 | Małe rączki

775 116 94
                                    

mgmt - time to pretend

Scott Lang całe życie miał pod górkę i kiedy myślał, że dotarł na szczyt, więc gorzej być nie mogło, okazało się, iż to dopiero początek. Nie układało mu się z pieniędzmi ani kobietami, jednak nagle musiał połączyć te dwie rzeczy, ponieważ, pomimo że żyli w dwudziestym pierwszym wieku, a Hope miała prawo głosu, z jakiegoś ubzduranego powodu w starczym umyśle Hanka, musiał dowieść, że był godzien jego córki, co oznaczało stałą, dochodową pracę. Pełen pozytywnych myśli wyrzucił ostatnie drobne na zareklamowanie się i, oczywiście, pierwszym, kto wykręcił jego numer był ktoś z cholernego wariatkowa. Czy to nie mogło się zacząć lepiej?

A i owszem, bo jego potencjalny teść wyraził chęć zobaczenia go w akcji; i był też szczerze ciekaw, czy jego aktualna miłość towarzyszyła im tylko, aby się pośmiać, czy może, aby zapobiec ewentualnej katastrofie, którą przeczuwał od momentu, gdy wyjawił, że od teraz zajmował się pozbywaniem wszelkich szkodników z domu.

Pierwszy rzut na Tony'ego wystarczył mu, by stwierdzić, że prędzej pozbyłby się jego, niż mrówek, jednak przemilczał tę uwagę, klękając pod ścianą, gdzie te maleńkie stworzonka znalazły wejście i ignorując sporą widownię, próbował rozeznać się w sytuacji. Mówiąc widownię, miał tutaj na myśli samego lokatora, jak i parę jego znajomych - najwidoczniej nie mogli przepuścić takiej okazji. Zresztą, zapewne nie działo się tu wielu fascynujących rzeczy, więc był w stanie wybaczyć im to bezczelne wgapianie się w niego. W drzwiach pokoju stał jeszcze facet Galaga zajmujący się najwidoczniej różnymi pracami konserwującymi - nazwał go tak, po tym, gdy uciął sobie krótką pogawędkę z jednym z podopiecznych na temat ostatnio pobitego rekordu w tej grze. Rany, który wiek panował w tej placówce? Nie mógł oczywiście zapomnieć również o Hanku, ten też na to nie pozwalał, wciąż chrząkając, podpierając ścianę obok Hope i, cóż, można by było powiedzieć, że zrobiło się tutaj dosyć tłoczno.

- To możesz je wytępić? - spytał w końcu Tony zirytowany tym zamieszaniem i szczerze wątpiąc w zdolności mężczyzny, który zapinał flanelowa koszulę, a to tylko po to, aby popisać się przed starszym.

O ile poprzedniego dnia Starka można było porównać do potulnego baranka, chociaż każdy o zdrowym rozsądku wiedział, że taki baranek w jego wykonaniu potrafił równie dobrze gryźć, to dzisiaj ponownie był kąśliwy, doprowadzając niektórych do białej gorączki i nikt nie wchodził mu w drogę. Nawet Clint trochę stonował, chociaż rankiem triumfował, powtarzając "I kto ma brudniejszy pokój?".

- Nie będę ich tępić - odpowiedział pewnie ku zaskoczeniu ich wszystkich. - To bardzo pożyteczne owady, po prostu je zniechęcę.

- Że też wcześniej o tym nie pomyślałem - przewrócił oczami, kompletnie nie wierząc w to, co mówił.

- To ja tutaj zostałem wezwany do rozprawienia się z nimi, zostaw to mi - odparował nastolatkowi.

- I nie ma się czym chwalić - powiedział powoli Clint, przerywając tym ciszę i wywołując wśród reszty stłumiony śmiech, chociaż do tego zarobił kuksańca w żebra od Steve'a.

- Ok - wziął głęboki oddech. - Wszyscy powinni wyjść.

- To co ty tu będziesz robić z tymi mrówkami? - brunet uniósł jedną brew, zakładając ręce na piersi.

- Nic, o co powinieneś się martwić. Jeśli jest tu coś naprawdę cennego i się o to boisz, po prostu weź to ze sobą - machnął ręką.

- Tutaj wszystko jest cenne, oprócz ciebie - stwierdził bezlitośnie, sięgając po dwa wypchane papierami segregatory z półki nad biurkiem. Nie dlatego, że bał się o te tajemnicze mrówcze rytuały, obawiał się zemsty pogromcy dzikich zwierząt, sam sprzedałby duszę diabłu, aby mieć pewność, że jego dotychczasowe prace są bezpieczne.

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz