hollow coves - the woods
Z reguły dzieciaki z "Shield" lubiły weekendy. Nie licząc wiercenia dziury w brzuchu przez ich terapeutów, trudnej klasówki z przedmiotu ścisłego albo indywidualnych problemów na tle komfortu osobistego. Tony'emu nie podobała się ta sobota, ponieważ słońce przyświecało, jakby chciało wybić całą ludzkość, a nie pozwolić jej żyć na planecie. Przynajmniej tak było w jego mniemaniu. Steve lubił pogodne dni - takie jak te - i nawet był zadowolony, że spędzi go w ogrodzie, według zapowiedzi Stana.
Podobno każda szkoła musi mieć strasznego woźnego grożącego miotłą i rzucającego klątwami na tych, co przyklejają gumy pod parapetami albo nie trafiają papierkami do koszy. Najwidoczniej ich ośrodek musiał być wyjątkowy w każdym znaczeniu tego słowa, bo Stan Lee był najmilszym staruszkiem na świecie. Swój niewielki pokoik miał tuż obok pralni i nie mieściło się tam nic więcej prócz drobnej wersalki, metalowej szafy zamykanej na klucz oraz drewnianego stolika z dwoma krzesłami w komplecie. Mężczyzna zarzekał się, że w takich warunkach jest mu najwygodniej, zresztą, mieszkał niedaleko, więc na niewielkiej kanapie ucinał sobie tylko drzemki w pracy, jeśli pojawiała się taka możliwość, a było ich niezliczona ilość, skoro podopieczni wyręczali go w wielu obowiązkach.
- Tony, Tony - przywitał go radośnie, gdy ujrzał bruneta w drzwiach, na pewno niegotowego i niewyspanego na żadną pracę. - Słyszałem, że skakałeś po dachu.
- Dawno i nieprawda - mruknął, robiąc krok naprzód i odsłaniając Steve'a będącego za nim.
- A któż to? - Stan poprawił swoje grube okulary, zastanawiając się, czy znów nie może rozpoznać czyjejś twarzy.
- Steve, proszę pana - przedstawił się. - Jestem tu nowy.
- Stevie - od razu rozpromienił się, zdrabniając jego imię. - No, proszę.
- Daj nam coś łatwego, Stan - poprosił Stark, opadając na miękką kanapę, przyjmując pozę męczennika.
- Pomożecie mi przy żywopłocie - uniósł palec w geście nieskończenie wypowiedzi przerwanej przez popicie porannej kawy - Trzeba go przyciąć i zamieść liście.
Chłopak wzniósł oczy do nieba ku rozbawieniu Rogersa, który z wielką chęcią pomógłby komuś takiemu jak Stan, nawet nie otrzymując żadnej kary.
- Chcecie, chłopcy, cukierka? - nie wiedział jeszcze, że zostanie poczęstowany jakimś łakociem niemal za każdym razem, spotykając staruszka, ale obydwoje wtedy chętnie skorzystali z jego propozycji i poczęstowali się lukrecjowymi smakołykami z kieszonki na jego koszuli, idealnie udając, że jest to ich ulubiony smak i wystawiając z obrzydzeniem języki, kiedy ten nie patrzył.
Później każdy z nich otrzymał niegroźnie wyglądający sekator, miotłę i wiadro, do którego mieli zbierać wszystko, co zmiotą oraz wcisnął im do kieszeni jeszcze trochę słodyczy przed wyjściem na zewnątrz.
- Zajmijcie się tą stroną - poprosił ich, samemu mając zamiar zaopiekować się roślinami ze strony frontowej. Gdyby chłopcy coś spaprali, przypadkowi przejezdni nie zobaczą tego, a wizerunek "Shield" nie ucierpi. - Tylko nie odwalcie jakiejś fuszerki - dodał, grożąc palcem i powolnym, starczym krokiem oddalił się od nich.
Tony wciąż nie był przekonany do pomysłu, aby ciąć ten cholerny żywopłot. Wlepiał w niego spojrzenie i od czasu do czasu dźgał między liśćmi swoim sekatorem. Natomiast jego towarzysz najwidoczniej szybko załapał, jak powinien to robić, aby wyszło równo i estetycznie, więc ze skupieniem artysty ścigał każdą odstającą od szeregu gałązkę, a ponieważ szło mu to dobrze i całkiem szybko, brunet nie narzucał się swoim beztalenciem, podpierając się miotłą.
CZYTASZ
damned for all time | avengers
Fanfiction"- Każdy z nas wie, dlaczego tutaj jest. Jednak mam wrażenie, że nawet Fury nie ma pojęcia, jak stąd wyjść. - Pewnie drzwiami." Steve trafia pod skrzydła projektu Shield - ośrodka, gdzie każdy zagubiony dzieciak, według kolorowej ulotki, może się t...