Rozdział 7 | Ruda

808 124 41
                                    

hollow coves - the woods

Z reguły dzieciaki z "Shield" lubiły weekendy. Nie licząc wiercenia dziury w brzuchu przez ich terapeutów, trudnej klasówki z przedmiotu ścisłego albo indywidualnych problemów na tle komfortu osobistego. Tony'emu nie podobała się ta sobota, ponieważ słońce przyświecało, jakby chciało wybić całą ludzkość, a nie pozwolić jej żyć na planecie. Przynajmniej tak było w jego mniemaniu. Steve lubił pogodne dni - takie jak te - i nawet był zadowolony, że spędzi go w ogrodzie, według zapowiedzi Stana. 

Podobno każda szkoła musi mieć strasznego woźnego grożącego miotłą i rzucającego klątwami na tych, co przyklejają gumy pod parapetami albo nie trafiają papierkami do koszy. Najwidoczniej ich ośrodek musiał być wyjątkowy w każdym znaczeniu tego słowa, bo Stan Lee był najmilszym staruszkiem na świecie. Swój niewielki pokoik miał tuż obok pralni i nie mieściło się tam nic więcej prócz drobnej wersalki, metalowej szafy zamykanej na klucz oraz drewnianego stolika z dwoma krzesłami w komplecie. Mężczyzna zarzekał się, że w takich warunkach jest mu najwygodniej, zresztą, mieszkał niedaleko, więc na niewielkiej kanapie ucinał sobie tylko drzemki w pracy, jeśli pojawiała się taka możliwość, a było ich niezliczona ilość, skoro podopieczni wyręczali go  w wielu obowiązkach. 

- Tony, Tony - przywitał go radośnie, gdy ujrzał bruneta w drzwiach, na pewno niegotowego i niewyspanego na żadną pracę. - Słyszałem, że skakałeś po dachu. 

- Dawno i nieprawda - mruknął, robiąc krok naprzód i odsłaniając Steve'a będącego za nim. 

- A któż to? - Stan poprawił swoje grube okulary, zastanawiając się, czy znów nie może rozpoznać czyjejś twarzy. 

- Steve, proszę pana - przedstawił się. - Jestem tu nowy. 

- Stevie - od razu rozpromienił się, zdrabniając jego imię. - No, proszę. 

- Daj nam coś łatwego, Stan - poprosił Stark, opadając na miękką kanapę, przyjmując pozę męczennika. 

- Pomożecie mi przy żywopłocie - uniósł palec w geście nieskończenie wypowiedzi przerwanej przez popicie porannej kawy - Trzeba go przyciąć i zamieść liście. 

Chłopak wzniósł oczy do nieba ku rozbawieniu Rogersa, który z wielką chęcią pomógłby komuś takiemu jak Stan, nawet nie otrzymując żadnej kary. 

- Chcecie, chłopcy, cukierka? - nie wiedział jeszcze, że zostanie poczęstowany jakimś łakociem niemal za każdym razem, spotykając staruszka, ale obydwoje wtedy chętnie skorzystali z jego propozycji i poczęstowali się lukrecjowymi smakołykami z kieszonki na jego koszuli, idealnie udając, że jest to ich ulubiony smak i wystawiając z obrzydzeniem języki, kiedy ten nie patrzył. 

Później każdy z nich otrzymał niegroźnie wyglądający sekator, miotłę i wiadro, do którego mieli zbierać wszystko, co zmiotą oraz wcisnął im do kieszeni jeszcze trochę słodyczy przed wyjściem na zewnątrz. 

- Zajmijcie się tą stroną - poprosił ich, samemu mając zamiar zaopiekować się roślinami ze strony frontowej. Gdyby chłopcy coś spaprali, przypadkowi przejezdni nie zobaczą tego, a wizerunek "Shield" nie ucierpi. - Tylko nie odwalcie jakiejś fuszerki - dodał, grożąc palcem i powolnym, starczym krokiem oddalił się od nich. 

Tony wciąż nie był przekonany do pomysłu, aby ciąć ten cholerny żywopłot. Wlepiał w niego spojrzenie i od czasu do czasu dźgał między liśćmi swoim sekatorem. Natomiast jego towarzysz najwidoczniej szybko załapał, jak powinien to robić, aby wyszło równo i estetycznie, więc ze skupieniem artysty ścigał każdą odstającą od szeregu gałązkę, a ponieważ szło mu to dobrze i całkiem szybko, brunet nie narzucał się swoim beztalenciem, podpierając się miotłą. 

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz