Rozdział 48 | Wszyscy byliśmy młodzi

395 49 23
                                    

i can't handle change – roar 

Gdyby się zastanowić, wszystko tego dnia próbowało uprzedzić Phila, a ten nie poświęcił choćby kilku chwil na refleksję nad danymi mu znakami. Najpierw jego ekspres do kawy odmówił dalszego posłuszeństwa – mężczyzna odkładał odkamienianie go tak długo, że urządzenie w końcu musiało postawić sprawę jasno: brak odkamieniacza, brak kawy. Bynajmniej nie przejął się tym bardzo, wciąż mógł przyrządzić sobie napój na miejscu w "Shield". Może poczciwy dyrektor nie inwestował w najdroższe ziarna arabiki, ale te oferowane pracownikom w pokoju socjalnym nadal klasą przewyższały zwykłą lurę z automatu. 

Ptasie odchody rozbryzgały się centralnie na środku przedniej szyby jego samochodu w drodze do pracy. Nim pomyślał, uruchomił wycieraczki, rozmazując jedynie białą plamę równomiernie po szklanej powierzchni i resztę czasu spędzonego w korku przeznaczył na domywanie smug z pomocą spryskiwaczy z płynem. Jeśli już o zatorach ulicznych mowa, wydarzył się wypadek, przez co sznur samochodów ciągnął się w nieskończoność. 

Na sam koniec złapała go ulewa, więc truchtem z auta udał się do tylnego, najbliższego wejścia do ośrodka, w którym pracował. 

Dawno nie miał tak pechowego poranka, a wciąż nie połączył kropek, co mogło to zwiastować. Nie żeby Phil w zabobony wierzył, lecz w pewnym przypadku skłaniał się bardziej ku irracjonalnym wyjaśnieniom. 

Otóż, gdy nareszcie zasiadł w swoim skórzanym fotelu, kładąc przed sobą teczkę z raportami z minionej nocy, wzdychając ciężko, usłyszał pukanie do drzwi swego gabinetu. 

Skrzywił się. Nie mógł być to żaden podopieczny, ci mieli w tej chwili zajęcia. Żaden przypadkowy, zabłąkany rodzic również by tutaj nie dotarł, przynajmniej nie bez umówienia się na wizytę z tygodniowym wyprzedzeniem. Co prawda, niejaki Howard Stark zachowywał się, jakby go ta zasada nie dotyczyła, aczkolwiek nie sądził, by mężczyzna prędko postawił nogę w "Shield" po ostatniej utarczce z Furym. 

Zatem pukanie do drzwi mogło oznaczać jedno: kłopoty. 

Wstał zza biurka, poprawiając marynarkę, dopinając jej guzik i zaprosił niespodziewanego gościa do środka. 

Wreszcie, poznając twarz przybyłego, doszedł do wniosku, że mógł się tego spodziewać. 

Od samego początku. 

— Zróbmy to szybko — stwierdził ten, zamykając za sobą po wślizgnięciu się przez próg do wnętrza.  

***

— Będę musiał pracować. — Żale swe od piętnastu minut wylewał Clint. Znów. Któryś dzień z rzędu. 

Być może wyrażał się emocjonalnie za ich dwóch – siebie i Natashę, bo ta milczała jak zaklęta o wszystkim, co ostatnim czasem najbardziej ją martwiło. 

— Jestem pewien, że niezależność finansowa przypadnie ci do gustu. — Thor, jak zwykle, szukał plusów we wszystkim. — Będziesz mógł kupować sobie to, co chcesz. 

— Będę musiał wydawać pieniądze na jedzenie, prąd i wodę, Thor — uprzytomnił go. 

— Może będziesz zarabiał wystarczająco. — Wzruszył ramionami. 

— Raczej nie na kasie w sklepie — zauważył naburmuszony. 

Kto w ogóle to wymyślił? Kto zapewnił byłemu kleptomanowi pracę w sklepie? Głowił się nad tym, ale wreszcie doszedł do wniosku, że albo ktoś bardzo chciał mu zaszkodzić, albo zachęcić do dalszej pracy nad samym sobą dzięki zachowaniu odpowiedzialności i nie zaniechaniu wszelkich postępów osiągniętych podczas terapii. Znając "Shield" i ich zbyt optymistyczne spojrzenie w przyszłość, zapewne ta druga opcja była właściwą. 

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz