Rozdział 13 | Zrobiło się smutno

809 110 50
                                    

the guess who - laughing

Z reguły każdy dzień, nie licząc weekendów, zaczynały się tak samo niezadowolonym humorem Bartona, kiedy cały ranek - od otworzenia oczu do wyjścia na śniadanie - narzekał Steve'owi na wszystko, co dzisiaj miało się odbyć. A to kartkówka, a to Hill, która nie znała pojęcia "litość" i bywało to niemiłosiernie irytujące, ale na szczęście trafił na kogoś z anielską cierpliwością. Rozchmurzał się odrobinę podczas posiłku, mogąc wreszcie porozmawiać z Natashą. Spokojnie można byłoby podmienić ich zdjęcie w książce o papużkach nierozłączkach i nikt by się nie zorientował. Wydawali się wiedzieć o sobie wszystko i dbać o siebie nawzajem bardziej niż o własną osobę. Nie było to tak oczywiste, słysząc ich kłótnie, przytyki i wyzwiska, aczkolwiek to wszystko z miłości - tak powtarzał Bruce, przestając już interweniować w ich sprzeczki. 

Steve momentami czuł się jak piąte koło u wozu, idąc za nimi szkolnym korytarzem, słuchając rozmów i odniesień, których nie rozumiał, jednak za wszelką cenę starał się to nadrobić. Clint i Natasha też nie byli chamskimi, ignoranckimi stworzeniami, przejmując się jednak tym, aby czuł się wśród nich dobrze, szczególnie, że byli na siebie skazani przez połowę dnia w jednej klasie. 

- Właściwie nigdy nic nie mówisz o wielkim świecie - zauważył chłopak, gdy stanęli pod ścianą obok klasy, mając w niej za parę minut pierwszą lekcję. 

- Clint ma na myśli twoje życie poza "Shield" - Natasha przewróciła oczami, tłumacząc tajny szyfr przyjaciela. 

- Oh - uśmiechnął się wręcz przepraszająco - Nie mam raczej wiele do opowiedzenia. Chyba że chcecie posłuchać o rodzinnych zjazdach na święta. 

- Z tymi świętami to ciekawa sprawa - zaczął znów Barton z wymalowanym zamyśleniem na twarzy. - Jedni je uwielbiają, drudzy mają wręcz traumę po rodzinnych świętach, nie, Nat?

Ta pokiwała tylko na zgodę głową, jako druga bezstronna osoba w tej sprawie. Żadną tajemnicą był fakt, że obydwoje rodziny nie posiadali i gdyby nie pewne defekty na ich zwojach mózgowych, wylegiwaliby się w domu dziecka, zapewne nadal tworząc bezbłędny duet. Jednakże nie uważali tematów rodziców, rodzeństwa, dziadków, czy wujostwa za tabu, wręcz przeciwnie, chętnie o tym słuchali, tylko czasami zdradzając w swoich oczach zazdrość. 

- Rodziny się nie wybiera - podsumował blondyn, w duchu dziękując za swoją.

- Ale przyjaciół już tak - niższy szturchnął go w ramię z figlarnym uśmieszkiem. - Masz tam jakiś swoich ziomków?

- Właściwie to tak - zmarszczył brwi. - Z Buckym znam się od przedszkola, no, a Pe... - niespodziewanie urwał.

Posłali mu zdziwione spojrzenie, gdy z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk przez kolejne dobre parę sekund, jakby zapomniał, że przed momentem cokolwiek mówił. Zamiast tego utkwił wzrok przed siebie, co sprawiało niezręczne wrażenie, jakby wpatrywał się w nieznaną mu osobę chodzącą razem z nimi na te same zajęcia. 

- Steve - dziewczyna potrząsnęła go za ramię, obserwując jego klatkę piersiową, która unosiła się co chwila przez przyspieszony oddech. 

Jednak blondyn czuł tylko szpitalny odór w swoich nozdrzach, a widok przysłaniały mu czarne mroczki. Nie wyłaniały się zza nich twarze jego przyjaciół, a poczciwego lekarza, z którym siedział tego dnia przed jedną z sal i z którym dzielił przelewające się w nim wtedy emocje, starając się zdusić je bezlitośnie w środku. To chłopak trzymał śmiertelnie chorą Peggy w swoich ramionach parę godzin wcześniej i nic nie zapowiadało tragedii. Też on, jeszcze przed jej rodzicami, dowiedział się, że nie ujrzy już swojej przyjaciółki kochającej jego koślawe bazgroły na tyłach wyników badań, pocieszającej go i dotrzymującej towarzystwo jakie ubóstwiał i nie wyobrażał sobie ani jednego dnia bez niej w tym miejscu. Mógł szczerze wyznać, że całą gdyby nie ona, nie poradziłby sobie, tracąc duch walki.

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz