Rozdział 19 | Nie z tego świata

709 110 80
                                    

the spinners - rubberband man

Można powiedzieć, że po spędzeniu paru godzin na zewnątrz ostatnim razem rozbudził się w avengers pierwotny instynkt i czas na świeżym powietrzu dostał się do pierwszej dziesiątki ich ulubionych rzeczy. Starali się korzystać ze słonecznych dni jak najlepiej, wiedząc, że niedługo przeminą na parę dobrych miesięcy. Od początku było również wiadomo, że mogli podzielić się na tych, co za ruchem przepadali i tych, którzy palcem by nie kiwnęli, gdyby nie musieli. Doprowadzało to do sporów, szczególnie, kiedy potrzebowali parzystej liczby uczestników. Zwykle Clint z Thorem namawiali resztę, obiecując im przednia zabawę - Stark powtarzał, że to cholerne kłamstwo i ostatnim aktywnościom, których nieoczekiwanym zbiegiem zdarzeń pojawiało się coraz więcej, kategorycznie odmawiał, siadając z Natashą pod drzewem w cieniu. 

- No dalej - jęknął błagalnie Barton - Za dwadzieścia minut muszę być u Coulsona, a chcę jeszcze zagrać - machnął rakietą od badmintona. Nie chciał przerywać potyczki Rogersa i Odinsona, więc szukał partnera wśród nich. 

- Niech ci będzie - Bruce wstał z miną męczennika, zachowując się dokładnie jak rodzic wyciągnięty po raz setny na zjeżdżalnię; ulegając jego namowom, sprawił mu analogicznie równie dziecięcą radość. 

Tym sposobem pod schronieniem ogromnego dębu przed słońcem pozostała jedynie dziewczyna z Tonym. 

- Sądziłem, że lubisz grać z Clintem - przyjrzał się swoim paznokciom, zagadując ją od niechcenia. 

- Lubię, ale nie dzisiaj - odchyliła głowę do tyłu, pozwalając niewielkiej smudze światła opaść na policzek. - Głowa mi pęka, nie spałam większość nocy. 

- Ta, rozumiem - odparł jedynie i sam zatopił się we własnych przemyśleniach, rozkoszując się odrobiną utęsknionego spokoju, nasłuchując krzyków przyjaciół w oddali. 

Nie śmiałby powiedzieć, że miał ich dość, ale na pewno potrzebował też takiej chwili jak ta, gdy nikt nie mówił do niego, nie trącał jego ramienia, zakłócaj przestrzeni osobistej, czy nawet za głośno oddychał. Na szczęście Natasha potrafiła być jak duch, więc kiedy zamykał oczy, niemal zapominał o niej tuż obok siebie. 

- Jak mrówki? - spytała niespodziewanie, znów rozrywając błogą ciszę między nimi. Jednak to, co go zastanowiło, było tonem jej głos. Raczej spodziewał się czegoś złośliwego w odniesieniu do niedawnej plagi w jego pokoju, lecz ona zabrzmiało wręcz troskliwie.

- Chyba wystraszyły się twarzy tego typa tak bardzo, że postanowiły nie wracać - dobrał ostrożnie odpowiedź. 

- To dobrze - stwierdziła bez wyraźnego entuzjazmu. - Steve chyba bardzo ci pomógł. 

- Dosyć - przyznał, na nowo się rozluźniając, dochodząc do wniosku, że chciała jedynie porozmawiać o czymś mało znaczącym. 

- W ogóle się polubiliście - kontynuowała - Bałam się, że wystraszyłeś go na początku tak bardzo, że nie chciałby się już do ciebie odzywać. 

- Jest jednym z nas - mruknął, uchylając nieznacznie powieki. - Głupio, gdybyśmy się nie lubili. 

- Ma do ciebie dużo cierpliwości - zauważyła - Dawno bym oszalała, gdybym miała spędzać tyle czasu z tobą - spojrzała na niego niewinnie, co tym bardziej nim zmanipulowało.

- Okej - odepchnął się od pnia drzewa, siadając po turecku. - O co ci chodzi, Romanoff?

- O nic takiego - udała kompletne zdziwienie.

- Insynuujesz mi tu coś i nie podoba mi się to - stwierdził podirytowany.

- Tylko tyle, że, według mnie, ale pamiętaj, że każdy wniosek opieram na dogłębnej analizie i obserwacji, on lubi ciebie - wymierzyła palcem wskazującym w jego klatkę piersiową. - A ty jego.

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz