Rozdział 35 | Splecione palce

761 115 121
                                    

radical face - welcome home, son

Tony siedział w pustym pokoju.

Znaczy, nadal było w nim piętrowe łóżko, biurko oraz komoda, ale każda rzecz bez wyjątku została skontrolowana i w razie stwarzania jakiegokolwiek zagrożenia - odebrana. Jego notatki wciąż bezpiecznie leżały w segregatorach na półce, lecz wyjęto metalowe zakładki, która spinały razem kartki. Zamiast zwykłych ołówków, w kubku leżał jeden automatyczny, co miało być odpowiednim argumentem na zabranie mu temperówki. Chciał zażartować, dlaczego nie owinęli wszystkiego po prostu w folię bąbelkową, ale nie wypadało. "Shield" wykonywało tylko swoją pracę, a on otrzymał ostatnią szansę przed zamknięciem go w zwyczajnym psychiatryku w pokoju o pluszowych ścianach i najlepiej bez klamki w drzwiach. Próbował przynajmniej wyglądać na wdzięcznego za starania terapeuty za wybronienie go w czasie posiedzenia zarządu.

- Twój laptop i telefon schowaliśmy u siebie - powiedział Steve, nie potrafiąc znaleźć innych słów pocieszenia.

Tego samego dnia, gdy dowiedzieli się o jego próbie samobójczej, zatroszczyli się o wszelkie zakazane przedmioty, które mogły zostać skonfiskowane przy przeszukaniu. Ukryli je pod stertą ubrań w swojej szafie, mając zamiar oddać urządzenia właścicielowi, gdy tylko będzie to bezpieczne.

- Dzięki. - Po chwili skinął głową i spojrzał na niego zamglonymi oczami.

Steve przygryzł wargę, aby nie skrzywić się. Tony był powolny, nie dało się tego ukryć. Potrzebował chwili na ułożeniu odpowiedzi w głowie, jego refleks również został zaburzony, a wszystko przez nowe, silniejsze leki. Przyjmował antydepresanty bez dyskusji - to jeden z warunków, jaki postawił mu Phil, zgadzając się, aby tu został. Starka wizja przeniesienia musiała naprawdę przerazić: chodził wzorowo na wszystkie zmiany opatrunków, odkąd zdecydował się podciąć żyły, oraz bez oszukiwania połykał podane mu tabletki. Miał wypisane zwolnienie z lekcji na najbliższe dwa tygodnie, według Coulsona tyle powinno mu zająć przywyknięcie do nowej, mocniejszej dawki.

Blondyn siedział obok niego na łóżku. Blisko, ale nie na tyle, aby chociaż stykali się ramionami. Właściwie nie opuszczał go na krok, od momentu opuszczenia przez niego oddziału zamkniętego i w pierwszej chwili obawiał się, że wychodził na naprzykrzającego. Jednak Tony nigdy tego nie skomentował ani pozytywnie, ani też negatywnie, dlatego zdecydował się nie zaprzestawać, nawet jeśli wychodził na irytująco zmartwionego.

- Idziemy? - spytał bruneta, zerkając na godzinę wyświetlaną przez mały zegarek elektroniczny postawiony na parapecie. Dochodziła szesnasta, na przerwie między lekcjami reszta avengers umówiła się na spotkanie, o którym obiecał poinformować nieobecnego z nimi chłopaka.

- Tak - stwierdził zdeterminowany, chociaż wydawał się woleć zostać w łóżku i znowu przespać połowę dnia jak kilka poprzednich w zaciemnionym pomieszczeniu.

Steve pomógł mu wstać, mimo że nie było to konieczne, ale lubił mieć pretekst, aby chwycić go za dłoń. Jednak po wyjściu na korytarz, po paru krokach stchórzył, wypuszczając wiotką rękę ze swoich objęć. Tony zerknął na niego zaskoczony, wyrównując z nim kroku i ponownie splatając ich palce w niepewnym geście, jakby gotów cofnąć się w każdej chwili.

- Nie chcesz, żebyśmy trzymali się za ręce? - Przekręcił głowę.

- Nie, tylko - zawahał się - Nie wiedziałem, czy ty chcesz.

- Chcę. - Zacisnął dłoń mocniej, ich ramiona owinęły się wokół siebie w naturalnym odruchu.

Policzki blondyna zaczerwieniły się. Nigdy nie szedł z nikim za rękę i już na pewno nie z innym chłopakiem. Acz Tony pasował tak idealnie obok niego - swoim wzrostem, podobnym chodem oraz emanującym ciepłem, jakby stworzony do tego. Jego ręka leżała dopasowana w większej dłoni, ciepła i rozluźniona. Trudno było mu odmówić tak przyjemnego uczucia.

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz