Rozdział 4 | Opowiedz

1K 147 48
                                    

gerard way - don't try

Jeszcze nie wiedział, jak się czuł, a tym bardziej, jak powinien, po zostaniu wcielonym do tej przemiłej gromadki, która z początku tak go niepokoiła. Jednakże Clint poświęcił niemal całą noc, mówiąc mu, że nadchodził najlepszy okres w jego życiu. Nadawał dużo - o tym jak Bruce i Tony zrobili bombę w kuchni albo kiedy Thor uparł się, żeby włączyć alarm przeciwpożarowy, bo każdemu człowiekowi należał się prysznic - no, i miał świętą rację. Prawdopodobnie, gdyby Steve usnął, nie zorientowałby się, wymachując rękami ze swojego łóżka, uderzając nimi o sufit - oczywiście, że Clint wybrał to wyższe łóżko. Jednak blondyn uprzejmie dopytywał o szczególiki, dając Bartonowi poczucie, że może paplać jeszcze więcej, pamiętając, aby nie wchodzić w żadną strefę prywatną, powtarzając, iż Steve nauczy się wszystkiego po kolei. Można powiedzieć, że Rogers przeszedł szybki kurs historii Avengers. Współlokator zapierał się, że nie pamiętał, kto wymyślił tę nazwę, ale podejrzewał właśnie jego. 

Avengers. Podobało mu się, nawet jeśli jeszcze nie wiedział, za co się mieliby mścić.

To była jednak jedyna rzecz, która na chwilę obecną mu się podobała. Panował poniedziałek i nic do poniedziałków nie miał, tylko był okropnie niewyspany. Nie mógł powiedzieć, że żałował, ale naprawdę nie nazwałby się typem nocnego marka. Potrzebował solidnego snu, aby dobrze funkcjonować następnego dnia, co oznaczało jedno. Jeśli zdarzy się okazja, by zrobić z siebie idiotę na lekcjach, tak się stanie.

Przyglądał się właśnie innym ludziom przemierzającym korytarz skrzydła szkolnego. Miejsce do złudzenia przypominało zwykłą szkołę. Może brakowało szafek, statuetek i dyplomów, które tak nałogowo dyrektorzy wywieszali w swoich placówkach, jakby były to ich własne osiągnięcia. Liczył, że Clint pomoże mu się tutaj odnaleźć, a w szczególności cholerną klasę numer 47, ale ten przepadł jak kamień w wodę, zostawiając go samego na polu bitwy. W pośpiechu szukał znajomych twarzy wśród, niekiedy, ogromnych indywiduów. Wreszcie mignął mu gdzieś w oddali błysk prostokątnych okularów Bruce'a i zaczął za nim podążać niczym zagubiony statek na morzu ku swej latarni morskiej.

- Steve - wreszcie dostrzegł swojego nowego kolegę, przymykając książkę. Właściwie zawsze miał jakąś przy sobie. Pomagały mu się zrelaksować, gdy tego potrzebował. Bez niczego do czytania czuł się niemal nagi. - Dobrze wiedzieć, że nie utonąłeś w bajzlu Clinta.

- Znalazłem na to sposoby - przyznał szczerze, gdyż w pokoju naznaczył kolorową taśmą miejsca na podłodze, gdzie drugi z nich mógł składować cały swój dobytek, jak tylko mu się podobało. - Ale zaraz utonę tutaj, nie wiem, gdzie iść - westchnął zrezygnowany.

- Coś na pewno poradzimy - wysunął z jego dłoni wymiętoszony plan lekcji i odszukał, jakie zajęcia miał mieć teraz. Szczerze mówiąc, Steve bardzo szybko polubił Bannera. Wydawał mu się tak samo życzliwy oraz chętny do pomocy. Poza tym sprawiał wrażenie inteligentnego i opanowanego, zakładał, że musiał opiekować się swoimi przyjaciółmi, aby nie zrobili sobie nic przez radykalne pomysły wpadające im od czasu do czasu do głowy. - Jesteś w klasie z Nat i Clintem - uśmiechnął się, gdy doszedł do tego wniosku i dłonią wskazał, aby poszedł za nim.

- Dużo ich jest? - chwycił za ramiączka plecaka, aby stracić trochę na szerokości ramion i móc lepiej przemykać między innymi.

- Jedna klasa na rocznik, zaczynając od drugiego roku szkoły średniej - wyjaśnił mu natychmiast z nadwyżką. - Wy jesteście w drugiej liceum, ja z Thorem w ostatniej klasie, a Tony w pierwszej - wymienił po kolei.

- Jest najmłodszy? - odezwał się do siebie zaskoczony. W końcu Stark wygrywał, według niego, konkurs na najbardziej wulgarny język i podane mu teraz dane ze sobą się delikatnie gryzły, jak na jego gust. Może powtarzał?

damned for all time | avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz