Rozdział 55

182 7 1
                                    

Liz

-Zack.!
O kurde.... odeszły mi wodzy.
-Co jest.? -Szedł niechętnie do mnie.
-Może być ruszył szybciej tą dupę.! Wody mi odeszły.!
-Co.?! -Szybko przybiegł z salonu. -Matko co teraz.?
-Gówno.! Jedziemy do szpitala.
-Dobra idę po kluczyki.
-Torba z rzeczami leży obok łóżeczka.
Wziął torbę, a ja ledwo turlałam się ze chodów. Matko jaka ja jestem gruba. Wyglądam jak słoń. Gorzej ja hipopotamica.
Weszłam do auta i pojechaliśmy do szpitala. Oczywiście korki ja nie mało. Bo przecież mały musi się pchać w szycie aut.
-Do jasnej cholery. Zaraz tu urodzę.
-Nie możesz synu jeszcze nie możesz.!
Ja nie mogę.! Czuje jak by ktoś pchał mnie czymś w plecy. Kręgosłup mi nawala jak szalony. Gacie mam mokre. Wyglądam jak zalana w trupa diwa.
Po około 10 minutach dojechaliśmy do szpitala.
Zack latał jak szalony. Nie wiedział co robić.
-Opanuj się chłopie, bo ja zaraz ciebie tu uduszę.!
-Okej, okej... idę po wózek.
Wziął torbę na ramie i wyrwał po wózek. Ledwo stałam na nogach. Po chwili przyjechał.
-Dłużej się nie dało.?!
-Możesz na mnie nie krzyczeć.?
-Będę.! Ja dopiero zacznę krzyczeć.! Wieź mnie w końcu zawieś do lekarza.!
Pojechaliśmy na izbę przyjęć. Zajęła się mną pielęgniarka. Odrazu zawiozła mnie na sale.
-Dobrze proszę się rozebrać i ubrać tą sukienkę.
Dali mi jakiś zielony worek. I ja mam w tym rodzic.? Gdzie jakieś człowieczeństwo.?
-Aaaa!!!! -Zaczęłam krzyczeć.
-Niech pani się szybciej ubiera, muszę zobaczyć rozwarcie.
Walić modę.! Założyłam to coś na siebie i poszłam do położnej.
-Dobrze. Proszę rozłożyć nogi.
-I jak.?
-No idzie idzie, ale jeszcze rozwarcie jest za małe. Musi Pani pochodzić.
-Że co.? Pochodzić.?!
-Tak. Proszę wziąć...
-Męża.
-Tak męża i chodzić po korytarzu.
Poszłam do tego boi majtka i chodziliśmy po korytarzu.
Zajęło nam to gdzieś z 40 minut.
-I jak.?
-Źle.! Boli mnie wszytko, ledwo chodzę.
-Proszę do gabinetu. Rozwarcie jeszcze trochę za małe. Idziemy pod prysznic. To powinno pomóc.
Stałam jak ta debilka godzinę pod prysznicem. Dobrze, że chociaż mieli ciepłą wodę.
-I jak.?
-Ni jak.! Czy to dziecko w końcu wyjdzie. Ja zaraz tu umrę!
-Spokojnie. Jeszcze jeszcze trochę. Narazie rodzi pani około 2 godzin. To jeszcze za szybko na urodzenie.
Po prysznicu dalej kazano mi łazić na korytarzu.
Nagle złapał mnie skurcz. Taki już mega mega mocny.
-Aaa.!!!! Lekarko!
Zack cały był ze mną. I dobrze, bo z tego bólu mogłam się na niego wydzierać. Lekarka do mnie szybko przybiegła.
Ja chyba zaczęłam już na poważnie rodzic. Pielęgniarka położyła mnie na na specjalnym siedzeniu.
Zaczęłam rodzic. Darłam się jak szalona.
-Zack.! Zabije ciebie za to, że karzesz mi rodzic. Jak tylko mały wyjdzie uduszę ciebie.
Wydałam głośny okrzyk.
-Liz kochanie jeszcze trochę. Już prawie. -Powiedziała pielęgniarka.
-Zack.! Zwijałam się bólu.
-Kochanie wytrzymasz.
Pielęgniarki dali mi gaz znieczulający.
-Jeszcze trochę, jeszcze trochę.! -Dopingowała mnie pielęgniarka.
Po około 10 minutach urodziłam. Wyszło to w końcu ze mnie.
-Gratuluje córeczki.
-Co.?! Jak to córeczka.?
-A co miało być.?
-Chłopak. -Dodał zdziwiony Zack.
-To mają państwo córeczkę.
To to pięknie.
-Wybraliście już imię.?
-Tak. -Byłam pewna jednego imienia Zoe. To imię wywoływało u mnie uśmiech, radość. To imię po mojej prababce. Zoe, ona będzie je nosiła godnie.
-W takim razie gratuluje.
Pielęgniarka zawinęła małą w becik i zaniosła do mycia. A ja czułam, że na tym siedzeniu odpływam.

Zack

Siedzę na korytarzu z Tarą, Tobiasem i resztą mojej rodziny. Strasznie się denerwuje. Zabrali małą do jakiegoś pokoju, a Liz straciła przytomność i leży pod tlenem.
-Tobias wszystko będzie dobrze.
Pocieszała mnie Tara.
-Wiem. Damy radę, ale martwię się o Liz.
-Zack. Liz jest pod dobrą opieką, to się zdarza, miała duży wysiłek, to jest normalne.
-Dzięki Tara, że jesteście tu ze mną.
-Wiesz, że dla przyjaciół wszystko.
-Wiem.
Przytuliła mnie.
Po chwili przyszła pielęgniarka.
-Liz się już obudziła. Można do niej pójść. Ale proszę po 2 osoby.
Oczywiście najpierw poszedłem ja i mama Liz.
Malutka już była przy Liz.
-Jak się czujesz kochanie.? -Pocałowałem ją w czoło.
-Tak średnio. Jestem strasznie głodna, zmęczona, i chce mi się spać.
Podeszłem do malutkiej. Oczywiście dalej wszyscy byli w szoku, że Zoe miała być chłopakiem. Jestem szczęśliwy, że mam córeczkę. Nawet się poryczałem ze szczęścia. Moja mała córeczka. Wziąłem ją na ręce. Była taka śliczna.
-Jest podobna do ciebie Liz, ale nosek ma po tatusiu. -Dodała teściowa. Matko taj to dziwnie brzmi. -Dobrze kochani niech zobaczą ją inni, ja uciekam.
Pożegnaliśmy się z mamą i po chwili weszła Tara i Tobias.
-Cześć kochanie.-Podeszła Tara do Liz obie się ściskając. -Jak się czujesz.?
-Aaaa daje radę, a ty.?
-Już mi trochę ciężko, ale jeszcze mam dużo czasu do porodu. Niedługo się dowiem co będę miała.
-Wo, to czekam na informacje.
Podeszli do małej.
-Stary gratulacje.! -Przytulił mnie Tobias.
-Dzięki. Odwzajemniłem go.
Wzięli małą na ręce. Tobias wziął.
-Jeszcze trochę i będziesz miał swoje.
-Weź mi nawet nie mów. Ja też będę jak przezywać poród Tary.
-To jest straszne. Rodzenie jest straszne.
Po niedługim czasie zostaliśmy sami.
-Kochanie byłaś taka dzielna.
-I tak ciebie zabije, za to co musiałam robić.
-Oj, ale zobacz nasza kruszynka jest już z nami. I jest taka śliczna. Dziękuje ci za nią. -Pocałowałem ją.
-Tak, jest śliczna po mamusi.
-No oczywiście. -Zaśmialiśmy się.
Mała miała 3500 i 52 centymetry. Malutka nasza kruszynka.
Cały dzień spędziliśmy razem w szpitalu z naszym maleństwem. Za 3 dni Liz ma wyjść już do domu.

Mimo wszystko chcę Ciebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz