Rozdział 57

178 5 0
                                    

Dziś nastał dzień przeprowadzki.
Oczywiście wiele kartonów, jakiś pudełek, pudełeczek, bałagan jak ich mało.
Zack pomagał Tobiasowi nosić kartony, a ja z Liz pakowaliśmy resztę rzeczy.
Gdzieś po 4 godzinach mogliśmy jechać w dorwę. Oczywiście wynajęliśmy pana z ciężarówką, żeby nam pomógł to przywieść.

Po niedługim czasie dojechaliśmy do naszego drewnianego domku.
I od początku. Teraz wyparowywanie tych wszystkich rzeczy z powrotem.
Moi rodzice bardzo przeżywali naszą wyprowadzkę. Nie chcieli żebyśmy ich opuszczali.
Ja i Tobias chcemy zacząć swoje życie i aby się to w końcu zaczęło musieliśmy do tego doprowadzić. W końcu będziemy jak nasza własna rodzina.
Ja i Liz poszliśmy do naszej sypialni.
Pomagała mi wypakowywać rzeczy i doprowadzić wszystko do ładu. Na szczęście nie mamy tyle rzeczy. Dopiero będziemy jeszcze z Tobiasem kupywać.

Gdzieś koło 21 wszystko było na swoim miejscu. Oczywiście większość robili inni bo ja nie mogę tyle dźwigać. To jest ten ciężar tego wszystko. Ja bym tyle chciała zrobić, a nie mogę.
Zgasiliśmy światła i pojechaliśmy w drogę powrotną.
Oczywiście w tygodniu Tobias chodził do pracy, a ja tylko czekałam na weekendy, żeby tutaj przyjeżdżać.
Muszę się znowu umówić do lekarza, bo moja wizyta została przeniesiona.
Jutro to wszystko załatwię. I w końcu muszę zrezygnować ze szkoły. Tyle nauki, pracy i wszystko poszło w krzaki.
Masakra... ale cóż, dziecko ważniejsze.

Pare dni później

-Tobias zaraz się spóźnimy.
Dzisiaj idziemy razem do szpitala. To ten dzień. W końcu dowiemy się co będziemy mieć.
-Tobias.?! -I to niby ja się zawsze spóźniłam.? Hah.... niedowierzanie.
Czekam już na niego dobre 5 minut. To jak wieczność.
-Idę idę...
-No co tam długo.? -Szłam do auta.
-Ja ci nie wypominałem tego, że na ciebie wiecznie czekam.
-Pffffff. Ciekawie kiedy.?
-Kochanie zawsze.
-Nie prawda.
-Prawda, czekałaś może z 5 minut.
-To tak samo jak ty czekasz na mnie.
-Co.? Chyba czekam 5+50 minut.
Nic już się nie odzywałam. Nie będę się kłócić o brednie.
Po chwili dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z auta i poszliśmy na 2 piętro.
Czekaliśmy nie długo.
-Pani Felton.?
-Tak.?
-Zapraszam.
Weszliśmy do gabinetu. Zza biurkiem usiadła brunetka o krótkich kręconych włosach.
-Dobrze. Proszę usiąść. -Wskazała na dwa miejsca. -Więc tak. Jak się pani czuje.?
-Dobrze.
-Jakieś mdłości.?
-Już nie, choć na samym początku nie mogłam do siebie dojść. Codziennie rano, a także kiedy coś zjadłam.
Ciągle chodziłam przez to głodna.
-To normalne. A jak się pani odżywia.?
-Staram się jak najlepiej. Oczywiście jak to w ciąży ma się zachcianki, ale chce żeby moje dziecko było dobrze odrzucone.
-Bardzo dobrze. Jakieś leki Pani bierze.?
-Nie.
-Alkohol, papierosy.?
-Nigdy w życiu.
-Bardzo dobrze. Teraz proszę położyć się na łóżku koło tej maszyny.
Zrobiłam to.
-Ściągnąć bluzkę.
Kiedy byłam gotowa już do badania, lekarka znowu wyciska maź na mój brzuch.
-Dobrze zobaczmy co tu mamy.... yhy.... yhy.... yhy..... -Dziecko jest jak najbardziej zdrowe. Dobrze się rozwija. I..... to chłopiec.
-Na prawdę.?! -Podskoczył Tobias.
-Tak. Na prawdę. Gratuluje syna. -Po raz pierwszy lekarka się uśmiechnęła. Trochę była przerażająca.
Ale bardzo się cieszyliśmy z tego, że będzie chłopiec. Choć z przykładu Liz już nic nie wiadomo co wyjdzie.
Wróciliśmy do domu, ale w drodze już wszystkim wysłałam sms^a, że będzie to chłopiec. Każdy mi gratulował i się cieszył.
Kiedy weszłam do domu odrazu poszłam pod prysznic. Cała byłam klejąca od tej mazi.
Po chwilowym rekaxie w gorącej wodzie, ubrałam dres i zeszłam do reszty. Oczywiście już wszyscy byli w jadalni.
Moi rodzice i Tobias'a. Tu nic nie przejdzie od okazji napicia się.
Był tort, szampan i jakieś jedzenie.
-Zaplanowaliście to.?
-Tak.! Czekaliśmy na ten dzień. Będziemy mieli wnuka.! -Podskoczyła mama i przytuliła się z Anet.
Masakra. Dom wariatów.
Impreza trwała gdzieś do 22. Byłam już strasznie padnięta, więc poszłam spać.

Mimo wszystko chcę Ciebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz