Rozdział 26

206 6 0
                                    

Moja babcia....
-Wykryli u niej raka.
Upadłam na ziemię, kiedy usłyszałam te słowa od mamy.
Tobias szybko podbiegł do mnie, łapiąc mnie za prawe ramie, żebym się nie osunęła na ziemie.
-To, to niemożliwe.-Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Ja nie mogę jej stracić. Tak wiele jej zawdzięczam.
-Tara, jestem z tobą. -Objął mnie w swoje ramiona.
-Ja... ja... chcę do niej pojechać.
-Dobrze, zabiorę ciebie do niej.

Po chwili:

Poszłam do swojego pokoju spakować najpotrzebniejsze rzeczy i zeszłam do auta. Tobias był, już gotowy do wyjazdu.
Wsiadłam i po prostu siedziałam w ciszy. Nie odzywałam się nic, a moje łzy dalej leciały.
-Kochanie nie płacz.
-Nie mogę nie płakać. Jeśli ona umrze...
-Nie umrze.
-A co jeśli tak.? Nigdy nie wiesz co się stanie, a ludzie gdy mają raka, ledwo wychodzą na prostą. -Przetarłam łzy rękawami od swetra.

Po paru godzinach dojechaliśmy do celu.
Mama wysłała mi adres szpitala.
Zaparkowaliśmy auto i pobiegliśmy do sali, gdzie leżała babcia.

-Mamo.! -Podbiegłam do niej i ją mocno objęłam. Siedziała na korytarzu.
-Kochanie, przyjechałaś.
-Tak, nie mogę zostawić babci.
-Cieszę się bardzo, ale jak tutaj dotarłaś.?
-Emmmm...
-Czekaj, Tobias.?
O kurczę, moja mama nie wie, że jesteśmy razem.
-Dzień Dobry. Tak, poprosiła mnie, żebym ją tutaj przywiózł. -Podał jej rękę.
-Co z babcią.?
-Leży jeszcze na sali, robią jej setki badań.
-A tata.?
-Pojechał odwieść dziadka do domu, bardzo się zestresował tą sytuacją.
-Nie dziwię się mu.
Usiedliśmy i czekaliśmy na lekarza.

Tobias

Widzę po niej, że jest bardzo zestresowana. Martwię się tak samo jak ona.
Siedzę koło niej w szpitalu, i nie mogę jej nawet potrzymać za rękę, a tak bardzo bym chciał.
Moje życie nie było usłane różami, ale ona... ona, ma coś w sobie co mnie strasznie pociąga.
Kocham ją, jak żadnej innej.
Widzę jaka jest roztrzęsiona. Jej ręce, bardzo się trzęsą. Jak ja bym chciał je trzymać.
Musimy powiedzieć rodzicom.!

Tara:

Kiedy ten lekarz przyjdzie.? Nie wiem co mam już robić z tych nerwów.
Wstałam i zaczęłam chodzić.
Przyszedł tata.
-Córeczko.!
-Tata.! -Podbiegłam do niego i go przytuliłam.
-Cieszę się, że przyjechałaś. Ale czekaj...-Odsunął mnie.
-Tobias.?
-Dzień dobry Panu.
-No witaj.! -Podali sobie ręce.
-Tato, poprosiłam Tobias'a, żeby mnie zawiózł.
-Młodzieńcze myślę, że jeździsz bezpiecznie.
-Oczywiście proszę Pana.
Jaki od grzeczny.

Usiedliśmy wszyscy razem. Minęły już z 3 godziny odkąd przyjechałam. A jak nic nie wiem, tak nie wiem dalej.
-Mamo, może pojedziesz do dziadka i odpoczniesz.? Spałaś coś.?
-Trochę, tutaj na krześle.
-Tato, zawieś mamę, jak coś będę wiedziała zadzwonię do was.
-Dobrze.

Rodzice pojechali do domu. W końcu mogłam przytulić się do Tobias'a.
-Będzie wszystko dobrze, skarbie.
-Tobias. Dziękuje, że ze mną tutaj jesteś. Sama nie dała bym sobie rady.
-Jestem teraz i będę już obok ciebie zawsze.
-Eeem...
Pocałował mnie. Tego mi brakowało. Jego ust, tej czułości. Na chwilę zapomniałam o problemie.
Oparłam głowę o jego ramię i na chwilę zasnęłam. Poczułam tylko jak jego głowa opiera się o moją.
Usnęłam, trzymając go mocno za rękę.

Dwie godziny później:

-Tara.! Pan doktor.
-Dzień dobry. Jestem Antoni Sanders, czy Pani jest członkiem rodziny.?
-Tak, to moja babcia.
-Dobrze, więc tak, jej stan jest pogorszony i to bardzo. Myślę, aby nie zwlekać, jutro powinniśmy przeprowadzić operacje.
Wykryto raka jelit. Będzie to ciężka operacja, trwająca dobre parę godzin. Trzeba wypełnić parę dokumentów, czy jest Pani do tego upoważniona.?
-Wie Pan co, ja zadzwonię do rodziców. Oni za chwile tutaj będą.
-Dobrze, ja teraz idę jeszcze przeanalizować badania, jeśli będą Pani rodzice, to zapraszam ich do mojego gabinetu. Pierwsze piętro, gabinet numer 4.
-Dobrze.
-W takim razie do zobaczenia.

Lekarz odszedł, a ja poczułam giętko w nogach.
-Tara, siadaj jesteś cała blada.
Tobias zadzwonił do moich rodziców.

Przyjechali jak najszybciej.

Mimo wszystko chcę Ciebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz