Rozdział 43

181 10 3
                                    

Natsu Pov.

Gdy byliśmy już na miejscu, z sali wyszła różowo-włosa lekarka, która odetchnęła jakby z ulgą. Podniosła na nas swoje czarne oczy i mimo widocznego zmęczenia uśmiechnęła się ciepło.

- Witam. Jestem Jude Heartfillia, ojciec Lucy.

- Nazywam się Porlyusica Marvell. - odparła, a ja mało nie zachłysnąłem się śliną.

- Czy pani jest może mamą Wendy Marvell?! - wiem, że to pytanie nie jest zadane w odpowiednim momencie o czym doskonale zdałem sobie sprawę, gdy cztery pary oczu spojrzały na mnie jak na idiotę. Widząc to zajście kobieta zaśmiała się lekko, czym trochę rozluźniła napiętą atmosferę.

- Tak, Wendy to moja córka, odpowiadając na twoje pytanie chłopcze. - oznajmiła, a jej ciepły wzrok zmienił się na pełen powagi - Ale teraz wracając do stanu pana córki. Mimo tylu ran jej stan jest stabilny, jest też trochę niedożywiona i odwodniona, ale jej życiu nic nie zagraża. - po tych słowach z oczu moich i rodziciela dziewczyny poleciały łzy szczęścia.

- Czy ja mog...

- Tak, może pan. - zdziwiony mężczyzna ostrożnie wszedł do sali, a my zostaliśmy na korytarzu. Usiadłem na plastikowym krześle i schowałem twarz w dłoniach. Po kilku miutach ktoś do mnie podszedł, kucnął i zaczął upokajająco gładzić po plecach.

- Już Natsu, już. Lucy jest bezpieczna. - po głosie rozpoznałem iż była to Juvia. Podniosłem wzrok przed siebie, gdzie napotkałem dwie pary czarnych tęczówek wpatrujących się we mnie. Mój tato i Lyon także byli szczęśliwi, że dziewczynie nic nie jest. Po pewnym czasie do naszych uszu doszedł dźwięk kliknięcia, a drzwi do sali mojej dziewczyny stanęły otworem. We framudze stanął jej ojciec i skinieniem głowy pozwolił mi wejść do środka. Na co ja szybko otarłem łzy i wszedłem do pomieszczenia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wszechogarniająca biel, a w niej na łóżku także w białej pościeli Lucy wyglądająca jak śpiący anioł. Podszedłem do łóżka i usiadłem na stołku, po czym złapałem blondynkę za dłoń i delikatnie docisnąłem ją sobie do czoła.

- Matko Lucy, kocham cię, a puściłem cię samotnie do domu. To moja wina, że cię porwano i pokaleczono. - mówiłem, gdy w międzyczasie z moich oczu znów popłynęły słone potoki - Jesteś moim słońcem, moją miłością i nawet zawarłbym pakt z samym Lucyferem bylebyś nie musiała cierpieć i była bezpieczna. - pewnie żaliłbym się tak do końca życia, gdyby ktoś nie zatkał mi ust. Otworzyłem oczy, a przede mną na łóżku zauważyłem Lucy z miną jakbym zrobił coś czego bedę żałować. I tak właśnie się stało.

- Natsu. Ja też cię kocham, co nie zmienia faktu, że mogę zastosować przemoc, bo pierniczysz mi tu głupoty o kilku minut.

- Ale...

- Żadne ale, a teraz mnie słuchaj. Głupio postąpiłam, że poszłam sama i jest to moja wina, jednak gdyby nie ty i twój dziwny duch nie byłoby mnie tutaj. I jestem ci za to wdzięczna, choć nie tylko ja, bo z tego co słyszałam, że mój ojciec również. Więc nie zadręczaj się tym, bo to nie twoja wina, a teraz marsz do domu, bo wyglądasz jak pół dupy zza krzaka. - no i klops. Zagięła mnie. Westchnąłem głęboko i z ociąganiem podniosłem się z taboretu.

- Śpij dobrze. Nie stresuj się. Dbaj o siebie. Nie wpuszczaj nieznajomych, jeśli ktoś ci tu wejdzie to krzycz. Odpoczni sobie. Nie martw... - zaczałem mówić, a po chwili dobiegł mnie chichot, który zamienił się w głośny śmiech.

- Tak mamo, jeszcze coś? - spytała blondynka trzęsąca się ze śmiechu, na co ja w duchu ucieszyłem się, że jest z nią coraz lepiej. Przytuliłem ją ostrożnie i pocałowałem w czoło, po czym ruszyłem kierunku drzwi. Tam odwróciłem się jeszcze raz w stronę brązowo-okiej, a ta posyłając mi ciepły uśmiech ułożyła się do snu.
Wyszedłem na korytarz, gdzie zobaczyłem przedziwną sytuacją. Mianowicie siedząca Juvia mówiła coś do Lyon'a, na co chłopak lekko rozśmieszony pozwalał jej się do siebie przytulić. Wspominałem już, że płacząca Juvia? Nie? To teraz wiecie.

Akademia Fairy TailOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz