Rozdział XXI

622 66 10
                                    


- Tak nie będzie, rozumiesz? - mruczał ojciec, zakreślając swoimi krokami koło. - Czemu ty nas nigdy nie słuchasz?

Zapytał cicho, patrząc na kolczyk w moim uchu jak na coś obrzydliwego, godnego potępienia. Zrobiłem go dzisiaj i do tego specjalnie podciąłem trochę włosy, żeby był lepiej widoczny. Mimo że bolało, a po mojej dłoni spłynęła kropelka krwi, byłem cholernie szczęśliwym, kiedy wenflon przebił się przez skórę. Chyba po raz pierwszy w życiu czułem taką wolność. Zrobiłem coś sam, po swojemu, porządnie sprzeciwiając się rodzicom.

- Nie denerwuj się. To moje ciało, mogę z nim zrobić, co zechcę. - zaoponowałem, siląc się na spokojny, uprzejmy ton.

- Mylisz się, Sebastian. Dopóki jesteśmy twoimi rodzicami, a ty jesteś niepełnoletni, masz nas słuchać. Zawsze i bezgranicznie, zrozumiano?! - podniósł głos, przy czym jego ruchy stały się bardziej nerwowe i chaotyczne.

Dobrze to znałem. Stan, w którym powietrze stawało się ciężkie, a atmosfera napięta i nerwowa, jakby jedyne co pozostało to czekać. Na co? To było proste - na wybuch. Na krzyk i srogą reprymendę.
Byłem ich pionkiem, którego jedynie przesuwali po szachownicy. Dobrze wiedzieli, że każde nieposłuszeństwo z mojej strony będzie następnym potknięciem, aż w końcu ich własne figura obróci się przeciwko swoim władcom.


- Nie tak mnie wychowaliście, prawda? - zapytałem, nim mężczyzna rzucił tym dobrze mi znanym frazesem.

Nigdy nie wiedziałem jak mam się po takich słowach czuć. Źle, bo ich zawiodłem? Może powinienem byś smutny, bo włożyli tyle trudu, żebym ''wyszedł na ludzi'', a ja to lekceważę? Z uwagi na tą dezorientację zawsze pozostawałem opanowany i jedynie posyłałem w ich stronę beznamiętne spojrzenie.

- Właśnie, Sebastian. Poczekaj tylko, aż matka wróci. - zagroził, stając w miejscu.

Szczerze mówiąc bardziej bałem się właśnie mojej rodzicielki. Zimna kobieta wychowywana tak jak ja teraz, w rodzinie pozbawionej miłości i ciepła, gdzie królowała dyscyplina i idealność - problem tkwił w tym, że nie ma ludzi idealnych. W tym chorym świecie nic nie jest idealne.

A mimo to tego właśnie oczekiwali ode mnie rodzice. Ojciec, który po założeniu firmy i ślubie z moją matką stracił resztki człowieczeństwa oraz moja rodzicielka, która zawsze opowiadała z dumą o moich osiągnięciach, mimo że nieraz płakałem z bezsilności, dążąc do nich.
Nawet jeśli nigdy niedane było mi poznać innego życia, uparcie lgnąłem do ''normalności''. Sposobu bycia, o którym czytałem w książkach i który widziałem w internecie. Życia pełnego szaleństwa i błędów, dzięki którym mógłbym uczyć się wstawać po upadku.


- Zawsze mnie nią straszysz. To mało męskie. - spuściłem głowę, ukrywając kąciki ust skierowane ku górze.

Oczywiście role były podzielone. Matka zajmowała się domem i wyglądaniem ładnie, a ojciec harował, utrzymując rodzinę. Kobieta o ładnej figurze i szczupłej twarzy oraz dobrze zbudowany mężczyzna o urodzie wpisującej się w obecne kanony piękna. Parka niczym z telewizji lub kolorowych pisemek, które matka tak chętnie przeglądała.

Już od małego nienawidziłem stereotypów, które mi wpajano. W świecie, który przede mną kreowali nie było miejsca na pracującą kobietę i mężczyznę zajmującego się domem i dziećmi. Wysportowaną dziewczynę z krótkimi włosami lub niskiego, drobnego chłopaka w obcisłych ubraniach. W końcu ''trzeba się jakoś prezentować''.

- Kiedyś przejmiesz wszystko, co zbudowałem. Staniesz na czele imperium i chcę wiedzieć, że będziesz wtedy gotów ponieść taką odpowiedzialność, że będziesz jej świadomy. - jak zawsze w takich sytuacjach wspomniał o firmie.


Jego małym królestwie, w którym to ja miałem z czasem zasiąść na tronie. Z niewidzialnym berłem w ręku i koroną na głowie sprawić, aby z każdym dniem jego imperium rosło w siłę, a potem przekazać działalność swojemu następcy. Nigdy się nie poddać i z uśmiechem pełnym wyższości niszczyć każdego, kto stanie mi na drodze.


- Nie chcę tej firmy. Chcę być tatuażystą. - powiedziałem, uśmiechając się promiennie na samą myśl.

Wiedziałem, że pewnego dnia to, co ciągle im mówiłem, stanie się prawdą. Dosięgnę swojego marzenia i po szczeblach wolności wespnę się na sam szczyt, gdzie będzie czekać na mnie niebo. Niebo bez zakazów, oczekiwań i cudzych planów. W końcu pokocham życie, które dotąd dawało mi w kość. Będę sobą. I może gdzieś tam znajdę osobę, która zdecyduje się mnie pokochać.

- Sebastian. - znów się odezwał. Tym razem jego głos był spokojny, lecz szorstki jak papier ścierny. - Nie będziesz tatuażystą.

To były słowa, które zawsze bolały najmocniej. Gdy własny rodzic mówi ci, że nie podołasz. Czujesz wtedy, jakby odeszła jakaś część ciebie. Tak bardzo potrzebowałem wsparcia, wiedząc jednak, że nigdy go nie dostanę, oraz że gdy zostanę tatuażystą, nigdy nie będę mógł liczyć na uznanie. Na słowo otuchy i zwykłe, proste ,,kocham cię''. Nie ważne jak szczęśliwy nie będę i jak poukładanego życia nie będę miał, idąc własną ścieżką nie mogę oczekiwać więcej niż pogardliwych spojrzeń i raniących słów.

- Ale... Ja... - zacząłem, wciąż niezwykle wesoły mimo wbicia kolejnego sztyletu w moją i tak już poranioną duszę.

Ojciec jednak przerwał mi, złapał za marynarkę z logiem elitarnej szkoły na piersi i pociągnął do siebie, przez co nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. Widziałem w jego oczach złość i zawód, którego powodem nad wyraz często byłem ja.

- Jesteś obrzydliwy, Sebastian. - powiedział, tym samym tłukąc coś w moim wnętrzu. Nie bolało, przynajmniej nie fizycznie, ale mogłem przysiąc, że coś się we mnie właśnie rozpadło na wiele części.

Otworzyłem usta, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknąłem. Nawet nie zauważyłem, kiedy uformowały się w pełen bólu i smutku uśmiech, dopełniający łzy, które stanęły mi w oczach.

- To jestem ja, tato. Wolę, żebyś mnie nienawidził, niż kochał kogoś, kim nie jestem. - powiedziałem drżącym głosem i poczułem, jak puszcza moją marynarkę, przez co bezsilnie opadłem z powrotem na krzesło i zacząłem szlochać.

Ta cisza pomiędzy nami była okropna, ale chyba pierwszy raz nie mogłem znaleźć niczego, co by ją wypełniło. Po raz pierwszy z pełną mocą do mnie doszło, że nawet rodzice nie darzą mnie miłością. Że nikt mnie nie kocha, a ja jestem w tym wielkim świecie zupełnie sam.

***

- Sebastian? - zagadnął Ciel, gdy pewnego mglistego popołudnia siedzieli w salonie, porządkując papiery.

Zebrali prawie wszystkie dokumenty, których potrzebowali, więc nie śpieszyli się już tak bardzo. Zamiast tego zaczęli trochę zwiedzać Londyn, wychodzić na spacery na wilgotne zazwyczaj ulice. Czekali już tylko na zaniesienie wszystkich kwitów do urzędu, żeby chłopak według prawa znów zaczął istnieć. Wierzyli, że wtedy reszta formalności pójdzie już bez problemu.

- Hm? - mruknął, dając w ten sposób znak, że chłopak może kontynuować.

- Nigdy nie mówiłeś mi o swoich rodzi...

- Nie żyją. - przerwał mu bez wahania, również tym razem skupiając się na papierach i samemu nie zauważając, jak bardzo beznamiętnym tonem to powiedział.

Ciel w odpowiedzi jedynie kiwnął głową i powrócił do przeglądania dokumentów, uznając, że lepiej tego nie roztrząsać. Sebastian tymczasem znów miał w głowie swój sen i słowa ojca, po których stracił cząstkę siebie, która już nigdy do niego nie wróciła.


Witam moje jelonki. Dzisiaj mocne skupienie na historii Sebastiana, bo to, co wydarzyło się w ich życiach, mimo że są to różne historie, będą miały potem silny wpływ na to, jak oboje się zachowują, jak postrzegają świat i jak będą musieli się do siebie dopasować, przezwyciężając traumy z dzieciństwa. Mam nadzieję, że się podobało ^^

POKER FACE || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz