- No dalej, Ciel, wykładaj karty. - powiedział jeden z mężczyzn, w obleśny sposób oblizując dolną wargę.
Przełknąłem nerwowo ślinę i wyłożyłem na stół karty, po czym z szybko bijącym sercem sprawdziłem ich wartości. Tym razem się udało. Było to jednak jak stąpanie po cienkiej linie. Igranie z ogniem, zabawa w chowanego z psychopatami. Musiało się źle skończyć.
Niespodziewanie poczułem mocne szarpnięcie za włosy, po którym wylądowałem na podłodze. Moja twarz została przyciśnięta butem do ziemi, przez co boleśnie dała o sobie znać rana na policzku, będącą wynikiem wcześniejszych zabaw moich porywaczy.
- Robisz się za dobry, niedługo ciągle będziesz wygrywał. - zarechotał jeden z nich, rzucając mi pod nos batonika.
Prawda była taka, że obecnie często proponowali mi grę nawet za takie drobiazgi. Stwarzali sobie okazję do możliwie jak najczęstszego upokarzania mnie i gnębienia, ilekroć przegrywałem. Na razie jednak nie kantowałem. Na razie bałem się wykonać jakikolwiek ruch. Zostałem zakuty w więzy wiecznego strachu, zrzucony w odmęty lęku o każdy wdech. Wiedziałem jednak, że nastąpi dzień, w którym odsunę od siebie wszystkie zasady. Dam opanować się szaleństwu, ulec pokusie, pokonać klęskę. Umknąć w nieodkryte pokłady odwagi, aby stawić czoła dniu dzisiejszemu i zawalczyć o lepsze jutro.
- Tylko nie myśl, że to pochwała. I nigdy nie waż się oszukiwać. - odezwał się jeden z nich, łapiąc mnie za brodę i boleśnie odwracając moją głowę w swoją stronę.
Znów przypomniano mi o tym, co tak często mnie kusiło. Wiedziałem dobrze jak to robić. Widziałem dziesiątki razy, jak to oni oszukiwali, opanowałem każdy podstępny ruch. Mogłem stać się mistrzem i panem własnego losu, ale wciąż pozostawał strach, który spychał te myśli na dalszy plan. Musiałem więc czekać na dzień, kiedy to im omsknie się noga. Popełnią błąd, wykonają choć jeden nieprzemyślany ruch. I niech ruch ten będzie moim zbawieniem, tak tęsknym i wyczekiwanym.
- Oczywiście. - odpowiedziałem, zagarniając batonika pokaleczoną dłonią.
Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym wszystko będzie na odwrót. To oni upadną na kolana przede mną i spleceni więzami wiecznej agonii doświadczą karmy. Mimo tylu lat wola walki wciąż tliła się w moim sercu, a jej mały płomyczek powoli przeradzał się w niszczycielski płomień. Potrzebowałem jedynie odpowiedniego momentu, wtedy uderzę. I zrobię to z taką siłą, żeby każdy na zawsze zapamiętał, że to ostatni raz, gdy jakikolwiek członek rodziny Phantomhive ugiął się pod czyimś panowaniem. Na razie będę jednak ćwiczył swoje umiejętności, obserwował wroga i żył dzień po dniu, które już dawno stały się dla mnie jednością. Będę żyć, mimo że wewnętrznie już dawno umarłem.
***
- No dalej, Sebastian, wykładaj karty. - ponaglił ojciec, klepiąc mnie po ramieniu.
Siedziałem przy hazardowym stole, mając w dłoni talię ładnych, czerwonych kart. Spojrzałem na ich wartości i wyłożyłem te, które gwarantowały mi wygraną. Pozwoliły pogrążyć przeciwnika, kilkoma ruchami doprowadzić do jego zagłady.
Poker to potęga. Doszło to do mnie, kiedy ojciec po raz kolejny próbował pokazać mi kawałek swojego życia. Świata elity, która zasiadała przy stole i ze szklaneczkami whiskey w dłoni rozkładała karty, przegrywając szczątkowe sumy ze swoich ogromnych majątków. To był jedyny raz, kiedy spodobało mi się cokolwiek, co pokazał mi mój rodzic.
- Jesteś coraz lepszy. - skomentował z uśmiechem pozornie najbliższy mi człowiek, kiedy po raz kolejny ograłem jednego z jego kumpli.
Wydawał się zadowolony, jako że pierwszy raz zaangażowałem się w coś, co mi pokazał. Coś, co mogło mnie w końcu naprowadzić na ''właściwą ścieżkę'', ku mojemu dziedzictwu. Nie wiedział jednak, że w jednej grze obaj znajdowaliśmy zupełnie inne priorytety. Dla niego był to sposób na rozrywkę i na pochwalenie się swoim majątkiem, zapoznając przy tym z innymi bogaczami, a co za tym idzie być może przyszłymi partnerami biznesowymi. Dla mnie za to poker był adrenaliną i możliwością wykazania się. Starałem się kształcić w kantowaniu i sztuczkach, aby pewnego dnia móc być niezwyciężonym. Aby zarobić tyle pieniędzy, by wyjechać gdzieś daleko i odciąć się od rodziców. Chciałem być wolny i niezależny, spełnić swój nastoletni sen i chyba pierwszy raz poczuć szczęście.
- Po prostu szybko się uczę. - powiedziałem, a kąciki moich ust uniosły się ku górze w niezbyt wesołym uśmiechu.
Te wszystkie miłe słowa i pochwały były niczym kłody rzucane mi pod nogi. Fałszywe uśmiechy, zakłamane czułe gesty. Od tamtego wydarzenia w kuchni już nic nie było takie samo. Coś wtedy we mnie pękło i nie potrafiło się na nowo poskładać. Po tamtym incydencie już nie szukałem u rodziców wsparcia czy zrozumienia. Zacząłem jeszcze bardziej chadzać własnymi ścieżkami i odcinać się od nich, nie chcąc już nigdy usłyszeć czegoś tak raniącego. Nie chcąc się poczuć jak ostatnie ścierwo, przez to, że jestem tym, kim jestem. Myśleć o sobie jako o kimś obrzydliwym, kogo nawet rodzice się wyparli.
Właśnie dlatego poker mnie tak bardzo kręcił. Poczułem chęć doskonalenia się i brnąłem w to uparcie, wiedząc, że pomoże mi się to uniezależnić. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się uzależniam, po czasie nie umiejąc skończyć z graniem. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej adrenaliny, zapachu fajek w zapyziałych kasynach, wrażenia przynależności i bycia w czymś dobrym po tym, jak rodzice przez całe życie mnie krytykowali. Tak właśnie mijał dzień po dniu mojego dorosłego życia. Ciągle zmieniałem powody, dla których grałem i jednocześnie szukałem nowych, nie chcąc przestać. Chciałem jedynie żyć, mimo że w środku już dawno umarłem.
***
- Koszmar? - zapytał, gdy nastolatek wszedł do salonu, trąc oczy.
- Mhm. Ty też? - usadowił się obok Sebastiana. Następnie podciągnął kolana do brody, obejmując nogi rękami.
- Niestety. Chcesz kakao? - zapytał, otulając ich obu kocem.
To był dla nich swoisty rytuał. Dość często zdarzało im się wspólnie wybudzać z koszmaru, po którym obaj zasypiali obok siebie, najczęściej dopiero nad ranem. Nim tak się stało, przy kubkach z czymś ciepłym rozmawiali, oglądali filmy lub słuchali muzyki, co jakiś czas zerkając na okno, jakby w oczekiwaniu na świt mający przynieść ukojenie. Obaj odnajdywali w tych nocnych marach pozorny spokój, kiedy mogli posiedzieć we dwójkę wśród nocnej ciszy, otrząsając się z koszmarów.
W ten sposób dzień po dniu rozwijała się ich znajomość. Obaj trwali w tych przyjemnych, wleczących się godzinach, pierwszy raz od wielu lat mając kogoś, kto zażegnałby ich smutki. Relacja tymczasem wciąż się zmieniała, jednak kiedy chcieli się zastanowić nad tym, kim dla siebie są, nastawał ranek, a wraz z nim następny pracowity dzień. Gdy nocą mrużyli oczy, nocne mary znów po cichutku wkradały się do ich umysłów, przypominając o przeszłości i zaczynając od nowa ich małą niecodzienną tradycję, która niczego między nimi nie wyjaśniała.
Witam moje jelonki. Ogólnie jak zawsze pomieszałam, napisałam językiem mocno niezrozumiałym i pogubiłam w swoich własnych myślach, ale ukrócając - Sebastian był hazardzistą. I to takim hard. Jakoś się to rozwinie, bo już teraz widzę, że książka zamiast tych 30 rozdziałów, będzie miała z 50.
PS z czasu sprawdzania: Książka dobrnęła finalnie do 48 rozdziałów, miałam niezłe wyczucie.
CZYTASZ
POKER FACE || SEBACIEL
FanfictionŚwiat hazardu rządzi się swoimi prawami. Grasz, aby wygrać, choć nieraz przegrywasz. Pojęcie przegranej jest jednak obce Cielowi, który w zaledwie kilka tygodni stał się żywą legendą. Jest tak do dnia, w którym w drzwiach kasyna nie zjawia się pewie...